Adios Baj - felieton o dzieciach w teatrze. cz. II.

"Nie ma… nie ma… jest" - reż. Andrzej Bocian - Teatr Baj w Warszawie

Poznajcie Ola. Olo ma prawie dwa lata, jest ruchliwy i żądny wrażeń. Jego mama postanowiła rozpocząć z nim wspólne poznawanie teatru. Szukamy więc spektakli odpowiednich dla dzieci powyżej 1. roku życia. Ze wszystkich propozycji w ramach odbywających się właśnie Dziecięcych Spotkań Teatralnych, idealnym wydał się nam spektakl o pięknym tytule „Nie ma... nie ma... jest!" w reżyserii Andrzeja Bociana z Teatru Baj z Warszawy, który gościnnie wystąpił w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

Przeczytałam niedawno felieton Bartłomieja Miernika „A co tam u lalkarzy" i bardzo zafrapowało mnie pewne zagadnienie, o którym autor pisze:

„Cechą charakterystyczną są też spektakle dla tak zwanych „najnajów". Na ile to już spektakle, a na ile zabawa dzieci i pedagogów, to kwestia dyskusyjna. Często pozbawione warstwy leksykalnej, oparte są o wrażenia, kolorystyczne, muzyczne impulsy. Na ile rozwijają wyobraźnię dwulatka? A na ile są zaspokojeniem potrzeb rodziców? Kwestia do dyskusji.„

Więc dyskutujmy. Miernik postawił tezę, która mnie zastanowiła. Czy spektakle dla maluchów, nie są przypadkiem tworzone z myślą o zaspokajaniu potrzeb rodzica? Potrzeb wyjścia z dzieckiem, zapoznawania w nowymi miejscami, ćwiczeniami koncentracji i oswajaniem ze sztuką? Czy to źle?Nie. Czy dziecko tego potrzebuje? Dziecko potrzebuje miłości i zainteresowania. Czy więc to ja tego potrzebuje? Tak. Prawdopodobnie spektakle „dla najnajów", bardziej zaspokajają moje potrzeby jako rodzica. Uwielbiam obserwować reakcje Ola w teatrze. Wierzę, że pewne „estetyczne" przeżycia w nim zostają, i będą kształtować jego „przyszły" odbiór sztuki.

Pytanie nie brzmi więc „czy" ale „jak".W jaki sposób są tworzone te spektakle? Czy tworzą je artyści, czy także pedagodzy? Czy teatr traktuje małego widza, jako pełnoprawnego uczestnika teatru, czy lekceważy go?

Spektakl, który zaproponowali artyści Teatru Baj z Warszawy pozbawiony został „warstwy leksykalnej". Nie pada w nim ani jedno słowo. Organizatorzy stanęli więc przed wyzwaniem stworzenia produkcji opartej na „wrażeniach, kolorystycznych i muzycznych impulsach", które powinny bawić same w sobie. Niestety całość kuleje. Długo zastanawiałam się dlaczego, ponieważ niedociągnięcia nie wynikają z ignorancji, lekceważenia czy nieudolności. Przeciwnie. Weźmy pod lupę elementy spektaklu „Nie ma... nie ma... jest!".

Scenografia
Jakie kolory lubią dzieci? Powiecie – wielobarwne, żywe, pstrokate. Otóż nie zawsze. Dzieci kilkutygodniowe i kilkumiesięczne nie rozróżniają barw. A jedynie kontrasty, np. czarny i biały. Trend ten jest ostatnio bardzo popularny w społeczności parentingowej. Elementy tej „mody" znajdujemy w scenografii Teatru Baj. Jest biało.
Białe kostiumy, przywodzące na myśl raczej sterylny szpital, niż piaskownicę. Białe zasłony i walcowate skrzynie rodem z mieszkania w stylu skandynawskim, wszystko to wydaje się być modne, hipsterskie, ale nie jestem pewna czy trafia do wyobraźni dziecka. Z pewnością chodziło o to, że na tym „tle" aktorzy „malują" pozostałymi rekwizytami, którymi są kolorowe, obite różnymi tkaninami, duże i średnie walce, a także rolki, przypominające te, po papierze do pieczenia. Ale jeśli już tak dbamy o szczegóły, analizujemy (spektakl był konsultowany z psychopedagogami „kreatywności") możliwości adaptacyjne dziecka, to może warto byłoby przemyśleć jeszcze raz zastosowanie kolorów. Może pastele? Pobudzająca zieleń? Ożywiający żółty? Nie. Biały. Naprawdę?

Muzyka
Muzyka była równie sterylna co scenografia. Podkład stanowiły zabawne, puszczone cicho (tak, aby najmłodsze dzieci nie ogłuszyć nadmiarem bodźców) dźwięki i efekty onomatopeiczne, które współgrały z majstrowaniem przy rekwizytach. Pomysł jest świetny. Tylko nie został wykorzystany tak, jakby na to zasługiwał. A szkoda. Zabrakło muzycznej wyobraźni i polotu wykonania, może piosnek lub po prostu głębszego wejścia w przestrzeń dźwięków. Tej muzyki było zdecydowanie zbyt mało, przy tak oszczędnie zastosowanych pozostałych środkach wyrazu.

O czym to właściwie jest
Miałam z tym problem. Przez cały spektakl wśród nas, jedna z dziewczynek rozpaczliwie płakała, a jej mama, najwidoczniej, nie chciała opuszczać sali. Aktorzy, ani nikt z obsługi, nie zwrócił uwagi zdesperowanej mamie. Chwała im za to! Naprawdę uważam, że nikt nie powinien wtedy reagować poza... samą mamą.
Wracając jednak, do podstawowego pytania o czym jest spektakl, to miałam z tym problem, z przyczyny takiej, że jest on o niczym. Jest to jeden z tych rzadkich przykładów bardzo ciekawego i zapraszającego na spektakl tytułu, który okazuje się lepszy od samej sztuki.

Po głębszym zastanowieniu i analizie, można całość streścić jednym zdaniem. Fabularność tego spektaklu sprowadza się do konstruowania różnych rzeczy – min, zwierząt, fantastycznych postaci z – niczego. Aktorzy więc wyrzucają w przestrzeń sceny, styropianowe szare wałki i konstruują z nich przedziwne instalacje. Całość scenki utrzymuje się w (nieciekawych) proporcjach z tytułu, czyli dwa do jednego – nie ma, nie ma, i – jest. Scenka z wałkami, była tragedią, następne były już lepsze. Otwierająca spektakl zabawa z aluminiową rurą spiro (popularna na śląsku rura, która łączy piecyk gazowy z kominem) wywoływać może zdumienie u laika, ale nie u rodzica, który konstruuje z swoim dzieckiem żyrafę z wieszaków i robi pociągi z kartonów. Finalne układanki z kolorowych walców, to pomysł kapitalny, jeden z kilku zasługujących na uznanie twórców.

Zakończenie było niezwykle udane, życzę sobie i widzom takich zakończeń w przedstawieniach dla dzieci. Aktorzy na scenie szukają rekwizytów, wykrzykując: tytułowe „Nie ma... nie ma...", i w końcu okazuje się, że „jest!" w pufach, na których siedzą rodzice. Pomysł prosty, piękny, angażujący w zabawę także rodziców. W czasie tej zabawy, do której aktorzy płynnie przechodzą ze spektaklu dzieci mogą dotykać, i ba! bawić się kolorowymi rekwizytami.

Adios Baj
Jeśli jesteście ciekawi reakcji Ola, to była następująca: Skupiał się na dobre przez jakieś 20-25 minut, ale u mnie na kolanach (tym razem bez jedzenia i picia, tak jak prosili organizatorzy), pod koniec jednak bardzo się niecierpliwił, wstawał i ciągnął mnie do wyjścia. Musiałam kilka razy zachęcać go aby został. Kiedy spektakl się skończył i zabawa się zaczęła, zrobił podkówkę, i wyraźnie dawał do zrozumienia, że na nas już czas. Ponieważ zrobiło się zamieszenie w związku z zaproponowaną zabawą, wyszliśmy „po angielsku".

Wnioski? Wnioski mogą być źle przez mnie interpretowane, ale wydaje mi się, że spektakl nie bardzo przypadł mu do gustu, stąd wcale go nawet nie zainteresowała zabawa, którą zaproponowali aktorzy.

Co prawda, przy schodach, zorientował się, że idziemy sami. Wrócił, sprawdził gdzie są dzieci, i kazał iść. Adios Baj!

 

Alexandra Kozowicz
Dziennik Teatralny
17 kwietnia 2015
Portrety
Andrzej Bocian

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia