A może by tak... własny teatr? Prywatka z Melpomeną

to chyba najbardziej szalony pomysł na biznes

To chyba najbardziej szalony pomysł na biznes. Już Jerzy Grotowski, wizjoner i reformator teatru twierdził, że to nie może się udać.

Faktycznie, teatr to nie apteka, sklep z butami czy zakład pogrzebowy. Świetnie można się bez niego obyć, co przyzna połowa Polaków, która nigdy nie uległa urokom Melpomeny. A ta musi konkurować dziś z 10. i 11. muzą. Walczyć nie tylko o nasze pieniądze, ale i czas. W telewizorze mamy już nie 5, ale 500 kanałów. Mamy DVD z ostrym jak brzytwa obrazem i wielokanałowym dźwiękiem. No i mamy Internet, w którym jest wszystko. Po co więc komu teatr? Zwłaszcza w kryzysie? Tyle że właśnie teraz teatry wyrastają jak grzyby po deszczu. Jak to możliwe, że wychodzą na swoje? I to prywatne? By to ustalić, udaliśmy się do kilku z nich. 

1. Agencja Gudejko czyli teatr bez sceny

To największa i najstarsza taka firma w Polsce. Od 10 lat produkuje spektakle lekkie, łatwe i przyjemne. Mieści się w zagłębiu filmowym przy Chełmskiej w Warszawie. Zjawiamy się tam w środku castingu i dyskusji "co tu zrobić, by jeden aktor mógł grać w dwóch teatrach naraz". Musimy ewakuować się do salki na uboczu, gdzie Jerzy Gudejko i menedżer agencji Karola Bytner przekonują nas, że pozorna wada może być zaletą

Co sprawiło, że nie macie własnej sceny?

- Stres. Ciągłe sprawdzanie, ile biletów poszło, ile osób przyszło, czy dach przecieka i czy starczy na czynsz... To nie dla mnie - Gudejko kręci głową. - Wolę zapłacić za salę, mieć mniej pieniędzy, ale i mniej zmartwień.

Trudno ją wynająć?

- Zależy. Za młodu zjeździłem Polskę z monodramem. Sprzęt? Dwa radzieckie reflektory na tylnym siedzeniu malucha. Podłączałem i grałem dla trzech lub 300 osób. Nie było problemu.

Teraz scenografia jeździ ciężarówką, a my jesteśmy skazani na duże sale. Tych jest mało. Teatr z renomą da radę, ale nowemu, bez sukcesów i historii trudno będzie wynająć dużą salę w dobrym czasie.

Sukces to

- kiedy znowu jedziemy z tą samą sztuką w to samo miejsce i sala jest pełna. Udaje się, bo wciąż otwieramy sceny cykliczne w kraju. W Warszawie gramy głównie w Bajce i Kapitolu.

A poza nią? Jak zdobywacie zamówienia?

- Kiedyś wysłałem kilkaset faksów - Bytner pokazuje mapę z mnóstwem punkcików. - Kilka do mnie wróciło i tak się zaczęło. A czasem inicjatywa wychodzi z zewnątrz. Np. pani Agnieszka z Poznania - rok temu była na naszym spektaklu i tak się jej spodobał, że ściągnęła nas z całym repertuarem. By pokazać koleżankom.

Wpada współpracownik i pyta Gudejkę, czy pamięta o spotkaniu, na które muszą lecieć.

Zdarzają się niespodzianki?

Bytner uśmiecha się niewyraźnie. - Graliśmy na zamkniętej imprezie dla 200 tenisistek. Był bankiet, a po nim "Goło i wesoło". Tenisistki nie dały aktorom zagrać drugiego aktu. Wdarły się na scenę, wpychały im pieniądze za majtki, krzyczały, by się rozbierali. Trzeba było skrócić występ...

Skąd pewność, że gdzieś w Polsce wasz występ nie okaże się klapą?

- To ryzyko organizatora, z którym mamy umowę - Gudejko usiłuje wyciszyć komórkę. - Musi zapełnić salę, pokryć koszty przejazdu, opłacić ZAiKS i hotel. My ryzykujemy tylko przy produkcji spektaklu.

Kiedy spektakl zaczyna zarabiać?

- Amerykanie to policzyli: przy 350 miejscach na widowni i 50 powtórzeniach. I faktycznie, przy 49 czy 51 zwracały się nam koszty. Ale by było tyle powtórek, spektakl musi być świetny.

Jak zrobić świetny spektakl?

- Nie oszczędzać na siłę. Im więcej się zainwestuje, tym mniej ryzykuje finansową klapą. Paradoksalnie najdłużej zwracał się nam taki, który prawie nic nie kosztował.

Teatr się sprzedaje?

- I to nieźle. Odkąd padło hasło, że w Polsce jest kryzys sprzedaż nam skoczyła: mieliśmy 10-12 wyjazdów w miesiącu, teraz mamy i 20

Jak to możliwe?

- Podobnie było z kabaretem w międzywojniu. Kiedy jest ciężko, ludzie chcą się oderwać, pośmiać i zabawić.

A może idą do teatru, by zobaczyć gwiazdy wylansowane w TV?

- Fakt, w dużych miastach zwykle chodzi się do teatru na sztukę, a poza nimi - na aktorów. Często staję przy wyjściu. I słyszę opinie, jak kto zagrał i jak wyglądał.

Ile trzeba zainwestować?

- W klasyczną komedię około 100 tys. złotych.

W tym są gaże dla aktorów?

- Nie, to tylko koszt przygotowania spektaklu. Jego eksploatacja to już inna bajka.

Występowaliście o dotacje?

- A jakże. Na "Goło i wesoło", ale i na smutne sztuki. Daremnie.

Ile zarabia się na spektaklu?

Bytner i Gudejko wyliczają: scenografia, gaże, obsługa, bilety. My sumujemy: wynajęcie sali to około 6 tys. zł za wieczór. Przy 400 miejscach wpływy sięgają 27-28 tys. Po odliczeniu reszty kosztów zostaje 3-4 tys. zł.

- Prawie wszystkie wpływy mamy z biletów. Ale właśnie bilety ZAiKS opodatkowuje - denerwuje się Gudejko. - Dlatego jeden kosztuje 50 czy 70 zł. W teatrze państwowym wpływy z biletów to 20 proc. a reszta to dotacja. Skoro tak, to albo dotacja powinna być opodatkowana, albo teatry bez dotacji powinny płacić mniejszy ZAiKS - zżyma się. Po chwili jednak macha ręką. Nie ma czasu na pisanie protestów. Zresztą musi już pędzić na spotkanie. My też.

2. Kamienica, czyli siła unijnych dotacji

Ponieważ domofon się zepsuł, Emilian Kamiński schodzi i sam otwiera drzwi. Stali bywalcy wiedzą, że lubi witać widzów. Prowadzi nas do świeżo odnowionego biura ("niegdyś menelskie mieszkania, całe zarobaczone"). Tu i ówdzie kręcą się jeszcze robotnicy.

W niefortunnym momencie pan wystartował

- Racja, 27 marca 2009, kryzys na całego. Ale pomyślałem, po co czekać? Akurat wypadał Dzień Teatru, 100-lecie tej kamienicy i stulecie kabaretu w Warszawie.

Skąd pomysł?

- Na teatr? Po transformacji miałem kilka ofert objęcia dyrekcji, ale za mało umiałem. Poza tym, nie chciałem być miotłą, zwalniać pracowników, którzy zrośli się z teatrem. Odczekałem parę lat i poszedłem do Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami. Mówię, że przysługuje mi pracownia. Na małą scenkę. - Scenkę? A może pan by teatr sobie otworzył - oni na to. - Mamy kilka miejsc

Szukałem czegoś bardzo warszawskiego. Kawałka starej Pragi na lewym brzegu Wisły. Aż stanąłem tu. Jak wryty. No, Warszawo, jesteś - pomyślałem. I zostałem. To było w 2002 r. Dwa lata później rolnicy składali wnioski do Unii o dofinansowanie. Myślę sobie: cholera, rolnik na traktor, to może ja wezmę na teatr? I tak się zaczęło.

Największy problem?

- Zła wola dosłownie kilku urzędników. Próbowali mi zaszkodzić. Nawet skutecznie.
A jednak szczęście panu dopisało

- Miałem pomysł, ale nie miałem kasy. Aż tu nagle wygrałem konkurs. Na 5 mln zł. Chcę podpisać umowę, przychodzę do ważnej pani, a ona mówi: nie teraz! No to czekam. Po dwóch miesiącach słyszę: podpiszemy, ale proszę o 8 mln. złotych poręczenia.

O co chodziło?

- Żeby mnie wysiudać z tych pieniędzy. Skądinąd wiem, że miał je dostać ktoś inny.

Dlaczego aż takie poręczenie?

- Bo do tych 5 mln zł doliczyli 25 proc. wkładu własnego i odsetki z pięciu lat. Na szczęście wsparło mnie Biuro Kultury i Ministerstwo. Sprzedałem mieszkanie i zaczęła się jazda. Remont w pełni, a pieniędzy nie ma. Ten taniec na linie, to ryzyko, wręcz rozsadzały mi łeb. Nikomu o tym nie mówiłem, żona, dzieci, nie mogły wiedzieć. Koszmar. Grałem w pokera o wszystko, blotkami, a udawałem, że mam karetę asów. Dziś mogę przyznać - nie miałem prawie nic. Teraz spłacam 4,5-milionowy kredyt. I wciąż inwestuję.

Biznesmeni nie pomagają?

- Próbują ale Powinno być tak jak w Stanach, tam przedsiębiorcy maja odpisy na kulturę. A tu? Jeśli któryś chce mnie wspomóc kwotą 100 tys. zł, to musi do tego doliczyć 22 procent. Podatek od dobrej woli. Nie wiem kiedy władza pojmie, że warto wspierać kulturę. Wszystkie badania pokazują, że tak zainwestowana złotówka daje 5 zł zwrotu.

Da się wyżyć z biletów?

- Ciężko pokryć czynsz, prąd, ogrzewanie... Wciąż ze sobą walczę: dać repertuar głupawy, ale pieniężny, czy jednak ambitny. Coś, co na siebie zarobi, a nie obrazi ludzi głupotą. Bo teraz panuje moda na farsę tak płytką, że aż zęby bolą.

Na chwilę wpada żona Kamińskiego (występuje w monologu "Mój dzikus"), "by upewnić się, że ma męża".

Brak panu czasu. A pieniędzy?

- Gdybym tylko o tym myślał, robiłbym co innego. Ale za dużo ludzi mi pomogło, bym wyczyniał jakieś fiku miku. Chcę trzymać poziom.

Widownia pełna?

- Zwykle tak, ale gramy tylko parę razy w tygodniu. Wiele pomieszczeń wynajmujemy firmom na szkolenia.

Gospodarz zabiera nas na wycieczkę. "Kiedyś stała tu woda, a teraz proszę!" Podziwiając sale i garderoby trafiamy do restauracji.

- Otwieramy ją jesienią. By widz mógł zjeść przed spektaklem, w przerwie napić się wina, a już po wszystkim pobiesiadować. Tak jak przed wojną w Londynie, Paryżu czy w Sydney. Wtedy teatry były miejscem towarzyskim i ja chcę do tego wrócić.

W zadumanym Krakowie byłoby łatwiej, ale w zaganianej Warszawie? Wolimy nie pytać, bo musimy pędzić. Przed nami dwa, chyba najgłośniejsze prywatne teatry.

3. Teatr 6 piętro, czyli PPP

Ruszył w kwietniu, bilety wyprzedał do lipca. Wprawdzie oświecono nas, że niektóre teatry robią sztuczny biletowy tłok (najpierw blokują, a później uwalniają dużą pulę biletów), ale na 6 piętrze PKiN nie muszą uciekać się do takich sztuczek. Choć trzeba przyznać, że Eugeniusz Korin i Michał Żebrowski o promocję zadbali (np. kto zanocuje w pobliskim Marriocie może liczyć na bezpłatne bilety). Mając niespełna godzinę (Żebrowski uznał, że wystarczy, bo ma wprawę w udzielaniu wywiadów) pytamy wprost:

Skąd macie pieniądze?

- Uwierzyłem w partnerstwo publiczno prywatne. Skoro władze zapewniają, że można tak budować autostrady, to dlaczego nie teatr? Poszedłem i powiedziałem: niech miasto zainwestuje w wyposażenie własnego teatru - pokazuje salę liczącą aż 476 foteli. - A teatr niech produkuje przedstawienia, które zapełnią salę. I kiedy zarobi, niech zwróci pieniądze państwu. Tak właśnie działamy.

A jak się nie uda?

- To my, artyści zapłacimy za swoje błędy z własnych pieniędzy.

W tych czasach? Odważnie.

- Kilkanaście lat temu też był kryzys. Teatru. Polacy bogacili się i obrastali w prodiże, lodówki, pralki... Mówiłem kolegom: nic to. Teraz jest radosny kapitalizm. Ale gdy ludzie się najedzą, będzie pozytywny snobizm. Jak na Zachodzie, gdzie wkłada się dobrą marynarkę i idzie na sztukę.

Ciężko było otworzyć teatr?

- Zwątpiłem, że się uda. Mnóstwo pustych obietnic. Tylko Hanna Gronkiewicz-Waltz dotrzymała słowa. Przejrzała biznesplan i powiedziała: tak.

Ile osób trzeba zatrudnić?

- Najlepiej niewiele, ale dużo od nich wymagać i dobrze płacić. U nas aktorzy pracują jak górnicy, grają 3-4 razy częściej, ale też znacznie więcej zarabiają.

Ważne są też kasjerki. Najlepsze potrafią sprzedać o jedną trzecią biletów więcej. Naszą mamy z castingu, jest po teologii. Kasjerka musi mieć tak miły głos, by klient chciał się z nią ożenić. Nie pójść na randkę, ożenić!

To po części wyjaśnia brak biletów w kasie...

- Wiem, że umiemy robić przedstawienia. Takie, po których widz powie: Boże, dlaczego tak rzadko zaglądałem do teatru!

4. Teatr Polonia, czyli siła nazwiska

Miejsce triumfu teatru nad kinem. I mariażu sztuki z biznesem. Sponsorzy teatralni doczekali się tu nobilitacji - dostali fotele z tabliczką i nazwiskiem. Z wdzięczności i na dowód, że Sztuka przez duże "s" wymaga jednak dużych Sum.


Roman Osadnik, dyrektor teatru Polonia, cicho ale szczerze opowiada o finansowej stronie teatralnej pasji Krystyny Jandy.

Ile musieliście wydać, by wystartować?

- Około 5 mln zł. W tym prawie 2 mln zł dotacji z Ministerstwa Kultury na budowę i sprzęt. Sporo materiałów dostaliśmy od firm. Dali nam stal, beton, wyposażenie łazienek. Dzwoniliśmy, prosiliśmy.

"Czy to firma Stal-bet? Mówi Krystyna Janda..."

- Właśnie tak. Po tamtej stronie zaskoczenie i niedowierzanie, czy to na serio, czy głupi żart. Gdyby nie hojność ponad 20 firm, pewnie do dziś nie wyszlibyśmy z długów. A i tak musieliśmy finansować remont wpływami z biletów.

Graliście i remontowaliście?

- A jakże. Surowy beton pod nogami, co i raz zaniki prądu, no i te roszady: od rana do 17 - robotnicy. Do 19 - sprzątanie. O 20 - widzowie i aktorzy. O 22 - znowu robotnicy. I tak okrągły rok. Dopiero w grudniu 2006 r. otworzyliśmy dużą scenę.

Macie więc dwie sceny

- Ale jest konflikt akustyczny. Nie da się grać na nich równocześnie.

Jak zdobyliście budynek?

- Właściwie tylko sale - przez 20 lat będą własnością fundacji Krystyny Jandy. Biura, foyer i hol kasowy dzierżawimy od miasta. Nie można ich kupić, bo są roszczenia do gruntów. Choć koszt dzierżawy wzrasta co trzy lata modlimy się, by miasto nie wypowiedziało nam umowy

Słysząc, że i tu w piwnicy stała woda, w myślach pogratulowaliśmy wyczucia Żebrowskiemu.

A fundusze unijne?

- To było jedno z pierwszych ruchów pani Krystyny. Ale aplikowanie o nie okazało się za trudne. Musiała to zrobić wynajęta firma. Zdobyć tysiące papierków, czy np. teatr nie będzie przeszkadzał przelatującym ptakom. A wiadomo, jak urzędy działają. W rezultacie nie udało się wtedy tych pieniędzy zdobyć.

A teraz widzom ciężko zdobyć bilet. To zasługa nazwiska, PR-u?

- Samo nazwisko sali nie zapełni. Owszem, z początku ludzie przychodzili sprawdzić, co też to Janda wymyśliła. A jak już zaspokoją ciekawość? Tego się baliśmy. Ale nie zawiedliśmy się. W zeszłym roku mieliśmy 700 spektakli i 195 tys. widzów.

Ile kosztuje spektakl?

- Od 1,5 do 13 tys. zł. za wieczór. W tym są honoraria aktorów, obsługi, tantiemy - od 2 do aż 30 proc. wpływów z biletów. Zależy, ilu dzieło miało twórców.

Bilansujecie się?

- Na poziomie 8 mln zł. Taki był w zeszłym roku przychód i takie też były koszty. Jednak w kwietniu okazało się, jak złudne bywa poczucie bezpieczeństwa.

Ponoć musieliście odwołać

- 35 spektakli. 25 z powodu żałoby narodowej i 10 z powodu choroby aktorów. Mamy ogromny problem finansowy. Ale walczymy. Choć brak nam środków na nowe sztuki.

Ile kosztuje przygotowanie jednej?

- Ciężkie westchnienie. - Od 75 tys. zł, aż do 350 tys. zł.

Z tego wniosek, że lepiej robić mniej sztuk

- ...i grać je aż do zgrania? W Polsce tak się nie da. Bo raz, że aktorzy nie są tak dyspozycyjni, dwa - taki monotonny teatr przejadłby się publiczności. Dlatego mamy w repertuarze 30 spektakli.

Co się musi zdarzyć, by grać sztukę kilka lat?

- Hmm, najważniejsza jest chyba poczta pantoflowa. Ale zachęcić innych może tylko zadowolony widz.

Musi być takich coraz więcej, bo już piąty rok z rzędu widownia przyrasta: początkowo o 200, a teraz już o 500 tys. rocznie. Fascynacja teatrem przybiera więc charakter masowy - w tym roku ulegnie jej blisko 8 mln. osób (da to 250 mln zł wpływów z biletów). Coraz częściej korzystają z oferty prywatnych teatrów, których jest blisko 180. Ale nawet te oblegane nie mają finansowego oddechu. Także dlatego, że władze faworyzują teatry publiczne (np. kilkadziesiąt razy wyższymi dotacjami) i gdyby nie pomoc sponsorów, wiele musiało by zwinąć żagle. Ktoś, kto mimo wszystko zaryzykuje, musi być gotowy na ogromne nakłady na dzień dobry (remont, adaptacja lub wynajęcie budynku) i niemałe potem (przygotowanie sztuki). No i na permanentną zależność od długiego łańcuszka osób (wystarczy, że np. oświetleniowiec zawiedzie, a spektakl trzeba odwołać).

Na szczęście scenografia zmienia się na lepsze. Ponoć bogacimy się, więc już nie skąpimy tak na kulturę. I wprawdzie mamy spore zaległości (do teatrów chodzi tyle samo Polaków co Czechów, choć tych ostatnich jest 3,5 raza mniej), ale kiedy je nadrobimy, wypełnią się wszystkie dobre teatry - te publiczne, i te prywatne. A dziś? Teatr jako własny biznes to wciąż raczej dramat niż komedia.

Więcej o blaskach i cieniach prywatnych teatrów znajdziesz na wyborcza.biz

Artur Włodarski, Sylwia Śmigiel
Gazeta Wyborcza
2 czerwca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia