Alternatywa, głupcze!

5. Poszukiwanie Alternatywy

Festiwal "Poszukiwanie Alternatywy" nie ma tematycznego drogowskazu ani kryterium dobierania spektakli, lecz gdyby takowe wyznaczyć, byłyby to refleksje związane ze wspólnotowością i wolnością. W obrębie analizy tych dwóch zagadnień poruszały się niemal wszystkie spektakle - czy to w zakresie formy, czy tematu. Intensywny pierwszy dzień festiwalu przyniósł całą gamę emocji: od wzruszenia, po zniesmaczenie, do rozbawienia. Pełna alternatywa

Wolność i wspólnota to słowa-klucze dla całości festiwalu. Domowa atmosfera Teatru Realistycznego wprowadza je także poza działalnością stricte teatralną. „Poszukiwanie Alternatywy” to chęć kontynuacji najlepszej tradycji współdziałania teatrów alternatywnych, łączenia teatralnych pasjonatów i rozpoczęcia dyskusji nad ich wspólnymi ideami oraz wartościami. 

Festiwal rozpoczął się od pokazu „Busz po polsku” Teatru Realistycznego ze Skierniewic – przedstawienia inspirowanego zbiorem reportaży Kapuścińskiego. Niezależny spektakl wzbudził tak autentyczne emocje, których nie powstydziłaby się niejedna produkcja teatralna. Na przedstawienie składa się seria obrazów z życia prowincji, pokazanych za pomocą różnorodnych środków teatralnych. Seria teatralnych obrazów to jakby ciąg przesuwanych klisz pamięci, w których naprzemiennie występują dosłowne obrazy ubogiego życia na prowincji i metaforyczne refleksje na temat ludzkiej kondycji, zabawa i wojna, nadzieja i zawód. Piękna puenta spektaklu, w której cały zespół wraz z publicznością powtarza niczym modlitwę, że wspaniałym jest, kiedy „po latach chodzenia boso przychodzi dzień, kiedy człowiek może założyć buty i nie bać się, że idąc po ziemi, zostawia na niej swój ślad”. Konkluzja ta budzi prawdziwe wzruszenie, gdy zostaniemy zostawieni ze sceną całą pokrytą różnymi butami, które wcześniej widzowie rozstawiali wraz z aktorami. W spektaklu Teatru Realistycznego widać autentyczne zaangażowanie i chęć mówienia o sprawach ważnych. Trudno oceniać to przedstawienie w oderwaniu od organizacji całości festiwalu. W swojej idei mówią one bowiem to samo: że niezależnie od wszystkich różnic, najważniejsza jest wspólnota z drugim człowiekiem. Czy to w kontekście teatralnym, czy ludzkim.

Drugi spektakl „Przygody pana Ch. W. de Prącie”, czyli teatr kukiełkowy Kuby Kaprala, pokazał zupełnie inną twarz wolności. Niezależność przejawiała się tutaj w kontekście teatralnej treści. Spektakl nie znajdował się na granicy przyzwoitości, lecz przekraczał ją w świadomy i celowy sposób. Skonfrontowanie wulgarnej i dosadnej, acz zabawnej, tematyki z formą, która odwoływała się do naiwności pierwszych teatrów marionetkowych, wyznaczało jakość, przy której widz czuł się skonfundowany, nie wiedząc, czy wypada się śmiać, czy pokiwać głową ze zniesmaczeniem. Główny bohater jest bowiem członkiem wyimaginowanej rzeczywistości, który znużony swoim dotychczasowym życiem stwierdza, że świat „stoi przed nim otworem” i wyrusza zdobywać „dziewicze lądy”. Dalej jest już coraz bardziej cudacznie: Prącie spotyka przyszłą żonę, którą pierwotne porównuje do małży, trafia do „dupy Murzyna” – hiphopowego wykonawcy, a następnie do nieba, gdzie poznaje Hivka, z którym nikt nie chce się zaprzyjaźnić. Temat ostatni może i mógłby być zabawnym oswojeniem społecznego tabu, lecz grasowanie z jelitem po odbycie Murzyna jest już rozrywką co najmniej wątpliwą. Jeśli uświadomimy sobie, że Prącie i skonfrontowani z nim bohaterowie są marionetkami przedstawionymi w sposób jak najbardziej dosłowny, nie będziemy mieli złudzeń – autor nie zamierza być politycznie poprawny i wpisywać się w jakiekolwiek standardy. Widzowi pozostaje śmiać się do rozpuku albo zawstydzić – wcale nie z powodu treści spektaklu, lecz z faktu, że tak bardzo go to bawi. W drugiej części Prącie próbuje „stać na baczność”, w momencie w którym jego umysł ogarniają abstrakcyjne omamy. Docenić można bezkompromisowość i odwagę twórcy, gorzej tu jednak z teatralna strukturą, która w pewnym momencie zupełnie się rozpada. Zupełnie zbędną była cała druga część spektaklu – nie wprowadzała niczego nowego, zacierała pierwsze wrażenie zaciekawienia i rozbawienia oraz stopniowo popadała w banał i sztampę. Nie zmienia to faktu, że z początku można było się poczuć jak w ludowym teatrze średniowiecza – siedząc na drewnianych ławach i oglądając sprośne i niewybredne wygłupy, które nie do zaakceptowania były przez kościół i „wyższy” stan społeczeństwa. Miło czasami poświntuszyć.

W kolejnym spektaklu „Silence disco” Teatr Art.51 ze Zgierza w sposób dosłowny próbował stworzyć z widzów wspólnotę. Spektakl rozpoczął się od prośby o włączenie telefonów komórkowych, swobodne zachowanie się, czego puentą było wieńczące spektakl chwycenie się za ręce. „Silence disco” przy takiej formule to przedstawienie, które może się czasem udać, czas mniej, niezależnie od twórców. Przedstawienie obrazowało społeczną izolację, czego symbolicznym wymiarem jest tytułowa dyskoteka – zabawa, w której każdy uczestnik ma możliwość wyboru słuchanej muzyki, jednocześnie jednak wprowadzając stan w odosobnienia względem innych członków wydarzenia. Ciekawa metafora dzisiejszego społeczeństwa budzi we mnie niezgodę nie ze względu na teatralną strukturę, lecz poprzez odmienność spojrzenia na życie społeczne. Jedna z bohaterek mówi o tym, jak „wkurwiają ją ludzie z tramwaju”. Zgoda. Złość na drugiego, frustracja, niemożność bliskości i współdziałania – tak wygląda wedle artystek dzisiejsze społeczeństwo i do zmiany takiego stanu dążą. Z tyłu głowy pojawiały mi się jednak obrazy społecznego współprzeżywania z ostatnich lat, które nie tylko były zaprzeczeniem tak stawianej tezy, ale były przecież teatrem same w sobie. Przy takim spojrzeniu na zjawisko, gest chwycenia się za ręce jest po prostu banalny. Sytuacją, która pokazuje, że intrygujący pomysł na spektakl tutaj się nie udał, było uciszanie komentującego, lekko podchmielonego widza przez resztę widowni. Przecież to on najdosłowniej „wszedł” w ten spektakl, do swobodnego zachowania namawiały wszak aktorki. Jednym „ciii” na widowni, zostało powiedziane więcej niż w monologach bohaterek. Chyba że nieudaną próbę zawiązania wspólnoty czytać właśnie jako pokazanie jej niemożności.

Zwieńczeniem pierwszego dnia festiwalu był koncert zespołu Miąższ. Dwóch muzyków i wokalistka – instrumentów zaś co najmniej kilka, a jeszcze więcej wymieszanych gatunków muzycznych. Piosenka satyryczna, miejski folk – trudno jednoznacznie zakwalifikować działalność charyzmatycznego trio. Piosenka otwierająca koncert, o porannej konieczności zrobienia siku, podczas gdy chce się jeszcze spać, pokazała, że nikt na widowni nie będzie się nudził ani przez chwilę. I rzeczywiście – koncert był rewelacyjny, a jego rezultatem zadowolona i rozbawiona publiczność. Obawiam się, że płyta zespołu, której ukazanie się zapowiadano, może nie do końca oddać to, co w tej muzyce najlepsze – nie przypadkiem bowiem Miąższ występował na festiwalu teatralnym. Interakcja z widownią, performatywny aspekt występu, aktorskie zdolności wokalistki – wszystko sprawiało, że koncert równie przyjemnie się słuchało, co oglądało. Miąższ następnego dnia wybierał się na festiwal do Opola – miejmy nadzieję, że wprowadzi tam nieco lekkości, dobrego ducha i przede wszystkim kawałek dobrej muzyki, która odświeży formułę festiwalu. Podobnie jak Festiwal „Poszukiwania Alternatywy”, który entuzjazmem, pasją i zaangażowaniem mógłby obdzielić co najmniej kilka wydarzeń polskiej sceny teatralnej.

Teatr Realistyczny (Skierniewice) - "BUSZ PO POLSKU"
Teatrzyk kukiełkowy Kuby Kaprala (Poznań) - "PRZYGODY PANA CH. W. de PRĄCIE"
Teatr Art. 51 (Zgierz) - "SILENT DISCO"
MIĄŻSZ (Lublin) - KONCERT

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny
13 czerwca 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...