"A ja wolę moją mamę..."

"Sex Machine" - reż. Adam Nalepa - Laboratorium Dramatu w Warszawie

Scena Przodownik (zwana inaczej Laboratorium Dramatu) na mokotowskiej Olesińskiej jest miejscem rzadkiego w polskim teatrze miejsca wspólnej pracy dramaturga i reżysera/aktorów. Tu udanymi spektaklami mogą pochwalić się duety Chowaniec-Figura, Prześluga-Kowalski, w przygotowaniu jest "Allegro moderato" Szymona Bogacza we współpracy z Krzysztofem Rekowskim. Jak dotąd jednak najlepszą inscenizacją jest chyba "Sex machine"

Tematyka sztuki jest jakby wprost z życia wzięta. Młoda dziewczyna z partnerem mają "wpadkę", niedoszły ojciec ucieka. Dzięki wsparciu rodziny matka kończy studia i zostaje prokuratorem. Jej syn także odnosi sukces, poślubia młodą studentkę. Jednak happy endu, jak się można domyśleć, nie ma. Nalepa skupia się na pokazaniu istoty relacji rodzicielki i jej pierworodnego. Scenografia Jana Kozikowskiego to czerwona mata, z tyłu przylepiona do ukośnie ustawionych ścian. Purpura razi w oczy, wprowadza niepokojący klimat pulsujących namiętności. Reżyser doszukuje się w utworze Mana podobieństw z tragedią grecką – na scenie pojawia się w lwiej części trójka aktorów, dialogi kierowane są wprost do publiczności, niczym trocheiczne pieśni. Dużą rolę, choć nie do końca sprecyzowaną, odgrywa czteroosobowy Chór. Ubrane w białe suknie aktorki i jeden aktor są jednocześnie głosem sumienia, narratorem, wyrazem skrywanych popędów. Skąd tam jednak mężczyzna – nie wiadomo, chodziło pewnie o efekt.

Mechanizmy wzajemnej dominacji pokazuje Nalepa naturalistycznie, według twardej logiki tytułowej maszyny. Światło i efekty dźwiękowe inicjują obraz przesuwanego taśmociągu, nieuchronnie obrabiającego ludzką tragedię. Ten zabieg robi największe wrażenie. Czysto biologiczne podejście Mana usuwa wszelkie pierwiastki romantyczne, pozytywne emocje. Ludzie przypominają żywe figury, tryskające nienawiścią i pretensjami. Matka Joanny Jeżewskiej gra pierwsze skrzypce w spektaklu. Jest jednocześnie cyniczna, zrozpaczona, wyrachowana i zdystansowana. Świetna, dopracowana rola. Syn (Bartosz Mazur) gra warsztatowo, bez szarży, ale tego wymaga chyba koncepcja przedstawienia. Narzeczona, w interpretacji Anny Smołowik, to dziewczyna, która na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie słodkiej idiotki, ale w końcu pokazuje, że wie, czego chce. Przyjaciel Matki, którego gra Zdzisław Wardejn, jest jakby poza całą maszynerią rodzinnego dramatu. Bardziej naturalny, jakby zdziwiony całą sytuacją. I jednocześnie jedyny, którego uczucie do bohaterki Jeżewskiej zdaje się być naprawdę szczere.

I poza nim każdy zdaje się być tu winny. Postacie cały czas są wystawione na spojrzenia widzów, oskarżycielski lament Chóru. Bardzo dobry formalnie spektakl nie do końca radzi sobie w warstwie interpretacyjnej. Jeśli przyjmiemy, że jest wycinkiem z życia, analizą konkretnej sytuacji życiowej samotnej matki, jej syna i jego dziewczyny, to paradoksalnie zawęża się jego krąg. "Sex machine" będzie wtedy jedynie ciekawostką, zamkniętą na próby szerszego spojrzenia. Wszak toksyczne związki matka-syn zdarzają się nawet w pełnych rodzinach. Nieobecność ojca w spektaklu można było uzasadnić chociażby jego nieobecnością duchem, brakiem zaangażowania – niekoniecznie ciałem. Czasem wtedy relacje rodzicielki i jej męskiego potomka stają się jeszcze bardziej destrukcyjne, niż w najbardziej rozbitych domach. Dlatego właśnie, mimo pozornie interesującego tytułu, przedstawienie na Olesińskiej pozostanie świetnie skrojoną analizą poszczególnego przypadku – jednak zaledwie poszczególnego.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
21 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...