Sztuka ma swoją rolę w świecie

...sztuka po prostu musi być jakaś. Ona może być zaskakująca, niewygodna dla Ciebie, może być też oczywiście piękna. Jednak jej funkcją, jej rolą w świecie, moim zdaniem, jest sprowokowanie odbiorcy do zastanowienia się nad czymś...

Z Radosławem Bajonem – artystą wizualnym i tancerzem związanym z grupą Physical Arthouse - rozmawia Agata Kostrzewska z Dziennika Teatralnego.

Agata Kostrzewska: Jak to się stało, że zacząłeś się interesować artystycznymi formami wyrazu? Która z dziedzin sztuki przyszła do Ciebie pierwsza?

Radosław Bajon - Odkąd pamiętam – od dziecka – to było najpierw rysowanie. Zaczęło się od pokemonów, digimonów i tak dalej. Do tego miałem kolegę, który miał podobne zacięcie w tym temacie i tak sobie razem rysowaliśmy te potwory. (śmiech) Później, gdzieś tam jeszcze w podstawówce, pojawiła się akrobatyka, która miała związek z tym, co też mnie fascynowało jako dziecko – gwiazdy, stanie na głowie itp. Najpierw więc były tematy plastyczne, potem rzeczy sportowe, bo przez długi czas trenowałem akrobatykę – jakoś do końca gimnazjum.

I porzuciłeś akrobatykę na rzecz tańca w szkole średniej? Czy to jeszcze nie ten moment?

- Nie, jeszcze nie do końca ten moment. Poszedłem do technikum, żeby jakoś praktycznie wykorzystać to moje zacięcie plastyczne i zostałem technikiem budownictwa. W tym czasie w moim życiu pojawił się teatr – konkretnie Lubuski Teatr, w którym w tamtym czasie pracowała Ola Maliszewska. Ona stworzyła tam taką grupę, która robiła z nami happeningi przed spektaklami i tym podobne rzeczy. Później Ola oddała nas w ręce Marka Zadłużnego i tutaj dopiero zaczęła się przygoda z Domem Harcerza i tańcem. Potem poszedłem na studia związane z architekturą wnętrz, czyli jakby dalszy krok w temacie wykorzystywania zdolności plastycznych, ale nie zostało to ze mną na dłużej. Na tamten moment oczywiście było ok, ale w międzyczasie zacząłem studiować także animację kultury, po której ukończeniu wróciłem na Wydział Artystyczny na kierunek Sztuki Wizualne. I tutaj było super, mogłem robić to, co naprawdę chciałem. W tym miejscu właśnie pojawiło się też video oraz video-performance. Zresztą, cały mój dyplom był poświęcony temu zagadnieniu. No i tak to dalej się przeplata jakoś, może w innym wymiarze teraz, bo przede wszystkim na scenie. Oczywiście każde z tych doświadczeń jakoś przydało się później i przydaje do dziś. Choćby akrobatyka – dzięki której mam większą świadomość ciała czy wcześniejsze oswojenie ze sceną – to zdecydowanie rzecz, z której dużo czerpię cały czas.

Czy pamiętasz ten moment, taki mocno znaczący, który wpłynął na wybór tańca jako jednej z głównych form ekspresji?

- Pomimo że w podstawówce miałem możliwość występowania w teatrze, bo nasza wychowawczyni prowadziła teatrzyk i siłą rzeczy wciągała nas w jego działalność, to jednak już wtedy czułem, że praca ze słowem nie jest tą formą wyrazu scenicznego, jaka mnie pociąga, w której dobrze bym się czuł. Momentem przełomowym na pewno (oczywiście dużo później, niż w szkole podstawowej) był właśnie ten, gdy Ola Maliszewska zaprosiła na nasze zajęcia Marka Zadłużnego. I choć to były zajęcia ruchowe, jeszcze nie ściśle taneczne, to jednak wtedy już poczułem, że to jest coś, co chcę robić, właśnie w ten sposób się wyrażać, ciałem coś opowiadać. I to było w technikum, przed studiami, gdzie na studiach już byłem bardzo świadomy tego, co robię i co chcę tym wyrażać. Ale to zdecydowanie był ten moment przełomowy, wyznaczający drogę w kierunku tańca, wtedy to we mnie zakiełkowało. Inicjatywa, którą wtedy tworzyliśmy nazywała się Pracownia Teatru Tańca i działaliśmy wówczas w Domu Harcerza jeszcze w siedzibie przy Dzikiej. Pod tą nazwą funkcjonowaliśmy przez w sumie 10 lat i na dziesięciolecie zmieniliśmy nazwę na aktualną, czyli Physical ArtHouse. Zmiana ta podyktowana była faktem, że nie odczuwamy naszych działań jako wyłącznie teatru tańca. Raczej staramy się łączyć różne style - od teatru fizycznego, przez elementy performance'u i teatru tańca oczywiście też. Dla mnie w ogóle teatr tańca to jest przede wszystkim ta strona niemiecka – Pina Bausch i jej Tanztheater – gdzie są to historie, które z powodzeniem mogliby zagrać aktorzy dramatyczni, tylko są przerobione na ruch. Są to czytelne opowieści, jakby prostsze przez to w odbiorze. Oczywiście, ludzie, każdy indywidualnie, ma swój klucz do otwarcia znaczeń takiego spektaklu i choć wydaje mi się, że nasze spektakle też są czytelne, może być tak, że niosą dużo więcej znaczeń, niż nam się wydaje.

Teatr tańca wymyka się jednoznacznym definicjom, przez co określenie Waszej działalności scenicznej tym terminem nie wydaje się być złe.

- Oczywiście, są różne nurty. Na przykład taki nurt, w którym jakby w ogóle nie było tańca uprawianego, jest to tak zwany „nowy taniec". Choćby taki „Balet koparyczny" Izy Szostak, gdzie główną rolę taneczną odgrywa ciężki sprzęt, czyli koparki. Bardziej było to zwrócone do sztuk wizualnych. Oni się nawet wynieśli z teatru, tylko uderzyli w hale, galerie czy w przestrzeń publiczną. Więc tak, są na przykład właśnie takie bardziej konceptualne rzeczy.

Teatr tańca - ten, którego przedstawicielką była właśnie Pina Bausch - chciał angażować się społecznie, dotykać aktualnych problemów, przedstawiać prawdy historyczne, prowokować do dyskusji o nich. Ta koncepcja zgrywa się z Waszymi realizacjami. Wy również podejmujecie tematy aktualne społecznie, jesteście w tym dyskursie na temat problemów współczesnego człowieka, jednostki w świecie, twórczo wrażliwi.

- Tak, zgadza się, ta myśl mocno z nami współgra.

Czy masz jakiś spektakl, który Cię inspirował? Taki, który stał się pretekstem i dał ten impuls do tego, co chcesz i jak chcesz w tańcu robić?

- Nie tylko mnie, bo nas jako zespół Physical ArtHouse, inspiruje przede wszystkim Batsheva Dance Company z Izraela – jeśli chodzi o sztukę, ich sposób poruszania się, sposób pracy z ciałem na scenie. Także Sharon Eyal, która aktualnie mieszka w Berlinie, ale również wywodzi się z Izraela i z tego powodu reprezentuje ten sam nurt. Zatem nie konkretny spektakl, a konkretni tancerze.

A przywołana tutaj już wcześniej słynna Pina Bausch?

- Pina tak, jak najbardziej. Jej osoba pojawiła się już w liceum w trakcie prezentacji maturalnej, której tematem były granice w sztuce i w części, w której omawiałem taniec, mówiłem o jej twórczości. Jednak jeśli chodzi o to, skąd czerpiemy inspiracje aktualnie, to tak, jak mówiłem – scena izraelska jest tutaj głównym źródłem.

Wymieniłeś inspiracje w postaci konkretnych grup, konkretnych osób – czy są konkretne rodzaje tańca, które są dla Ciebie inspiracją w tworzeniu choreografii?

- My przede wszystkim (jako grupa) pracujemy na improwizacji. Dokładnie improwizacji strukturalnej, czyli jest jakaś konkretna struktura, w ramach której improwizujemy. To jednak nie wyklucza, że nie czerpiemy wówczas z innych rzeczy. Bo korzystamy z formacyjnych ustawień, które są typowe dla jakichś konkretnych stylów, jak np. hip-hopu. Pojawiają się też tańce ludowe, jak w „Ukochanym kraju, umiłowanym kraju". Oczywiście, wszystko jest dostosowane do konkretnego spektaklu. Zdecydowanie jednak, przede wszystkim, jest to improwizacja, która czerpie z różnorodnych źródeł.

Jak już wiemy z Twojej historii, nie jesteś jedynie tancerzem, a zajmujesz się stale wieloma dziedzinami sztuki. Co to dla Ciebie znaczy być artystą? Czy czujesz się w ogóle artystą i jeśli tak to jakim? Odnoszę bowiem wrażenie, że Ciebie trudno jednoznacznie skategoryzować.

- Hm... (delikatny śmiech) Skończyłem studia, więc teoretycznie jestem wykształconym artystą sztuk wizualnych. Czy ja się czuję artystą? Nie zastanawiałem się nigdy za bardzo nad tym i też to jest taka ramka wiesz, szufladka, która w jakiś sposób zamyka, ogranicza. Przez to, że wykonuję wiele takich rzeczy, których nie wykonują tak zwani regularni ludzie – jak choćby występowanie na scenie czy produkcja oprawy wizualnej i tak dalej - to powiedzmy, że może, no nie wiem, jestem tym artystą. (śmiech) Chyba nie umiem do końca odpowiedzieć na to pytanie.

Jaka jest Twoim zdaniem rola artysty w świecie?

- Myślę, że nie tyle artysta, co sztuka ma swoją rolę w świecie. Nie powiem, czy tą rolą jest piękno, stwarzanie piękna, bo jakoś nigdy się z tym nie zgadzałem, bo sztuka po prostu musi być jakaś. Ona może być zaskakująca, niewygodna dla Ciebie, może być też oczywiście piękna. Jednak jej funkcją, jej rolą w świecie, moim zdaniem, jest sprowokowanie odbiorcy do zastanowienia się nad czymś – może nad wojną, nad sensem życia lub czymś prostszym, czymś bliskim. Chodzi jednak o tę prowokację, o to uruchomienie czegoś w człowieku, aby sztuka nie pozostawiała go obojętnym. Tak, żeby przez nią zadać sobie jakieś pytania, może sobie nawzajem, żeby poszukać czegoś głębiej i może inaczej na coś spojrzeć, z zupełne innej perspektywy. Czy to jest muzyka, film, teatr, czy to jest typowa rozrywka, czy tak zwana sztuka wysoka - nieważne – to ma dla mnie tę właśnie jedną funkcję, ten jeden cel.

Zatem nie tyle artysta, co sztuka. Rola sztuki niewątpliwie jest ogromna. A jak jest w Twoim odczuciu z jej istnieniem w życiu codziennym?

- Właśnie, mówimy o tym, jak istotna jest rola sztuki, a paradoksalnie jest ona odpychana i marginalizowana, choćby w szkole. Takie przedmioty jak muzyka czy plastyka są realizowane dla takich celów, jak zdobycie podwyższającej średnią na świadectwie 5 czy 6. Natomiast, à propos tańca, to u nas nie ma edukacji tanecznej w ogóle. Istnieją, owszem, szkoły baletowe, ale występują one wyłącznie jako osobny twór. W ogóle nie ma edukacji w zakresie tańca wplecionej jakkolwiek w program szkół publicznych. A za granicą to już zupełnie normalnie funkcjonuje. Choćby wspomniany Izrael – oni tam mają szkoły tego typu. Nawet jak ogląda się dokument o Naharinie (Ohadzie Naharinie, izraelskim tancerzu, choreografie i muzyku z grupy Batsheva Dance Company przyp. red.) to tam w trakcie obowiązkowej służby wojskowej było coś na kształt wojskowej grupy tanecznej. Tam wszystko więc jakoś funkcjonuje razem, bez problemu i to potem owocuje obfitością ludzi, z którymi można pracować i jest co tworzyć.

Powinniśmy brać przykład z innych krajów. Niestety, jeśli chodzi o taniec, nie wygląda to różowo. Oczywiście to też nie tak, że wszystkie obszary działalności artystycznej są marginalizowane. Promuje się wokalistów, muzyków czy aktorów, ale to są wyjątkowe sytuacje i dotyczą też już ludzi z pewnym dorobkiem, pewną rozpoznawalnością.

- Ale to też jest tak, że bycie wokalistą czy aktorem filmowym wywołuje takie: „O, zobaczcie, tutaj słuchamy muzyki tej osoby, a tu oglądamy tę osobę w filmie". Sztuki wizualne, malarze – czy ktoś kojarzy jakiegoś młodego malarza? No nie kojarzy się, nie ma promocji takich ludzi za specjalnie. Oczywiście są wyjątki, zdarzają się, ale to właśnie ktoś się przydarzył wyjątkowy, że został wypromowany.

O kimś staje się głośno, bo otrzymał jakiś grant z zagranicy lub wyróżnienie w kraju – o takich sytuacjach tu mówimy?

- Tak, albo dostał Paszport „Polityki". W Paszportach nie ma natomiast możliwości bycia wyróżnionym w kategorii „Taniec", bo nie została uwzględniona. Choć prawdą też jest, że nie ma zbyt wielu grup czy osób, które mogłyby być nominowane. Podejrzewam, że pula wyczerpałaby się tu w kilka lat.

W pewnym sensie problemem jest tu to, że większość twórców spektakli tanecznych (tak, jak Wy) pracuje zawodowo, czasem w związku z tańcem, czasem robi coś zupełnie innego, a tańcem zajmuje się w zasadzie hobbystycznie, mimo że jeśli chodzi o jakość to jest to podejście całkowicie profesjonalne.

- No właśnie, tak to na co dzień wygląda.

Jak zatem łączy się tak zwane życie codzienne z artystycznymi projektami? Jak to jest w Twoim przypadku? Czy trudno jest łączyć pasję, jaką jest taniec, z wyzwaniem, jakim jest prowadzenie kawiarni?

- Trochę się czuję, jakbym wrócił do czasów technikum lub studiów, czyli cały dzień jestem w pracy, a potem na zajęciach tanecznych. Trochę mam takie flashbacki. (śmiech) No radzę sobie z tym, radzę. Tak między sobą w zespole często rozmawiamy o tym, że to jest nasz atut, to że robimy coś jeszcze. Każdy ma swoją pracę, zarabiamy pieniądze i nie musimy zarabiać pieniędzy tańcem, co w Polsce zwłaszcza, jest szczególnie trudne. I ten taniec, te spektakle, robimy jako pasję. Nietypową dość, ale nadal pasję. Takie artystyczne uzupełnienie rzeczywistości. Bo moglibyśmy przecież chodzić w tym czasie na siłownię czy cokolwiek. (śmiech)

Czy chciałbyś móc tak żyć, że pracować tylko i wyłącznie artystycznie? Spełniać się w tym nie tylko hobbystycznie właśnie, ale i zawodowo? Czy może uważasz, że niezależnie od aktualnych możliwości, potrzebna jest taka „przyziemna" część życia jak zwykła, nieartystyczna praca?

- Nie umiem na to odpowiedzieć, bo tak, jak jest teraz, to jest ok. To jest dla mnie odpowiednie połączenie, wyważone. Jak by było, gdybym zajmował się tylko sztuką? Nie mam pojęcia. (śmiech)

Czym w takim razie jest dla Ciebie taniec?

- Taniec stał się moim medium, którym się posługuję. Ruch, moje ciało, to też miało w sztukach wizualnych swoje odniesienie, jak choćby w moim dyplomie, który cały był poświęcony cielesności, płci, granicom, albo ich braku, różnicami między kobietą a mężczyzną. Interesowało mnie wykreowanie, być może, postaci przyszłości, gdzie te role społeczne, genderowe historie nie mają szczególnego znaczenia.

Często do tego się odwołujesz tworząc stroje do spektakli.

- Tak. I tym jest dla mnie ruch, tym są dla mnie stroje w spektaklach. Szczególnie moje, bo ja staram się nie narzucać ubioru nikomu w naszych spektaklach, choć ostatecznie przechodzi to przez moją akceptację. Ja natomiast lubię balansować na tej granicy, że nie jestem ubrany jak mężczyzna, ale też nie jak kobieta, ale jestem jakimś takim tworem pomiędzy, trochę taką hybrydą. Ale to w moim stroju. Ale nie ingeruję, jeśli ktoś z zespołu nie czuje się w tej stylistyce scenicznej. Pomagam tylko wówczas dobrać innym takie rzeczy, żeby to było skomponowane, żeby grało razem z ogólną koncepcją. Natomiast dla mnie, w kwestiach artystycznych, podoba mi się to sceniczne bycie takim jakimś płynnym.

Teoretycznie nikomu niczego nie narzucasz, a jednak w pewnym sensie macie już w swoich strojach coraz bardziej charakterystyczny styl, który jest zgodny z tym, w czym się czujesz. Jeśli dobrze pamiętam, to przełomowym momentem tutaj był spektakl „Ukochany kraj, umiłowany kraj"?

- Tak, rzeczywiście to w nim właśnie po raz pierwszy pojawiła się ta stylistyka tak na poważnie i w dużej ilości. Pozwoliliśmy sobie tutaj zaszaleć, dlatego są tu czarne stroje, pasy, kagańce czy buty na obcasie. Dla mnie jako dla kostiumografa, ale też dla zespołu ten spektakl rozpoczął nową erę. Jest on także cały czas aktualny i stale go gramy.

Wracając do tematu sztuki - w dyskursie o niej w ostatnim czasie pojawia się pytanie o zagrożenie, jakie może stanowić dla twórców wizualnych sztuczna inteligencja. Jak na to patrzysz? Czy widzisz w tym zagrożenie?

- Zależy w jakiej branży. Jeśli chodzi o grafikę to myślę, że to jest hm... no właśnie nie wiem, czy duże zagrożenie. Przykładowo, jeśli jest jakaś osoba, która organizuje określony event czy jakieś zajęcia i potrzebuje plakatu, to dzięki tej właśnie sztucznej inteligencji może sobie poradzić ze stworzeniem takiego projektu. Oczywiście to się odnosi do naprawdę prostych prac, co do których nie mamy zbyt dużych wymagań. Natomiast w sytuacji, kiedy masz konkretne oczekiwania i ten projekt naprawdę musi być dopracowany, to praca grafika będzie tu nieoceniona. Bo rozmawiamy o tym, jak coś ma wyglądać i ten żywy człowiek, któremu przekazujesz emocje i on te emocje też odczytuje i rozumie twoje oczekiwania, jest czymś zupełnie innym niż rozmowa z maszyną. Powstanie zupełnie inna rzecz. W typowo graficznych, ilustratorskich sprawach jednak, mimo wszystko, może być obecnie jakimś tam zagrożeniem. Być może później większym, ale nie wiem. Jednak sztuka istnieje tak długo, towarzyszy nam stale i nie wiem, czy to jest w stanie zagrozić sztuce jako takiej. Wydaje mi się że nie. Przykładowo: czy zdjęcia zagroziły obrazom? Czy ludzie przestali malować? Ostatecznie nie. I widzę tu pewną analogię. Więc na wszystko może znaleźć się miejsce w świecie i możliwe, że to będzie po prostu funkcjonować obok tego, co już jest.

Optymistyczny scenariusz – życzmy zatem wszystkim, w szczególności artystom, jego spełnienia. Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę mnóstwa twórczych realizacji w każdej z uprawianych dziedzin!
__

Radosław Bajon - Artysta sztuk wizualnych, tancerz. Urodził się 31 stycznia 1993 w Zielonej Górze. Jest absolwentem Instytutu Sztuk Wizualnych na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego. Związany z kolektywem artystycznym Physical ArtHouse w Zielonej Górze.



Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
28 września 2024
Portrety
Radosław Bajon