Wiadomości Gdy nie możesz zrobić kroku. Świetna "Melencolia" Sopockiego Teatru Tańca
Jakoś tak się dzieje, że gdy inspiracją do spektakli Sopockiego Teatru Tańca stają się dzieła malarskie, powstają wizyjne, fascynujące obrazy teatralno-taneczne, mocno zapadające w pamięć. Tak było w przypadku spektaklu "Dali" kilka lat temu, tak jest w najnowszej premierze STT - "Melencolia", granego od 20 kwietnia w Teatrze na Plaży.Inspirowany twórczością Salvadore Dalego "Dali" siedem lat temu był zbiorowym popisem kreacyjności, pomysłu i wykonania, gdzie warstwa wizualno-muzyczna - projekcje, światło, dźwięk i muzyka - były nie mniej istotne od występujących na scenie tancerzy. Tym razem punktem wyjścia jest niepozorna, wydawać by się mogło, wykonana w miedziorycie rycina Albrechta Dürera "Melancholia I". Znajdziemy na niej zamyśloną postać anioła z głową podpartą nad dłoni, z wieńcem laurowym na głowie i z pękiem kluczy u boku.
Jednak już na pierwszy rzut oka rycina ta pełna jest niepokoju - na niemoc, formę rezygnacji czy bezradności kluczowej na rysunku postaci wskazują bezwładnie porozrzucane wokół niej narzędzia na tle nieukończonej budowli oraz wyraz twarzy i postawa siedzącego obok cherubinka ze wzrokiem wbitym w ziemię. U stóp anioła spolegliwie leży zwinięty w kłębek pies, w tle przelatuje złowieszczy nietoperz obok jasnego punktu światła (słońca, nadziei?) gdzieś na horyzoncie. Oczywiście tytuł dzieła nie pozostawia wątpliwości, jaką scenę obserwujemy, zaś liczne przedmioty wokół postaci (m.in. cyrkiel, klepsydra, waga) - jak wszystko tutaj - pełne są symboliki.
To dzieło Dürera zainspirowało twórców Sopockiego Teatru Tańca do stworzenia opowieści o zwątpieniu, poczuciu bezradności i tytułowej melancholii. Z ciemności wyłania się w pierwszej scenie ubrana na czarno, skurczona postać (Aleksandra Foltman), siedząca na wielkiej klepsydrze odmierzającej czas. Jej ostre, nerwowe ruchy przywodzą na myśl kreację, narodziny stanu, który w rozkwicie pozbawia energii i siły. Przy niej leży potulne bydlę (Artur Gołdys), które reaguje na zmiany zachowania swojej pani. Kolejni tancerze pojawiają się po dłuższej chwili. Odmierzająca dobro i zło waga (Jacek Krawczyk), jasność, siły dobra i nadziei podkreślone też wyróżniającym się kolorystycznie kostiumem Magdaleny Laudańskiej, nietoperz i związane z nim lęki i siły nieczyste (Kamila Maik) oraz absolut-cyrkiel (Joanna Czajkowska).
Wybrane motywy z "Melancholii I" żyją tu jednak własnym życiem, nie da się więc przypisać bohaterów spektaklu do przedmiotów z ryciny Dürera w stosunku jeden do jednego. Autor scenariusza i reżyser spektaklu Jacek Krawczyk wraz z pozostałymi tancerzami kreśli raczej te postaci jako pewne ramy dla sposobu poruszania się tancerzy oraz charakteru samego tańca (co najlepiej widać w przypadku zezwierzęconego ruchu Artura Gołdysa i Kamili Maik). Każda z postaci jest też punktem wyjścia do uruchomienia przez tancerzy określonych emocji.
Nic tu, podobnie jak u Dürera, nie dzieje się przypadkowo. Ruchy wagi-mistrza ceremonii-sędziego są ostre, kanciaste. Zaproponowane przez niego układy tańczą pozostali. Cyrkiel wymaga od tancerki wpisania w swoją postawę sztywnych ramion narzędzia, wytyczających przestrzeń wokół siebie. Jedynie spersonifikowana melancholia (Aleksandra Foltman) ma postać w pewnej mierze opartą na fabule, częściowo wyjętą z zasad panujących wokół.
Doskonale działania tancerzy uzupełnia mroczna, pełna niepokoju, tajemnicy, momentami transowa, momentami pełna podszeptów niczym tajemne zaklęcia muzyka Mariusza Noskowiaka. Równie udanie materię spektaklu wypełniają dobrze skomponowane z ekspresją tancerzy wizualizacje Łukasza Borosa - bezpośrednio zainspirowane obrazem Dürera i jasnym rozbłyskiem na horyzoncie. Również światło (reżyserowane przez Rico) dobrano starannie i z wyczuciem.
Wszystko to dzieje się w sprytnie i nie wprost nawiązującej do ryciny przestrzeni sceny, pełnej mroku i niepokoju. Na środku sceny wyróżnia się charakterystyczny trójkąt (nawiązanie do wielościanu na rysunku Dürera i symbolu "Oka opatrzności"), w tle zamyka scenę duży ekran projekcyjny z wizualizacjami. Jednak największe wrażenie robi duża (wielkości stołka) stworzona przez Artura Gołdysa odmierzająca czas i symbolizująca przemijanie klepsydra. Ten scenograficzny minimalizm duetu Gołdys-Krawczyk bardzo dobrze wpisuje się w przedstawienie, pozwalając wydobyć na pierwszy plan to, co najważniejsze - tancerzy i ich emocjonalność.
Wielkie wrażenie robi scena spotkania oraz późniejszej walki natury, dzikości i instynktów, świetnie oddanych ruchem przez Kamilę Maik i Artura Gołdysa - ich zwierzęcy styl poruszania się pełen jest naturalnych, pierwotnych zachowań i emocji, jak ciekawość, fascynacja, agresja, złość, zaś finalne oplecenie ciała bydlęcia przez nietoperza należy do najlepszych scen, jakie w Sopockim Teatrze Tańca widziałem. Ciekawie wypada też pełne symboliki lustrzane spotkanie jasności (Magdalena Laudańska) z ciemnością (Aleksandra Foltman). Imponuje też przejmująca finałowa scena, w której artyści dokonują reinterpretacji dzieła Dürera.
Największą siłą spektaklu "Melencolia" jest takie połączenie tanecznych umiejętności tancerzy, że mogą oni zaprezentować pełnię swoich możliwości. Klasyczna, stonowana forma spektaklu i surowe momentami oświetlenie bocznym reflektorem, w półcieniach i ze światłem przez klepsydrę, przywołuje na myśl wcześniejsze produkcje STT, także te stworzone jeszcze pod szyldem Teatru Okazjonalnego. Pomimo drobnych choreograficznych niedociągnięć, gdy indywidualizm tancerzy bywa stłumiony przez mechaniczne, ostre ruchy i sztywne układy zaproponowane przez Krawczyka, spektakl Sopockiego Teatru Tańca urzeka i wciąga w fascynujący świat odniesień pomiędzy ryciną Alberta Dürera a materią spektaklu.
Doskonale wymierzony minimalizm spektaklu w połączeniu z warstwą emocjonalną przekazywaną bardzo precyzyjnie przez całą szóstkę, pozwala sytuować "Melencolię" w gronie najwybitniejszych spektakli Sopockiego Teatru Tańca. To inscenizacyjna perełka, mała kwintesencja sztuki.
Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
24 kwietnia 2018