Aktor z kropką

sylwetka Wojciecha Pokory

Któż z telewidzów nie pamięta Marysi z filmu Stanisława Barei "Poszukiwany, poszukiwana", gosposi domowej, która znosi dziesiątki kilogramów cukru, bo jej chlebodawca pędzi bimber? A kto z miłośników filmu nie pamięta von Nogaya, z "CK Dezerterów" i "Złota Dezerterów", wojskowego kretyna, sadysty, furiata i brutalnego prostaka z papugą? A "Miś", "Alternatywy", "Czterdziestolatek"? No i wreszcie telewizyjny kabaret Olgi Lipińskiej - którego bez niego po prostu by nie było? Wojciech Pokora bawi nas od pięćdziesięciu lat inteligentnym dowcipem, poczuciem humoru i sprawia radość świetnym aktorstwem. 2 października skończył 75 lat. Czy to możliwe? Wierzyć się nie chce, bo przecież wigor i siły artystyczne wciąż go nie opuszczają.

A tak niewiele brakowało, by Wojciech Pokora usprawniał i unowocześniał silniki naszych samochodów zamiast cieszyć aktorskimi kreacjami. Skończył bowiem, wraz z Jerzym Turkiem, Technikum Budowy Silników Samochodowych i dostał trzyletni nakaz pracy w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Przepracował tam rok. A kiedy po występie na jednej z akademii "ku czci" spodobały się jego recytacje dostał, wraz z Jerzym Turkiem, propozycję zdawania do szkoły teatralnej, zamiast na politechnikę. Tak więc, jak twierdzi, aktorem został z przypadku. Rodzinie bardzo nie spodobał się wybór jego drogi życiowej, został wręcz "wyklęty" i musiał sam zapracować na własną edukację, a konkretnie wystarać się o stypendium w wysokości 100 zł miesięcznie. Wbrew woli rodziców nie tylko poszedł w komedianty, ale także ożenił się, mając zaledwie 20 lat Ze swoją żoną, Hanią, jest do dziś. - Wszystko to robiłem z młodzieńczej przekory, a nie z pokory - komentuje swe decyzje. 

Po ukończeniu warszawskiej PWST został zaangażowany do stołecznego teatru Dramatycznego, gdzie dość szybko wyspecjalizował się w komediach. W wywiadzie tak wspomina ten czas: Teatr Dramatyczny był wówczas jedną z najlepszych scen w Polsce. W zespole były prawdziwe aktorskie znakomitości. Przez pierwszy sezon grywałem epizody. Obsadzano mnie oczywiście w rolach dramatycznych. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Wiesiek Gołas, który wcześnie poznał się na mojej skłonności do rozśmieszania, wyprawiał ze mną różne żarty na scenie. Doszło do tego, że kilka razy dyrektor wezwał mnie do gabinetu, proponując zmianę teatru na komediowy. Tak się jednak nie stało. W Dramatycznym pozostał dwadzieścia sześć lat, grając kilkadziesiąt ról. Zadebiutował w 1958 roku rolą Dziennikarza w "Wizycie starszej pani" Duerrenmatta w reżyserii wielkiego Ludwika Rene. Z czasem coraz częściej zaczął występować w klasycznym repertuarze komediowym i współczesnym. 

Do ważniejszych swoich kreacji w początkach kariery zalicza Leandra w"Paradach" Potockiego, za którą to rolę chwalił aktora - i Wiesława Gołasa także występującego w tym spektaklu - dziennik "Le Figaro", odnotowując paryskie występy teatru Dramatycznego. Witold Filer pisał o jego Leandrze: "Przezabawny kochanek z komedii dell\'arte, nieszczęśliwie zadurzony i rwący się do bitki. Szczupły, ostry w ruchach i manierycznie niemal szybki w mowie". 

Niewątpliwie jednak teatromanom zapadł głęboko w pamięci w roli Harolda w "Czarnej komedii" Shaffera. Jerzy Zagórski napisał wówczas: "Gra w tym przedstawieniu jest koncertowa. Lecz w tym koncercie ktoś musiał zagrać pierwsze skrzypce. Mianowicie Wojciech Pokora w roli zaprzyjaźnionego z rzeźbiarzem antykwariusza i kolekcjonera sztuki nie dopuścił się ani jednej zbędnej zagrywki, a jednocześnie wykorzystał wszystkie okazje do reagowania. Rola ani o włos nie przejaskrawiona, ani o włos nie zamarkowana. Opracowana z precyzją absolutną". 

Jego Filip w "Królu mięsopuście", Petrucio w "Poskromieniu złośnicy" czy Cleant w spektaklu "Biedaczek vel Tartuffe" w reżyserii Marka Walczewskiego zapewne przejdą do historii polskiego teatru. I jest to zasługa talentu Pokory, który swobodnie posługiwał się różnymi formami aktorskimi w odmiennych dramatycznych gatunkach, począwszy od wysokiej komedii po przedstawienia farsowe. Stąd też niezwykle ciekawe były jego role: Jozafata w "Księdzu Marku" i Władzia w "Ślubie" Gombrowicza, gdzie partnerował Piotrowi Fronczewskiemu grającemu Henryka - głównego bohatera. O tym spektaklu wyreżyserowanym przez Jerzego Jarockiego pisano: "Jest to koncert aktorski, jakiego się rzadko w naszym teatrze słucha. Jest to, być może, początek nowego, innego myślenia o aktorstwie w teatrze zawodowym czego dowodem skromna, naturalna, ale jakże czysta rola Władzia - Wojciecha Pokory i role Zbigniewa Zapasiewicza i Jerzego Nowaka". 

Z Wojciechem Pokorą spotkałam się przed wieloma laty, goszcząc spektakl "Okno na parlament" z teatru Kwadrat na Karnawałowych Spotkaniach Teatralnych. Jego postać wywoływała lawiny śmiechu, widzowie nie chcieli puścić go ze sceny. Potem była wielka karnawałowa zabawa w teatralnym foyer. Jego koledzy z Kwadratu ruszyli w tany. Pan Wojciech podziękował, przeprosił, pamiętam, że powiedział: - Bardzo lubię towarzystwo, ale naprawdę jestem wykończony, marzy mi się odpoczynek. 

Mimo że aktor na każdym kroku podkreśla, iż najważniejszy dla niego zawsze był teatr - największą popularność przyniósł mu Kabaret Olgi Lipińskiej, wcześniej emitowany jako "Gallux Show", "Właśnie leci kabarecik", "Kurtyna w górę". - "Ten kabaret zmieniał formę, oblicze, ale zawsze było w nim to, co jest podstawą kabaretu - zawsze było towarzystwo. Ekipa, która się zna, lubi, szanuje" - wspominał Piotr Fronczewski, a Jan Kobuszewski dodawał: "Olga, choć jest osobą despotyczną, to na nas, na Wojtka i na mnie nie krzyczała, bo przecież na staruszków nie wypadało". 

Wojciech Pokora i Jan Kobuszewski trafili do kabaretu czterdzieści lat temu i spędzili w nim kawał swojego artystycznego życia Na planie programu, u reżyserki despotycznej, apodyktycznej, wymagającej i nierzadko wrzeszczącej na aktorów, znanej ze swojej precyzji, ze scen próbowanych w nieskończoność, pracy nad każdym gestem. 

- Po raz pierwszy spotkaliśmy się w telewizji, gdy byliśmy piękni i młodzi, wiele lat temu. To były jakieś śmieszne programy rozrywkowe, jeszcze nie nasz kabaret. Bardzo cenię Wojtka aktorstwo. Jest świetnym aktorem nie tylko kabaretowym, ale przede wszystkim komediowym. Ma świetne poczucie własnego ciała, świetnie się rusza, bardzo dobrze tańczy. Nazywam go aktorem z kropką. Co to znaczy? To znaczy, że jak on robi gest to ten gest jest bardzo wyraźny i przemyślany. To jest gest zatrzymany. Wojtek ma ogromne poczucie humoru, także właśnie w geście. Jest też świadomy tego, co można śmiesznego zrobić z własnym ciałem. Powtarzam: świetny aktor komediowy. W kabarecie, w którym potrzebne jest poczucie skrótu i prawdy, a Wojtek je ma, mogą grać tylko najlepsi. Ma prawdę w swojej radości i w swoim uśmiecha. Bardzo lubię z nim pracować, jest elastyczny na wszelkie uwagi. Świetny, świetny aktor - powiedziała mi Olga Lipińska. 

Kabaret Olgi Lipińskiej, również "Owca" i "Dudek", dały Wojciechowi Pokorze radość. Film zaś przyniósł mu wielką popularność. 

- Nigdy nie lubiłem filmu, w dodatku zawsze uważałem siebie za bardzo złego aktora filmowego. Z ról, które sprawiły mi satysfakcję, wspominam jedynie epizodzik Żorża Ponimirskiego w "Karierze Nikodema Dyzmy" - powiedział. Roli Marysi w filmie "Poszukiwany, poszukiwana", który przyniósł mu uwielbienie milionów widzów, wręcz nie lubi. Przed dziesięcioma lary przyznał w jednym z wywiadów: "Nie chciałem grać tej roli. Miałem świeżo w pamięci Lemmona i Curtisa z "Pół żartem, pół serio". Byłem pewien, że lepiej już nie można zagrać i nie trzeba. Ale Staszek Bareja nie dawał za wygraną i przychodził do nas dniami i nocami. W końcu żona powiedziała: "Weź tę rolę, bo inaczej nie dadzą nam spokoju". 

Pokora był ulubionym aktorem Stanisława Barei, zagrał u niego m.in. w filmach: "Nie ma róży bez ognia", "Brunet wieczorową porą", "Miś", "Alternatywy 4". Trudno też nie wspomnieć jego roli peerelowskiego inteligenta, inżyniera Gaj-nego w "Czterdziestolatku" Jerzego Gruzy. Któż nie pamięta umizgów Gajnego do Madzi Karwowskiej, którą uroczo grała Anna Sennik. 

Od lat 90. Wojciech Pokora zajmuje się też reżyserią. Na wielu polskich scenach realizował komedie i farsy. Zawitał także do Krakowa, gdzie w teatrze Bagatela zrealizował "Mayday" i "Ośle lata". - Początkowo baliśmy się trochę, co to będzie jak przyjedzie do nas, wówczas teatru przecież nie z pierwszej półki, warszawska gwiazda. Obawy były niepotrzebne. Harowaliśmy, a on znając się na psychologii aktora, pracował, jak trzeba było, z każdym z nas indywidualnie. Zagrałem u niego głównego bohatera w farsie "Mayday" - Johna Smitha, taksówkarza - bigamistę i potem w "Oślich latach". "Mayday" zagraliśmy już ponad tysiąc razy - to chyba najlepszy dowód, jaki to jest spektakl. Żałuję, że nie było kolejnego spotkania z tym znakomitym aktorem - wyznał mi Krzysztof Bochenek, aktor Bagateli. 

Od wielu lat Wojciech Pokora związany jest z teatrem Kwadrat, gdzie obchodził swój jubileusz grając w "Przyjaznych duszach". 

Kiedy zadzwoniłam do Jubilata z życzeniami urodzinowymi usłyszałam: - Wie pani, że mnie się też nie bardzo chce wierzyć, że już tyle lat chodzę po tym łez padole? To wzruszające, że Kraków pamięta o moich urodzinach, z całego serca dziękuję za tę pamięć. Zapraszam Czytelników z Krakowa do Warszawy, do teatru Kwadrat, gdzie gram w "Przyjaznych duszach". Bardzo przyjemna komedia, którą świetnie wyreżyserował Marcin Sławiński. Gram Anioła Stróża z zaświatów. Mam nadzieję, że aniołem jestem nie tylko na scenie.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
13 października 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...