Za kulisami

Tytuł:
Tekst:
Hela w burdelu

Kisielewicz, aktor krakowskiego Starego Teatru połowy XIX w. znany był z urywania się swojej żonie. Wiedziony nieomylnym instynktem trafiał zawsze do pewnego lokaliku, gdzie zacna kompania czekała tylko na niego.
Tak też było pewnego wieczoru. Zapomniał biedaczek, że ma spektakl w teatrze. Zrozpaczony dyrektor wysłał więc kilku młodych aktorów na jego poszukiwanie. Dzielni chłopcy odnaleźli go wreszcie, mocno podchmielonego, w owej knajpce. Namowy ich, by pojechał do teatru, nie dały rezultatu. Wpadli więc na pomysł, i poprosili, by zechciał pojechać z nimi do 'wesołego domku', gdzie z radością przyjmie go w swe pulchne ramiona urocza panna Zuzia. Podchmielony, rozbawiony Kisielewicz nie dał się długo prosić. Z trudem wgramolił się do karety. Pomysłowi chłopcy zawieźli go oczywiście do teatru, gdzie w owym czasie aktorzy także mieszkali. Kiedy drzwiczki karety otwarły się i wytoczył się z niej Kisielewicz, a zamiast obiecanej Zuzi ujrzał przed sobą własną, mocarną drugą połowę – wytrzeźwiał natychmiast.
Sapiąc i wybałuszając oczy wybełkotał:
- Jezus Maria, Hela w burdelu?!?


Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Panie mecenasie, zabiłem człowieka

Dyrekcję Teatru Lubelskiego po wyzwoleniu sprawował Antoni Różycki. Grał on wówczas m.in. Adwokata w 'Adwokacie i różach'. Chłopca zaś, który na zakończenie I aktu wchodził z nim na scenę ze słowami: - „Panie mecenasie, zabiłem człowieka" – grał jeden z młodych aktorów Ryszard Piekarski.
Pewnej niedzieli wybrał się on rowerem do ukochanej, w okolice Lublina. Kiedy wracał już, pełen romantycznych reminiscencji, rower, stary powojenny grat, zaczął płatać mu figle; a to łańcuch, a to pedał, po kolei wszystkie części odmawiały posłuszeństwa. Sytuacja zaczynała być groźna. Piekarski grał bowiem tego dnia w 'Adwokacie i różach'. Zrozpaczony chłopiec, kiedy na ostatek pękła rama roweru, wsadził pojazd na ramię i rozpoczął maratoński bieg, chcąc zdążyć na czas. Wpadł do teatru w ostatniej chwili, brudny, zziajany, w podartych spodniach. Przerażony inspicjent, nie pytając o nic, wepchnął go na scenę. Ten, nie mogąc złapać tchu, widząc przed sobą Różyckiego-Adwokata, zdołał wybełkotać:
- Panie dyrektorze, złamałem rower...!

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Pięćdziesiąt lat temu

Antoni Różycki, niezwykle ongiś przez płeć piękną adorowany, znakomity amant warszawskich teatrów, spędzał w latach 50. wakacje w Ciechocinku. Pewnego pięknego popołudnia wybrał się na deptak – jak zawsze nieskazitelnie ubrany, z laseczką w ręku, dostojnie kroczył, szelmowsko zerkając na przechodzące kobiety.
Nagle podeszła do niego jakaś leciwa dama w olbrzymim kapeluszu i zwracając się do pana Antoniego spytała kokieteryjnie:
- To pan? Pan?
Różycki skłonił się i uśmiechnął:
- Do usług łaskawa pani.
- Kochałam się w panu pięćdziesiąt lat temu – nieśmiało, spuszczając niewinnie oczęta, niemal wyszeptała dama.
Różycki cofnął się, i uchylając kapelusza odpowiedział:
- Trzeba mi było to powiedzieć pięćdziesiąt lat temu, łaskawa pani.

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Mów teraz ty

Młody Jerzy Leszczyński grał Mazepę w "Mazepie" Słowackiego u boku ojca Bolesława, który kreował jedną ze swoich znakomitych ról – Wojewodę. Ojciec stary już był i zmęczony, często więc podczas akcji drzemał. W jednej ze scen zaniepokoiła Mazepę-Jerzego zbyt długa pauza. Podchodzi więc do ojca i szepce:
- Tato, tata teraz mówi.
Bolesław otworzył swoje wspaniałe oko, szelmowsko mrużąc drugie i rzekł:
- Syneczku, ja tyle w życiu gadałem, mów teraz ty.

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Głośniej!

Władysław Grabowski grając przed wojną w jakiejś sztuce, posłyszał dochodzące z widowni szmery, potem ktoś krzyknął:
- Głośniej!
Grabowski wyszedł na proscenium i skłoniwszy się uprzejmie zapytał:
- Którą kwestyjkę mam powtórzyć?

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


W imię Ojca i Syna...

W czasach, kiedy premiery przygotowywano w ciągu tygodnia, sufler bywał bogiem. W jednej z granych wtedy sztuk aktor musiał się na scenie przeżegnać, mówiąc sakramentalne: - W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen. Premierowa trema sparaliżowała biedaka do tego stopnia, że powiedziawszy – w imię Ojca i Syna... - nie wiedział, co ma mówić dalej. Rzucił tedy błagalne spojrzenie w stronę budki suflera, skąd usłyszał:
- Przeżegnać się nie potrafisz?

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Nie ma takiej potrzeby

Dawno temu w teatrze grodzieńskim czy białostockim jedna z młodych aktorek darzyła wielką czcią i sympatią pewnego sędziwego artystę. Chcąc zrobić mu przyjemność, powiedziała kiedyś:
- Mistrz wygląda niezwykle młodo.
- Mam już 79 lat, równiuteńko – odrzekł odsłaniając w uśmiechu przepięknie wykonane uzębienie.
- Nigdy bym panu nie dała – zdziwiła się panienka.
- A mnie już i nie trzeba – skromnie powiedział nestor.

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Podobna metoda

- Jak się uczysz tekstu? – zapytał kiedyś Wiesław Gołas Andrzeja Łapickiego. Zagadnięty znany był z dużej łatwości uczenia się roli.
- Po prostu – odpowiedział Łapicki – kładę się na tapczanie, najpierw czytam fragment tekstu, potem zamykam oczy i powtarzam to, co przeczytałem, i tak dalej.
- Ja mam właściwie podobną metodę – uśmiechnął się Gołas – kładę się na tapczanie, czytam fragment tekstu, po czym zamykam oczy... i natychmiast zasypiam.

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Niech tata tu posiedzi

Do Bronisława Darskiego, aktora warszawskiego teatru Syrena, przyjechał z prowincji ojciec i zjawił się wieczorem w teatrze. Darski, już ucharakteryzowany, czekał na zaczęcie przedstawienia.
- Niech tata tu posiedzi – powiedział – zagram tylko i prędko wrócę.
Kiedy skecz, w którym grał Darski, dobiegał końca, na scenę wszedł staruszek ojciec i najspokojniej zwrócił się do osłupiałego Darskiego:
- Muszę już jechać synku, o ósmej mam pociąg.
Po czym serdecznie uścisnął syna i opuścił teatr.

Żródło: Igor Śmiałowski opowiada


Trzeba uzasadnić

Po spektaklu reżyserowanym przez Leona Schillera odbyła się dyskusja z publicznością. Jeden z widzów powiedział po prostu, że mu się przedstawienie nie podobało.

Schiller spojrzał na niego i rzekł:
- Drogi panie, tak może pan mówić w domu publicznym, w teatrze trzeba uzasadnić!

Źródło: Igor Śmiałowski opowiada


Numer z krzesłem

"Drzewa umierają stojąc" to sztuka, która dzięki Mieczysławie Ćwiklińskiej zrobiła w kraju niebywałą karierę. Pewnego wieczoru, grając w jednym z miast, pani Mieczysława, siadając na krześle, znalazła się niespodziewanie... na podłodze. Ćwiklińska, znana z olbrzymiego poczucia humoru, roześmiała się i podniósłszy przy pomocy kolegów, grała dalej. Widzowie nagrodzili ulubioną artystkę gorącymi brawami. Po kilku dniach, będąc znów na występach w innym mieście, wiecznie młoda pani Mieczysława zwróciła się od kolegów:
- A może by tak powtórzyć ten numer z krzesłem, to się tak publiczności podobało.

Źródło: Anegdoty Igora Śmiałowskiego


Na głuchego


W warszawskiej szkole teatralnej, w latach pięćdziesiątych, impostację głosu wykładał prof. Aleksander Michałowski. Pewnego dnia uczniowie przyszli na lekcję z resztkami niedokładnie zmytej szminki, poprzednia bowiem godzina była nauką charakteryzacji. Profesor uderza w klawisze fortepianu i każe powtarzać dźwięczącą nutę. Jeden z niemuzykalnych uczniów niemiłosiernie fałszuje.
- Co to – pyta profesor – ucharakteryzowałeś się na głuchego?


Źródło: Anegdoty Igora Śmiałowskiego


Widzi pan, jak to boli?

Cezary Pazura, jeśli tylko chce, też potrafi anegdotycznie opowiadać. Oto próbka jego możliwości.

- Kiedyś pojechałem do szpitala na badania. I pan doktor mi powiedział: - Pan się, panie Czarku, położy na "kanał" na dwa dni. Zrobimy badania. Sprawdzimy wszystko. Założyłem pasiaczek i poszedłem na rentgen. Nagle zobaczyłem znajomą pielęgniarkę. Wysunąłem się z kolejki i mówię do niej: - Dzień dobry. A ona, nie poznawszy mnie w tym szpitalnym ubranku, krótko rzuciła: - Na miejsce, do kolejki. Usiadłem wśród tych chorych ludzi.

I jakiś staruszek nachylił się do mnie, mówiąc: - A widzi pan, jak to boli, kiedy nie poznają? My tak mamy codziennie.

Źródło: Głos Wielkopolski


 



Gęsty las

Maryna Broniewska, reżyserując pewną sztukę, prosiła scenografa, by ten zapełnił scenę drzewami. Scenograf zaprojektował osiem drzew.
- Chcę mieć gęsty las – prosi pani Maryna.
Scenograf proponuje cztery drzewa.
- Czy pan mnie rozumie? Muszę mieć dużo drzew.
Następnego dnia na scenie ustawiono dwa drzewa.
- Prosiłam o gęsty las – powtarza Broniewska.
Scenograf zabiera jedno drzewo. Pani Maryna spogląda na scenę.
- Tak – powiada uśmiechając się – to jest to, o co mi chodziło. Teraz jest naprawę gęsty las.

Żródło: Joe Monster

Cały dzień ciebie szukałem!

Stefan Jaracz spędzał kiedyś wakacje w towarzystwie swojej córki i Stanisława Daniłowicza w Zakopanem. Mieszkali wówczas w ‘Atlasie’. Pewnego ranka Jaracz ’poszedł w Polskę’ i zginął. Staś i Jaraczówna udali się na poszukiwanie i… odnaleźli go wreszcie u ‘Karpowicza’. Siedział zadumany nad niedopitym kieliszkiem. Ujrzawszy wchodzących uniósł brew:
- Stasiu – rzekł nieco schrypniętym głosem – cały dzień ciebie szukałem!

Źródło: Joe Monster

Tak trudno być aktorem

Janusz Strachocki, będąc aktorem teatru lwowskiego, wyjeżdżał w lecie na gościnne występy do Krynicy. Kiedyś, w pewnej stylowej sztuce, w której oprócz pary amantów musiał być kamerdyner, Strachocki ze względów oszczędnościowych, powierzył rólkę tę perukarzowi Tomaszowi Rzeczutce. Ten przyjął propozycję mówiąc, że tak doświadczonemu człowiekowi teatru granie nie sprawi żadnej trudności. Kiedy Rzeszutko wszedł na scenę, jego peruka i bokobrody były niezwykle starannie ufryzowane. Stanąwszy, zamarł w bezruchu. Bez słowa, z otwartymi ustami, podobny był do posągu. Nagle zamrugał oczami, rozłożył bezradnie ręce i zabawnie przechyliwszy głowę, wymamrotał do publiczności:
- Przepraszam, bardzo przepraszam, nie wiedziałem, że tak trudno być aktorem.

Co pan dyrektor mówi?!

Ludwik Solski miał zwyczaj strofowania i zwracania uwag aktorom, grającym z nim na scenie. Czynił to oczywiście tak, by publiczność nie mogła tego zauważyć. Aktorzy byli wściekli. Rzecz jasna, że owe reżyserskie nawyki mistrza nie pomagały im w graniu.
Seweryna Broniszówna jednak kiedyś nie wytrzymała i… na cały głos zawołała:
- Co pan dyrektor mówi?!
Solskiego zatkało. Nigdy już nie stosował potem owego pouczania.

Juliusz Osterwa po pogrzebie któregoś ze swoich znajomych spotkał pewną rozkochaną w nim pensjonarkę.

- Jaki pan był cudowny na cmentarzu – mówi zarumieniona panna wpatrując się w umiłowanego aktora.

Pan Juliusz smutno się uśmiechnął:
- Nie widziała mnie pani w kaplicy – powiedział ściszonym głosem.

Jesteś pan dźwigowy

Kazimierz Kaczor najchętniej opowiada anegdotę związaną z tym, jak dostał dyplom dźwigowego. Po serialu "Alternatywy 4" zaproszono go do Stalowej Woli, do fabryki dźwigów.

Przywitali go oklaskami.

- Myślę, jest dobrze - opowiada aktor. - Ale obok mnie stał spory pakunek. - Nadeszła chwila prawdy - zaczął dyrektor. - Czy pan naprawdę prowadził w serialu ten dźwig? - Naprawdę - odpowiedziałem. - No to sprawdzimy. Niech pan wsiada do dźwigu i podniesie ten blok - pokazuje na pakunek. Wsiadłem, podniosłem, zrobiłem jeszcze obrót o 90 stopni i położyłem ten blok na ziemi.

Wtedy dyrektor wręczył mi dyplom dźwigowego.

Źródło: Głos Wielkopolski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia