Ambaras

"Akompaniator" - reż: Grzegorz Chrapkiewicz - Teatr Syrena w Warszawie

Oglądałem "operową" farsę Anny Burzyńskiej w Syrenie z otwartą gębą. Nie dlatego że chciałem zaśpiewać: "Śmiej się pajacu" - po prostu śmiałem się tak często, że ekonomiczniej było nie zamykać ust.

W hollywoodzkiej parodii "Młodych gniewnych" największym osiągnięciem pedagogicznym nowego nauczyciela w publicznej szkole średniej okazuje się rozpoznanie, że wśród czarnoskórych uczniów od lat nieuzyskujących promocji do kolejnej klasy jest jeden Hindus. Nawet zdolny, tyle że mówiący po angielsku z tak fatalnym akcentem, że nikt go nie może zrozumieć. Nauczyciel przyprowadza tłumacza i kilka tygodni później uczeń - pierwszy od wielu lat z tej szkoły - zdaje na uniwersytet. Równie pouczająca przygoda zdarzyła mi się niedawno. Tyle że w roli Hindusa wystąpiła sztuka Anny Burzyńskiej "Akompaniator", a w roli nauczyciela reżyser Chrapkiewicz. Po zeszłosezonowej krakowskiej prapremierze tego utworu byłem przekonany, że to zwykły niewypał. Realizatorzy - Józef Opalski oraz para aktorów Marcin Kuźmiński i Monika Niemczyk - próbowali ją grać jak przeintelektualizowaną, pełną erudycyjnych ambicji, a przy tym nieznośnie sentymentalną dwuosobówkę o miłości do opery, która okazuje się miłością do śmierci. Nic, tylko siąść i płakać. Autorka dołożyła kolejną "wysokość" do swojej sztuki, autoanalizując się z pomocą pism Barthesa, Lacana, Freuda, Kierkegaarda i Dolara. I kiedy wydawało się, że trzeba będzie chodzić do teatru z opasłymi esejami pod pachą, pojawił się Grzegorz Chrapkiewicz. Zrobił "Akompaniatora" według słynnego klucza interpretacyjnego: "skoro ty mi z góry, to ja ci na złość od dołu". Odkrył, że Burzyńska napisała świetnie skrojoną farsę o niedobranych partnerach erotycznych. Oto pewnego dnia na próbie wokalnej już nie pierwszej młodości gwiazdy operowej milczący i potulny jak dotąd pianista buntuje się i wyznaje diwie skrywaną od 30 lat miłość. U Chrapkiewicza nie ma żadnych "izmów", tylko jest chłop i jest baba. Agresywny, nieudacznik-impotent i starzejąca się, zmanierowana kobieta. Oboje śmieszni, utkani z kompleksów i natręctw. Chrapkiewicz brawurowo dokopuje się do fundamentalnego przesłania "Akompaniatora", które brzmi: "Bo największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz", widzi w nim tylko błyskotliwą sztukę konwersacyjną o nieskonsumowanej miłości z operowymi ciekawostkami w tle. W tej strategii świetnie sprawdza się obsada: Hanna Śleszyńska w roli diwy ma temperament i charakterek jak trzeba, wiarygodnie wypada zwłaszcza w scanch propozycji dzikiego seksu na pianinie. O Boże, ten głos, ta desperacja... A na bis naprawdę śpiewa arię, może nie jak Maria Callas, ale wrażenie i tak robi. Jan Jankowski [na zdjęciu] dzięki paru trikom z charakteryzacją (tłuste, ulizane na boczek włosy, grube okulary, byłej aki garniturek) przeistacza się bez trudu w księgowego o duszy melomana, a może odwrotnie: w melomana o fantazjach księgowego, i śmieszy, tumani, przestrasza. Chrapkiewicz jak ognia unika czułostkowości, wyciska z każdego dialogu maksimum komizmu. I patronują mu nie żaden Fosse z Ionesco, jak u Opalskiego, tylko Suskind z "Kontrabasistą" i Cwojdziński z "Hipnozą". Bo nauczyciel teatralności, fachura .od sztuk trzymających na scenie pion, doskonale wie, kiedy "intelekt" i "erudycję" można sobie odpuścić. Ano wtedy, kiedy szykuje się męsko-damski ambaras. To nie jest wiedza uniwersytecka, ale jak mawiał klasyk: "Albercik, to działa, to działa..."

Łukasz Drewniak
Dziennik Gazeta Prawna
3 grudnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia