Aktor wyklęty

Józef Kondrat (1902 - 1974) - aktor teatralny, filmowy, telewizyjny i radiowy

Józef Kondrat był niezwykle utalentowanym aktorem, odnoszącym ogromne sukcesy na teatralnej scenie. Dziś jednak mało kto o tym pamięta – występ w propagandowym, antypolskim filmie położył się cieniem na całej jego karierze.

- Józef Kondrat był świetnie zapowiadającym się aktorem, synem Michała Kondrata i Ludwiki z Kaczmarów, a także stryjem Marka Kondrata
- Szybko wyrobił sobie opinię specjalisty od ról charakterystycznych; nie było wyzwania, którego by nie przyjął. W Teatrze Polskim okrzyknięto go aktorem wybitnym.
- Żona Gustawa Błońska, aktorka i reżyserka, bez słowa tolerowała wszystkie jego wybryki, zamiłowanie do hulanek i artystyczną pozę, której nie porzucał ani na chwilę. Bliscy uważali go za awanturnika, człowieka o wybujałym ego.
- W 1940 roku Igo Sym – kolaborujący z okupantem artysta – rozpoczął poszukiwania aktorów do propagandowego filmu "Heimkehr" ("Powrót do ojczyzny").
- Tzw. patrioci dopadli mnie, knując teorię, że jaka rodzina, taki potomek - wspominał po latach Marek Kondrat, nawiązując do udziału swojego stryja w antypolskim filmie.

Przyszedł na świat 3 marca 1902 roku, w Przemyślu, gdzie – po udziale w powstaniu styczniowym – osiadł jego pochodzący z Litwy ojciec, Michał Kondrat. Tam założył małą knajpkę i poślubił szesnastoletnią Ludwikę z Kaczmarów, która urodziła mu jedenaścioro dzieci, w tym Józefa i Tadeusza (również został aktorem; tak jak i jego syn Marek Kondrat). Bracia dzielili miłość do teatru od najmłodszych lat i wkrótce zaczęli występować – najpierw w szkolnych przedstawieniach, potem w amatorskich i półamatorskich spektaklach (między innymi w Teatrze Fredreum), by wreszcie, z czasem, zacząć podbijać ogólnopolskie sceny.

Uczeń Schillera
Rozpoznawalność zdobył jako członek teatrów objazdowych zarządzanych przez Kazimierza Berońskiego i Jana Piątkowskiego; tam właśnie zdobywał doświadczenie i poznawał tajniki swojego zawodu. Okazał się pojętnym uczniem; szybko zaskarbił sobie uznanie krytyki i w lipcu 1924 r. zdał eksternistycznie aktorski egzamin. Zaczęły też nadchodzić kolejne oferty pracy. "Artystycznie powodziło mi się bardzo dobrze w Poznaniu, dokąd zaangażowała mnie Stanisława Wysocka. Właściwie dopiero u Wysockiej zacząłem pracę na serio, a potem zetknąłem się we Lwowie z Leonem Schillerem. Schiller mnie lubił i od niego jako aktor wiele skorzystałem", wspominał w magazynie "Profile". Sam Schiller opisywał swojego młodego ucznia słowami: "aktor z »bożej łaski« imponujący bezpośredniością, może prymitywną jeszcze, ale wolną od sztamp teatralnych Singt wie der Vogel singt – ale jak śpiewa i co śpiewa! Wszystko – od wodewilu do tragedii. Typ spotykany tylko w kronikach starego, dobrego teatru".

Tadeusz Fijewski i Józef Kondrat w spektaklu "Czekając na Godota", reż. Jerzy Kreczmar, Teatr Współczesny, 1957 r.
Kondrat szybko wyrobił sobie opinię specjalisty od ról charakterystycznych; nie było wyzwania, którego by nie przyjął, angażu, któremu by nie podołał. W 1931 roku zaproponowano mu etat w Teatrze Polskim w Warszawie i tam okrzyknięto go już wprost aktorem wybitnym. Zawodowe sukcesy szły w parze z powodzeniem w życiu osobistym – koleżanka z teatru, Gustawa Błońska, aktorka i reżyserka, odwzajemniła uczucie Kondrata i niedługo potem została jego żoną. Bez słowa tolerowała wszystkie jego wybryki, zamiłowanie do hulanek i artystyczną pozę, której nie porzucał praktycznie ani na chwilę.

- Zawsze jedną nogą był zatopiony w XIX wieku, śpiewał Schillerowskie piosenki, artystowsko się modelował, zarzucał szaliki w czasach, kiedy jakikolwiek chałat i buty na nogach stanowiły dla wszystkich wartość podstawową – opowiadał w "Gazecie Wyborczej" Marek Kondrat. – Stryj nigdy nie przestawał być aktorem - dodawał.

Bliscy uważali go za awanturnika, człowieka o wybujałym ego ("Pamiętaj, takim jak twój wielki stryj nie będziesz nigdy, a takim jak twój zasrany ojciec to nie warto" - powiedział kiedyś bratankowi), nieprzewidywalnego, na którym rzadko można polegać. Nie była tajemnicą również jego słabość do mocnych trunków. "Józef miał zadrę w sobie. Może to była sprawa alkoholu, który bardzo wysoko cenił, i notorycznie wprowadzał się w krainę baśni – wspominał Marek Kondrat. – On nie cierpiał wszystkich dookoła. W pewnym momencie komunikował, że natychmiast musi wychodzić do teatru, i znikał na następne trzy dni". Gdy przychodziło jednak do pracy, Kondrat był niezawodny i stawał się profesjonalistą. Aktorstwo było jego pasją, nie wyobrażał sobie życia bez występowania.

Skazany na infamię
W 1940 roku Igo Sym – kolaborujący z okupantem artysta – rozpoczął poszukiwania aktorów do propagandowego filmu "Heimkehr" ("Powrót do ojczyzny"). Produkcja wzbudziła ogromne poruszenie; miała bowiem opowiadać, w skrócie, o złych, zdegenerowanych Polakach gnębiących dobrych, szlachetnych Niemców, dla których Hitler jest jedyną nadzieją na wyzwolenie. Mimo to znaleźli się chętni – którzy trzy lata później za udział w filmie trafili przed sąd. Bogusława Samborskiego, Michała Plucińskiego, Hannę Chodakowską i Józefa Kondrata za "czynny udział w nagrywaniu filmu niemieckiego »Heimkehr« o treści propagandy antypolskiej, połączonej z lżeniem narodu i Państwa Polskiego" Sąd Kierownictwa Walki Cywilnej skazał na infamię, czyli utratę czci i dobrego imienia.

Co skłoniło Kondrata do udziału w filmie? Mówiono, że skuszono go sowitym wynagrodzeniem (8 tys. zł). "No cóż, potrzebna mi forsa, grałem, bom aktor i chcę zarobić" - miał ponoć powiedzieć według jednego ze świadków. Według bratanka, artystą kierowały jednak nieco inne pobudki. Podobno, tak jak Bogusław Samborski, przyjął propozycję, by ratować swoją żonę, Żydówkę. "Józek ją straszliwie kochał, stąd jego udział w »Heimkehr«. I Guta wojnę przetrwała" - twierdził Marek Kondrat w "Gazecie Wyborczej". Dodawał też, że jego stryj nie kolaborował z hitlerowcami – pochodził z rodziny wyznającej patriotyczne wartości, walczył w partyzantce. I przypominał, że środowisko artystyczne wybaczyło jego krewniakowi udział w "Heimkher". "Przecież po wojnie odbywały się sądy nad kolegami aktorami. Przez jakiś czas nie mogli wykonywać swobodnie zawodu. Józkowi odpuścili, po wojnie przecież występował".

Za błędy przodków
I faktycznie – wyglądało na to, że nikt nie ma do Kondrata żalu. Propozycje zawodowe płynęły szerokim strumieniem, a sympatia do aktora wcale nie zmalała. Jego żona reżyserowała i prowadziła wykłady w szkole teatralnej, on zaś grał w teatrze i w filmach, występował w radiu, śpiewał na koncertach (najczęściej pieśni partyzanckie). "Jego bezpośredniość, szczerość zjednywały mu ludzi, przysparzały przyjaciół" - mówił Jerzy Pleśniarowicz. Na emeryturę odszedł dopiero w wieku siedemdziesięciu lat, gdy zdrowie przestało mu dopisywać. Rok później zmarła jego żona. Dla Kondrata był to ogromny cios – odszedł wkrótce po niej, 4 sierpnia 1974 roku.

Nawet jeśli za życia widzowie i koledzy wybaczyli mu udział w filmie, tak sprawa ta wraca po latach, dając się mocno we znaki krewnym aktora. Marek Kondrat wyznawał na łamach "Gazety Wyborczej", że z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu ludzie często pytają o związki jego rodziny z nazistowskim "Heimkher": "Musiałem się z tego tłumaczyć, bo tzw. patrioci dopadli mnie, knując teorię, że jaka rodzina, taki potomek".

Sonia Miniewicz
Onet.Kultura
3 marca 2022
Portrety
Józef Kondrat

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia