Rola wielkich inscenizatorów, reżyserów minęła
Dlaczego aktor, mówiąc tekst, nie może tańczyć i śpiewać jednocześnie? Dlaczego nie przenosi nas w świat niemożliwy? - rozmowa z TOMASZEM RODOWICZEM z łódzkiego Teatru Chorea.Małgorzata Matuszewska: Po zobaczeniu "Apocalypsis cum figuris" w 1974 roku stwierdził Pan, że musi robić teatr i nie ma od tego odwrotu. Spektaklem "Grotowski - próba odwrotu" odchodzi od Grotowskiego?
Tomasz Rodowicz: W każdym razie próbuję.
Co to znaczy, że musi Pan robić teatr?
- Myśląc o różnych rzeczach, które można w życiu robić, wydaje mi się, że żadna inna nie ma sensu. Więc zostaje mi tylko teatr.
Dlaczego właśnie to ma sens?
- To praca żywa, ulotna, w której zarówno w każdej chwili można znaleźć coś bardzo wartościowego, jak i w każdej chwili coś można zepsuć. I że nie ma reguły. Ten sam spektakl mówi o czymś istotnym, tętni i dotyka życia, a następnego dnia jest pusty, martwy, a człowiek dziwi się, gdzie podziało się to, co stanowi o istocie przedstawienia. Spektakl zmienia się za każdym razem i w każdej sytuacji. Raz nakręcony film można obejrzeć po trzydziestu czy pięćdziesięciu latach i będzie to ten sam film. Nikt nie wie jak długo i w jaki sposób będzie żył spektakl. Czasem umiera wcześniej, niż się spodziewamy, a czasem żyje dłużej.
Czym jest istota pracy w teatrze?
- Najważniejsze, że można pracować bezpośrednio z ludźmi, w sytuacji, w której wszystko się digitalizuje i wirtualizuje. To jedna z nielicznych przestrzeni, gdzie można spotkać się z żywym człowiekiem, oczywiście poza spotkaniami na rodzinnych uroczystościach, czy przypadkowymi ludźmi w tramwajach, pubach. Ale teatralne spotkanie jest - nazwijmy to górnolotnie - aktem twórczym żywego człowieka do żywego człowieka.
Nikt nie wie jak długo i w jaki sposób będzie żył spektakl. Czasem umiera wcześniej, niż się spodziewamy, a czasem żyje dłużejW Stowarzyszeniu Teatralnym Chorea pracuje Pan z ludźmi, którzy nie mieli kontaktu z Jerzym Grotowskim. Czy to ułatwia pracę, bo nie stworzyli sobie schematu? Bo z metody Grotowskiego też można zrobić schemat.
Od początku pracy w teatrze: studenckim, potem Gardzienicach, czy Chorei, nie starałem się stosować ani metody Grotowskiego, ani żadnego schematu. Od początku wiedziałem, że idę innym tropem, inną drogą, co też ułatwiało mi utrzymywanie przez jakiś czas przyjacielskich stosunków z samym Grotowskim.
Był zwolennikiem szukania własnych dróg?
- Zawsze był za tym, żeby odnaleźć swój własny trop i realizować dokładnie to, co człowiekowi jest dane do zrobienia, po swojemu, odkrywać własne drogi, własne przestrzenie. Nie chciał prób naśladownictwa. Spektakl "Grotowski - próba odwrotu" miał premierę na naszym sierpniowym festiwalu Retro/Per/Spektywy w Łodzi. To kolejny etap pracy, poszukiwań, zadawania sobie pytań, które pozwalają znaleźć swoje miejsce, w którym jestem ja sam i pracujący ze mną ludzie.
Uważa Pan, że edukacja studentów szkół teatralnych jest pro-egocentryczna. Może dziś takie jest formowanie człowieka we wszystkich szkołach?
- Można powiedzieć, że zawsze było. Teatr XIX wieku był teatrem dramaturgii, która się pojawiała, teatrem inscenizacji literatury. Teatr dwudziestowieczny - teatrem reżyserów, którzy go tworzyli. Teatr XXI wieku jest teatrem aktora, a dla mnie jest teatrem zespołu teatralnego - grupy pracujących ludzi. Rola wielkich inscenizatorów, reżyserów już minęła. Oni, jak Grotowski, wywrócili teatr do góry nogami, porozpruwali na tyle stare formuły, że dziś wszystko wolno, wszystko jest możliwe. Teraz jest czas na prawdziwe akty twórcze, które muszą zacząć się od otworzenia na nowy sposób pracy aktora, zespołu. Pro-egocentryczna funkcja szkół teatralnych bardzo mnie boli osobiście.
Jaka powinna być szkoła teatralna?
- Powinna uczyć zespoły teatralne. Dziś młodym ludziom daje się narzędzia i ćwiczy od razu do pewnego rodzaju wyścigów, kto najlepszy. Najlepsi idą do najlepszych teatrów, gorsi do gorszych, a najgorsi nie idą nigdzie. Od początku w młodych, niezwykle utalentowanych ludziach jest nastawienie na wyścig.
Skąd Pan to wie tak dobrze, spotyka Pan studentów szkół teatralnych?
- Spotykam ich, bo mam tę przyjemność, albo ból prowadzenia zajęć w różnych szkołach. Współpracuję z Wydziałem Teatru Tańca w Bytomiu, mam zajęcia w szkole filmowej, Chorea organizuje warsztaty dla aktorów. Nieszczęście polega na tym, że w szkołach tworzy się potencjalne gwiazdy, dając im środki, czasem bardzo dobrych pedagogów, ustawiając na rodzaj wyścigu, który najczęściej kończy się serialem.
Czyli spełnieniem marzeń?
- Dla młodych ludzi to jest miara rzeczywistego sukcesu. I śmierć ich możliwości twórczych.
Praca w serialu jest lepiej płatna, niż w teatrze.
- Tak, z czegoś trzeba żyć. Nawet Maja Komorowska powiedziała mi kiedyś: "Tomek, czego ty ode mnie chcesz? Nie mogę im tego zabronić, to jest ich życie, ich rodziny, funkcjonowanie, zawód". W tym wszystkim jest krótka piłka i szybka meta, ze szkoły wychodzi aktor mający siłę przebicia, charakterystyczność w działaniu, wyrobione środki wyrazu. I to się sprowadza do kilkunastu szufladek, po które sięga, żeby ulepić każdą rolę. Najbardziej utalentowani przeżywają, mniej utalentowani, albo może właściwie bardziej utalentowani, wymagający większej otwartości, dłuższego procesu pracy, pogłębienia własnych penetracji sposobu pracy nad tekstem, rolą, nad zespołem - nie. A większa uwaga sprawia, że tworzą się naprawdę wielkie osobowości twórcze.
Model pracy zespołowej jest lepszy?
- Krystian Lupa, Krzysztof Warlikowski tworzą zespoły na najwyższych "półkach", na których pojawia się wartościowa praca, będąca miarą wielkiej sztuki.
Możliwe jest takie oddanie się zawodowi w dwustu procentach?
Nie jest możliwe. To, że Chorea działa, jest cudem, ale w każdej chwili może przestać działać. Dojrzali artyści skończyli studia, szukają dobrze płatnej pracy, której nie mogę im zapewnić. Nie mam takich środków, zaplecza, jak prawdziwy teatr, który dysponuje kilkudziesięcioma zmarnowanymi etatami, gdzie dużą część zajmuje administracja. A ja tych środków nie mam, żeby zapewnić im kolejny rozwój twórczy i życie. Więc tak się nie da, to cud, że się to czasami udaje.
Co się dzieje z internetowym teatrem neTTheatre, który powstał w Srebrnej Górze?
- Kiedy powstawał, miał się rozwijać i działać. Jego twórcą jest Paweł Passini, z którym współpracowałem. Teatr będzie się odbywał w zmniejszonych i zróżnicowanych cyklach. Będzie działał. Paweł Passini pracuje w teatrach repertuarowych, próbuje budować pomost między teatrem niezależnym a zawodowym. W lutym ma zacząć pracę nad autorskim projektem w Teatrze Studio w Warszawie. Najczęściej próbuje wyłamywać zasady działania teatru repertuarowego i wprowadzać aktorów, czasami ze swojego zespołu, czasami z Chorei, czasem muzyków. Do spektaklu "Turandot" wprowadził grupę niemych ludzi, posługujących się własnym językiem. Eksperymenty, walka o funkcjonowanie sztuki jest godna podziwu i mam nadzieję, że nie wyczerpie jego energii.
Co znaczy chorea?
- To pojęcie, które bardzo pięknie wydobył i opisał na nowo zapomniany autor, profesor Edward Zwolski, specjalista historii starożytnej, badacz greckiej religii. Jego książka "Choreia. Muza i bóstwo w religii greckiej", która ukazała się kilkadziesiąt lat temu, do dziś jest aktualna. Chorea to zasada funkcjonowania antycznego chóru, greckiego sposobu działania aktora na scenie. Oznacza trójjednię trzech środków wyrazu: tańca, śpiewu i słowa, inaczej: ruchu, gestu i tekstu. Stąd wzięliśmy słowo chorea jako nazwę i jednocześnie zadanie dla zespołu. Aktor współczesny powinien być jednocześnie tancerzem, znakomicie realizującym tekst i śpiewającym. Nie ma jednych środków ważniejszych niż drugie, wszystkie są połączone w jednym aktorze, dysponującym sobą.
Jak to wygląda w praktyce?
- Staramy się wykorzystać wszystko, co mamy. Dlaczego tancerz ma mieć zatkane usta? Dlaczego unieruchomiono wspaniałych operowych śpiewaków, którzy tylko stoją i śpiewają? Dlaczego teksty dramatów literackich muszą się odbywać, jakby aktorzy siedzieli przy stolikach lub w pół unieruchomionych pozycjach? Dlaczego aktor, mówiąc tekst, nie może tańczyć i śpiewać jednocześnie? Dlaczego nie przenosi nas w świat niemożliwy, a ten tekst będzie całością i pokazaniem wszystkiego, co w nim jest możliwe, co ma ukryte? Chorea to wzór, do którego dążymy. Potykamy się, nieraz przewracamy. Czasem się nie uda, czasem jest więcej słów, czasem muzyki, ruchu czy tańca. W każdym spektaklu próbujemy zachować inne proporcje, rytmy, ale staramy się wspólnie, bo zespół działa w różnych kierunkach, indywidualnych i grupowych, przy bardzo różnych projektach, staramy się zachować podstawową zasadę, która pozwala być aktorem całym sobą. I sposób, którym komunikuje się z widownią, jest jego takim użyciem wszystkich talentów.
***
Spektakl "Grotowski - próba odwrotu" w reż. Tomasza Rodowicza 21 i 22 listopada o godz. 19 w sali Teatru Laboratorium we Wrocławiu, Rynek-Ratusz 27.
Małgorzata Matuszewska
POLSKA Gazeta Wrocławska
23 listopada 2010