"Wszystko należy do sądu"

"Proces" - reż: W. Śmigasiewicz - Teatr Miejski im.Gombrowicza w Gdyni

"Wszystko należy do sądu" stwierdza w pewnym momencie malarz Titorelli, jeden z bohaterów "Procesu" Franza Kafki. Prawda ta dociera do Józefa K. pewnego poranka. Mógł być ów poranek podobnym do wielu poprzednich, lecz za sprawą niezrozumiałego dla mężczyzny, absurdalnego i zupełnie niespodziewanego aresztowania stał się końcem...no właśnie, czego? Życia? Wolności? Ładu i porządku?

Najbardziej znacząca zmiana względem literackiego pierwowzoru, jakiej dokonał reżyser spektaklu Waldemar Śmigasiewicz, dotyczy wieku głównego bohatera. W powieści Franza Kafki Józef K. jest trzydziestoletnim mężczyzną, natomiast w adaptacji Śmigasiewicza – jowialnym, starszym panem. Ta zaskakująca zmiana wypada moim zdaniem niezwykle korzystnie. Grający główną rolę Stefan Iżyłowski proponuje widzom Józefa K. tak różnego od powszechnych wyobrażeń, na których kształt w dużej mierze ma przecież wpływ postać autora „Procesu”. Dlatego, chcąc nie chcąc, Józef K. funkcjonuje w naszej wyobraźni jako czarnowłosy młody człowiek, o smutnym, zagubionym spojrzeniu. Tymczasem interpretacja Iżyłowskiego niespodziewanie wyostrza rys przeciętności, który wszak w literackim pierwowzorze był główną cechą Józefa. W przedstawieniu Śmigasiewicza Józef K. to urzędnik, jakich tysiące: stary kawaler, nieco otyły od umilających samotne wieczory ciastek, spokojnie czekający na nadejście emerytury przeciętniak. Topografia jego egzystencji od lat pozostaje taka sama: praca, dom, interesanci, pogawędka z sąsiadką, wieczorna lektura prenumerowanego „od zawsze” czasopisma. To dlatego poranna, niespodziewana wizyta nieznajomych mężczyzn wzbudza w nim początkowo jedynie śmiech: to przecież tylko pomyłka, może żart spreparowany przez młodszych kolegów z biura? A przy tym pewność: jestem niewinny; pewność, która w miarę upływu akcji słabnie, by w końcu zamienić się w przepełnione rozpaczą pytanie. Stefan Iżyłowski znakomicie poradził sobie z zagraniem tej trudnej, niezwykle wymagającej roli. Jego Józef K. to początkowo rozbawiony, chwilę później poirytowany starszy pan, nieco śmieszny, nieco bezradny. W momencie, kiedy uświadamia on sobie realność aresztowania i czekającego go procesu, rozbawienie znika. Niesprawiedliwość, której doświadczył roznieca chęć walki, pokonaną jednakże szybko przez pełne rezygnacji zmęczenie. Popychany z miejsca na miejsce, nieustannie strofowany i uciszany stary człowiek poddaje się, kurczy, cichnie. 

Waldemar Śmigasiewicz bez wątpienia położył nacisk na tę hipotezę interpretacyjną „Procesu”, która mówi o wszechwładzy mitycznego Sądu. Sąd jest wszystkim, nikt i nic mu nie umknie. Scena aresztowania Józefa, zamknięcie go w przestrzeni kwadratu wyznaczonego przez owiniętą wokół czterech słupków policyjną taśmę, nie jest wcale symbolem wejścia w nowy etap życia, życia człowieka oskarżonego przez Sąd. Jest ów kwadrat symbolem życia Józefa w ogóle, życia, które zawsze zależało od Sądu, bowiem Józef aresztowany był od zawsze. Początek spektaklu pokazuje nam scenę pogrążoną w ciemności, którą rozjaśniają trzy reflektory, zapełnioną jedynie przez kilka rekwizytów: czarne krzesła, stół. W momencie, gdy bohater dowiaduje się, że został aresztowany, nie zmienia się nic. Tak było, jest i będzie zawsze. Tak, jak wieczny i wszechobecny jest Sąd. 

W materiałach promujących spektakl czytamy, iż jest on „czarną komedią z absurdem w tle”. Rzeczywiście, zauważamy, iż zarówno reżyser, jak i grający w spektaklu aktorzy starali się zaakcentować komediowy charakter absurdalnych zmagań Józefa K. Stąd błazeńskie gonitwy urzędników, stąd dowcipny motyw muzyczny, rodem z niemych komedii z początków istnienia kina. Ale według mnie owa „komediowość” „Procesu” ginie w odmętach czarno-białej scenografii, ciemności i dojmującej ciszy przenikającej zarówno scenę gdyńskiego teatru, jak i samą opowieść. „Klimat” spektaklu przywodzi na myśl atmosferę praskiego muzeum Franza Kafki – przestrzeni poza czasem, miejsca, w którym cisza jest tak przejmująca, że aż boli, miejsca, w którym otaczające odwiedzającego zewsząd oczy – przyjaciół, współpracowników czy rodziny Franza Kafki – wyrażają to, co pokazują oczy grającego Józefa K. Iżyłowskiego: smutek, bezradność, ale też pogodzenie się z wyrokiem Sądu, który w momencie, gdy zaistnieje w naszej świadomości staje się końcem…no właśnie, czego? Życia? Wolności? Ładu i porządku?

Anna Jazgarska
Dla Dziennika Teatralnego (Trójmiasto)
28 października 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...