100 lat... a może tylko sen

"Życie jest snem" - reż. Gintaras Varnas - Teatr Bagatela

Bez wątpienia jednym z najważniejszych wydarzeń teatralnych tego dopiero rozpoczętego sezonu pozostanie 100-lecie Teatru Bagatela. Oprócz wystawy, uroczystej gali i koncertu fortepianowego, dyrekcja, aktorzy, zaproszeni goście świętowali godnie podczas spektakli: premierowej „Śmierci pięknych saren" i „Życie jest snem. I to ten spektakl pięknie podsumowuje tę zacną uroczystość.

Ale najpierw o gali. Dyrektor Teatru, który także obchodzi w tym roku swój prywatny jubileusz 20-lecia pracy na stanowisku odznaczony został medalem Gloria Artis – całkowicie zasłużenie, o czym mówi znakomity wynik frekwencyjny i finansowy Teatru Bagatela, który najpierw był snem o teatrze czwórki szaleńców, którzy albo nie bali się zmienić sen na jawę, albo przez sto lat nieprzerwanie śnią ten sen.

„Życie jest snem" to arcydzieło światowej literatury, prawdziwy klasyk na teatrologii: theatrum mundi, teatr barokowy itd. To jeden z tych dramatów, w których istnieje duże ryzyko spłaszczenia wielowymiarowości znaczeń i do których należy podchodzić z pokorą. Reżyser Gintaras Varnas, który wcześniej wystawił dramat Calderona de la Barki na Litwie (wtedy też współpracował z autorem muzyki do spektaklu Giedriusem Puskunigisem, odpowiedzialnym za tę materię także w krakowskiej adaptacji), tym razem posłużył się tłumaczeniem Jarosława Marka Rymkiewicza. Nazwisko scenografa: Gintarasa Makareviciusa mówi już z pewnością o tym, że w ramach spektaklu współpracują twórcy, którzy na Calderonie prawdopodobnie „zjedli zęby".

Przy melancholijnych dźwiękach muzyki odsłania się kurtyna, widzimy surowe, szare ściany i taką też podłogę. To granica fikcyjnego królestwa Polski. Dociera tam dwoje znużonych drogą podróżników: mężczyzna i młoda kobieta. Nagle zza ciężkich wrót wydobywa się brzęczenie łańcucha – to więzienie, w którym przetrzymywany jest człowiek (Kosma Szyman). W monologu skarży się na swój los, miota się po scenie, niczym „Pełzająca śmierć" z obrazu Beksińskiego. Nagłe wtargnięcie strażników pod przewodnictwem Clotalda (Dariusz Starczewski) wskazuje na polityczny charakter więzienia. W kolejnej scenie zostajemy przeniesieni na dwór królewski – do biblioteki pełnej hiszpańskiego przepychu i barokowych symboli. Poznajemy mieszkańców dworu: księżniczkę Estrellę (Kaja Walden), księcia moskiewskiego Astolfa (Patryk Szwichtenberg), króla Basilia (Paweł Sanakiewicz), skomplikowaną historię sukcesji i pilnie strzeżoną przez Clotalda tajemnicę króla o synu Segismundzie ukrytym w więzieniu na odludziu z powodu proroctwa mówiącego o tym, że ściągnie on nieszczęście na ojca i królestwo.

Basilio postanawia zagrać z przeznaczeniem i sprowadzić uśpionego Segismunda na dwór. Oszołomiony inną rzeczywistością, którą zastał po przebudzeniu, próbuje się w niej odnaleźć. Niczym spłoszone zwierzątko schowane w złotej klatce. Basilio patrzy na niego bardziej jak na obiekt doświadczalny, niż jak na syna. Gdy pod wpływem impulsu Segismundo wypycha dworzanina przez balkon, ojciec ponownie go odrzuca, unika jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, jego zachowanie jest pozbawione jakiegokolwiek ojcowskiego uczucia. Jasne jest już, że młodzieniec nie zostanie w pałacu, tym bardziej, że jego zachowanie staje się coraz bardziej kłopotliwe dla całego dworu. Wraca do celi, dziedzicem tronu ma zostać Astolfo. Sytuację zmienia bunt żołnierzy, którzy, nie chcąc panowania moskiewskiego księcia, odbijają z więzienia Segismunda. I w momencie, w którym proroctwo wydaje się dopełnić, syn Basilia, stając z nim twarzą w twarz, zmienia własne przeznaczenie.

Choć spektakl porusza temat walki o władzę, i to zarówno pomiędzy ojcem i synem, królem i buntownikami, jak i pomiędzy tronem polskim i moskiewskim (och, jak to dopiero się Calderonowi udało!), sam reżyser kładzie nacisk na konflikt pomiędzy jawą a snem, pomiędzy fatum i kreowaniem swojego losu. I rzeczywiście – kwestie polityczne zostają zepchnięte na drugi plan przez zaakcentowanie relatywizmu świata i woli jednostki w budowaniu rzeczywistości. Calderon niejako rozprawia się z antycznym fatum – człowiek jest kowalem swojego losu, jego życie nie jest determinowane przez przesądy. Segismundo przełamuje konflikt tragiczny.

Segismundo, obudziwszy się w pałacu, zdaje się brać to za rzeczywistość, jednak oniryczność następujących wydarzeń, każdorazowe pokreślenia padające z ust mieszkańców dworu, że to może być tylko sen, towarzyszące na każdym kroku pląsające kościotrupy, a potem w końcu przebudzenie z powrotem w więzieniu wytrąca księcia z równowagi. Dla niego granica pomiędzy jawą – życiem a snem została zatarta, każde zapadnięcie w sen może okazać się pobudką na jawie, albo kolejnym snem. Tak jest do końca spektaklu. Nie dające się zapomnieć doświadczenie z pałacu wpływa na jego dalsze zachowanie – na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że to jednak nie sen, czynić dobro. I choć do ostatniej chwili wątpimy w to, że Segismundo odnajdzie w sobie godne zachowanie, którego nikt go nigdy nie nauczył, on wykazuje cnoty godne królów – przebacza ojcu, powściąga zemstę, którą obiecał Rosaurze na zdradzieckim Astolfie i oświadcza się Estrelli pomimo swojej większej skłonności ku tej pierwszej. Po czym odnajduje w sobie też niesamowitą pokorę – wiedząc, że to także może okazać się snem zbiera książki, rozsypane przez buntowników. Nim odnajdzie je rozrzucone na podłodze więzienia, wszyscy pogrążą się w swoistym danse macabre, które skończy się... snem.

Wahanie Segismunda pomiędzy jawą a snem:„cały świat śni", „czym jest życie – obłędem, iluzją, cieniem" nie jest odosobnione. Pamiętny monolog Merkucja o królowej Mab z „Romea i Julii" („o czym śniłeś? Że śniący kłamie") wprowadza nas w epokowe wątpienie. Do końca nie wiemy, co się dzieje naprawdę, a co jest wytworem sennej wyobraźni, do tego, czyj to sen. Zresztą, czy w życiu to też jest takie oczywiste? Może jesteśmy tylko snem czterech marzycieli o wspaniałym Teatrze Bagatela?

Twórcom udało się dotknąć wrażliwości widzów. Poruszająca muzyka Giedriusa Puskunigisa, instrumentalna, wokalna, balansująca pomiędzy Maxem Richterem a Arvo Pärtem, wspaniała scenografia nasycona barokową symboliką, znakomicie przygotowane kostiumy, świetna dramaturgia światła, wreszcie koncepcyjna i spójna reżyseria Varnasa i bardzo dobra gra aktorska (zwłaszcza Dariusza Starczewskiego i Kosmy Szymana) zostawiają nas w niepewności ¿Qué es la vida?

Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
30 października 2019
Portrety
Gintaras Varnas

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia