Aleksandra Kubas: Bez wsparcia bliskich bym sobie nie poradziła

rozmowa z Aleksandrą Kubas

Rozmowa z Aleksandrą Kubas (sopran), artystką Opery Wrocławskiej, laureatką Wrocławskiej Nagrody Muzycznej w kategorii muzyka poważna.

Niedawno wyśpiewała Pani pierwszą nagrodę na VII Międzynarodowym Konkursie im. Karola Szymanowskiego w Łodzi, w listopadzie była Pani najlepsza na lwowski Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Salomei Kruszelnickiej. A teraz Wrocławska Nagroda Muzyczna przyznana za wybitne kreacje w przedstawieniach Opery Wrocławskiej ... 

- Mam ostatnio dobrą passę (uśmiech). Jestem zachwycona i szczęśliwa, że wszystko się tak pięknie układa. 

Nic się po prostu nie ułożyło, to wynik ciężkiej pracy. 

- Oczywiście. Do konkursu w Łodzi musiałam przygotować się w czasie prób do "Opowieści Hoffmanna" w Operze Wrocławskiej. Było mi ciężko, ale jakoś to pogodziłam. Cieszę się, że zdecydowałam się pojechać. 

W "Opowieściach Hoffmanna" pogodziła też Pani coś, co jest bardzo trudne: śpiewanie trudnej partii i ruch lalki. 

- Ruch ustawiała pani Janina Niesobska. To niezwykła osoba, profesjonalistka i naprawdę rozumie, że śpiew jest najważniejszy, a ruch powinien pomagać, nie przeszkadzać. Początkowo sugerowała ruch, ale rozumiała, kiedy tłumaczyłam, że nie jest wygodny i przeszkadza śpiewać. Wskazywała taki, który jest wygodniejszy i pozwalał na swobodniejszy śpiew. To bardzo konstruktywna współpraca. 

W "Czarodziejskim flecie" zaśpiewa Pani partię Paminy. Jaka to partia? 

- Pamina jest Księżniczką, córką Królowej Nocy. Bardzo piękna, bardzo liryczna partia. Świetnie mi się ją śpiewa i cieszę się, że będę mogła ją wykonać. Pamina jest bardzo spokojna, dystyngowana, ale fascynująca. Przechodzi mnóstwo przemian. Targają nią przeróżne emocje, od zakochania, do myśli samobójczych. To bardzo ciekawe do pokazania aktorsko. Cieszę się, że przy pięknej muzyce można pokazać aktorską różnorodność. 

Pani jest śpiewaczką. W potocznym rozumieniu opery śpiewaczka koncentruje się na śpiewaniu, nie gra. 

- Dziś takie podejście do opery odchodzi w niepamięć. Widz przychodzi do teatru i chce widzieć prawdę na scenie. Staram się szukać emocji w sobie: myślę, jak bym zachowała się w tej sytuacji, co bym zrobiła, jak by zachowało się moje ciało. W ustaleniu takich ważnych szczegółów zawsze pomaga reżyser. 

Zadebiutowała Pani partią Gildy w Operze Wrocławskiej, będąc jeszcze studentką. Jak Pani godziła naukę z pracą? 

-Nie miałam wielkich trudności, bo byłam na roku dyplomowym Akademii Muzycznej, na którym nie ma już bardzo dużo zajęć. Było mi trudniej po nowym roku współpracować z Operą Wrocławską, bo przygotowywałam się do recitalu i przedstawienia dyplomowego, ale na szczęście było już wówczas po premierze "Rigoletta", więc prób do kolejnych przedstawiań było już znacznie mniej. 

Poleca Pani tak głęboką wodę młodszym kolegom? 

- Oczywiście. Dużo łatwiej i naturalniej wchodzi się w codzienną pracę, nie ma skoku: kończy się studia i trzeba myśleć o pracy. Kończąc studia dokładnie wiedziałam, że mogę zaśpiewać w Operze Wrocławskiej. Warto się tego nie bać, próbować. To wielka szansa, żeby się pokazać. 

Wkrótce Pani zaśpiewa też partię Nanetty w "Falstaffie". 

- Chyba w marcu wejdę w tę rolę. Nanetta ma także charakter liryczny, Verdi napisał dla niej prześliczną arię. Dysponuję głosem nie typowo koloraturowym, jak Lalka Olympia. Bardzo pociągają mnie partie liryczne, nie chciałabym zamykać się w stricte koloraturowych partiach, ale rozwijać również w stronę lirycznych, a Nanetta taka jest. 

W jakim kierunku Pani podąża? 

- Chcę się rozwijać. Co będzie dalej, zobaczymy. Najważniejszy jest dla mnie rozwój: siebie, głosu, własnej osoby. Chcę coraz lepiej śpiewać. 

Pani pracuje, ale ciągle się uczy. 

- Jestem na drugim roku studiów doktoranckich pod kierunkiem prof. Danuty Paziuk-Zipser, której klasę kończyłam na studiach magisterskich. Na pewno będę pisać o operze, może o operze Verdiego. O "Rigoletcie" pisałam pracę magisterską. 

Najpierw Pani śpiewała, czy jeździła na nartach? 

- Chyba najpierw śpiewałam, bo śpiewam od małego brzdąca. Moi rodzice zawsze kochali muzykę, tato kończył Szkołę Muzyczną I stopnia, gra na gitarze, skrzypcach i fortepianie. Mama bardzo ładnie śpiewa. Oboje lubią muzykę, posłali mnie do szkoły muzycznej, zawsze ciągnęło mnie do śpiewania. W szkole przy Podwalu chciałam uczyć się śpiewu rozrywkowego. W trakcie zajęć śpiewu klasycznego pani prof. Ewa Murawska-Kalinin pokazywała mi różne rzeczy w taki sposób, że zaczęło mi się podobać. Zaczęłam słuchać muzyki operowej, która mnie zafascynowała. 

Co Panią pociąga poza operą? 

- Bardzo lubię dobrą muzykę, jazzową, uczyłam się też w szkole jazzu. Lubię też żeglarstwo, mój chłopak zaraził mnie pasją do żeglarstwa i latem jeździmy na Mazury. Ja przekazałam mu pasję do nart, zimą jeździmy na narty. 

Myślała Pani o śpiewaniu jazzu? 

- Mój tato gra w zespole Sygit Band, śpiewają standardy jazzowe, czasem też im śpiewam. Moja bardzo muzykalna siostra, która nie ma wykształcenia muzycznego, także śpiewa w tym zespole i bardzo dobrze sobie radzi. 

Przygotowuje się Pani do nowego konkursu? 

- Na razie tylko myślę o Konkursie Moniuszkowskim w Warszawie, który będzie w przyszłym roku. To dość odległe plany. Myślę o rodzinie, bo szczęście w życiu osobistym jest bardzo, bardzo ważne. Moja rodzina jest wspaniała, mam wspaniałego chłopaka. To jest ważniejsze, niż kariera. Szczęście w życiu osobistym jest najważniejsze. Nie poradziłabym sobie w tym ciężkim zawodzie bez wsparcia moich bliskich.

Małgorzata Matuszewska
POLSKA Gazeta Wrocławska
19 grudnia 2009
Portrety
Janusz Kukuła

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia