Amatorzy-silą teatru?

"Już się ciebie nie boję, Otello!" - reż: Joanna Lewicka - Scena Prapremier InVitro

"Już się Ciebie nie boję, Otello" na lubelskiej Scenie Prapremier In Vitro to eksperyment szekspirowsko--resocjalizacyjny. Bardzo dyskusyjny

O nowej lubelskiej premierze warto rozmawiać przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy ma niesamowitą twarz Dariusza Jeża, aktora amatora od dwóch sezonów współpracującego ze Sceną In Vitro. Jeż znalazł w teatrze nowy pomysł na życie. Nie jest tajemnicą, że w jednym z zakładów karnych znalazł go Łukasz Witt-Michałowski i zaraził aktorstwem. Jeż ma warunki gladiatora, oblicze okrutne i cierpiące zarazem. Jest w nim twardość mężczyzny, surowość gestów, ślady po wygasłej dawno złości i ogromna ciekawość nowego świata. Naturszczyk z duszą, skalą do ociosania, reżyserski skarb. Jeż nie boi się mówić o swojej przeszłości, jego głos dudni jak spod podłogi, wydaje się, że jedną ręką zmiażdży tuzin aktorskich chucherek. Może i skanduje tekst, może i nie zawsze trafia w intonacje, ale jemu się wierzy. Dlatego warto było dla niego zaryzykować z Otellem. Przełożyć dzikość weneckiego Maura na srogość kogoś, kto otarł się o życie po drugiej stronie prawa. Zachwycając się osobowością Jeża, mam wątpliwość, jak długo można wykorzystywać jego biografię na potrzeby spektakli. Bo w końcu, kiedy oglądam Jeża na scenie, mam w nosie jego biografię, widzę tylko wielką osobowość i zakładam, że przeszłość została już odkupiona. Dlatego przeszkadzała mi metoda, jaką zastosowali Lewicka z Pałygą podczas pracy z Jeżem i grupą lubelskich aktorów. Za dużo tu właśnie epatowania fizycznością amatora, podkreślaniem jego kryminalnej kartoteki, wygrywaniem urojonych antagonizmów aktorzy zawodowi kontra amatorzy. Tak naprawdę Jeż nie jest i nie będzie nigdzie i przez nikogo odrzucany, nikomu nie kradnie roli, przeciwnie, wszyscy go chcą, pragną chodzić w glorii kolegi człowieka z odzysku. Drugi powód to nadaktywność Artura Pałygi. Ledwo co wybrzmiała premiera w Bydgoszczy, potem w Bielsku, ledwo co zdążyliśmy przeczytać jego genialny dramat "Nieskończona historia" opublikowany w "Dialogu", a już mamy kolejne dzieło, tym razem wystukane w laptopie naprawdę na kolanie. Pałyga przepisuje Szekspira swoimi słowami, dodaje monologi aktorów i aktorek, co to niby nie mają napisanego tekstu, niby improwizują, niby kłócą się ze sobą, psioczą na bandytę w teatrze. Są "kurwy" i "spierdalaje". Są tyrady na temat kłamstwa i fikcji, powinności aktora i inne wytarte do cna szablony. Nic to nie wnosi do naszej lektury tragedii Szekspira, a raczej spłycają w elementarzowo rozumianym myśleniu o teatrze. Zamiast umieścić akcję w jakimś drapieżnym, bezwzględnym i barbarzyńskim świecie, co sugerowałyby warunki Jeża, Lewicka z Pałygą otwierają wątek metateatralny. Jeż w tym znika bez reszty, pierwsze skrzypce zaczyna grać Paweł Pabisiak (Jagon, czyli zazdrosny aktor!). Pałyga chce nam udowadniać, że wzoruje się na niemieckiej modzie pisania klasyki na nowo, żartuje nawet, że zbiera na dom z ogródkiem, ale nic nie ratuje spektaklu przed miałkością, ciężkim humorem, udawanymi emocjami, prostą jak cep symboliką. Szkoda na to Jeża, żal Desdemony (Ewelina Stepanczenko). Lewicka rozdyma temat i akcje ponad miarę. Nie umie także się zdecydować, co z potoków zdań Pałygi ocalić, a co skreślić. Nie wiem, czy Jeż powinien mieć profesjonalnego agenta teatralnego, który doradzałby mu, w jaki projekt wchodzić, a w jaki nie. W każdym razie ja ostrzegam: przyjaciele potrafią wyrządzać czasem niedźwiedzią przysługę.

Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna
19 lutego 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia