Amerykański sitcom w wersji teatralnej

"Umrzeć ze śmiechu" - reż. Mirosław Bieliński - Teatr TeTaTeT w Kielcach

"Umrzeć ze śmiechu" nawet przez moment nie próbuje udawać sztuki wysokiej, zaangażowanej, czy nawet ambitnej. I bardzo dobrze.

Debiut nowo powstałego teatru TeTaTeT okazał się być wielkim sukcesem. Widzowie spragnieni lekkiej, ale wciąż inteligentnej rozrywki opuścili budynek Kieleckiego Centrum Biznesu, tymczasowej siedziby teatru, z nieskrywanymi uśmiechami na twarzach i wyraźną ochotą na więcej. Po raz kolejny udowadnia to smutną prawdę, że polski teatr wciąż cierpi na chroniczny brak poczucia humoru i bolesny przerost ambicji.

W roli reżysera mogliśmy podziwiać kieleckiego aktora związanego z teatrem Żeromskiego, Mirosława Bielińskiego. Udowodnił też, że jak niewielu kieleckich twórców rozumie komedię, czuje dowcip i potrafi wycisnąć z tekstu absolutne sto procent. Pierwsze salwy śmiechu ze strony widowni słychać było już w pierwszej minucie trwania sztuki, następne minutę później i tak do samego końca. Nieubłagane tempo nie sprawia przy tym wrażenia wymuszonego, czego po części zasługą jest wyjątkowo udane tłumaczenie z języka angielskiego, autorstwa Bogusławy Plisz-Góral. To, w czym sztuka nie zachwyca, choć nie jest też tragicznie, to warstwa aktorska. Bohaterki zarysowane są co najwyżej poprawnie. Podejrzewam, że mogło być to spowodowane chęcią nakierowania uwagi widzów na element komediowy. Nie jest to absolutnie wadą, ale jeśli ktoś spodziewa się oscarowych kreacji, to niech przestanie.

Tekst autorstwa amerykańskiego scenopisarza, Paula Elliotta, choć napisany w 2013 roku przywodzi na myśl klasykę amerykańskiego pisarstwa sitcomowego. Natychmiastowe wprowadzenie bohaterów, przytulna, acz mocno kiczowata scenografia przywodząca na myśl serial "The Honeymooners" (lub polski odpowiednik "Miodowe lata"), niespodziewany zwrot akcji będący zarazem rdzeniem fabularnym i źródłem większości żarów, obowiązkowe nieporozumienie, a wszystko podsumowane słodkawym happy endem. Tekst sugeruje widzowi lata 50-te, złoty okres sitcomów, do tego stopnia, że okazjonalne nawiązania do Internetu, czy pojawienie się telefonu komórkowego sprawiają wrażenie fragmentów dopisanych na potrzeby uwspółcześnienia sztuki. Jest to jednak wyłącznie niewielki mankament nie rzutujący na odbiór całości.

Mimo, że formuła stara jak świat, to w wydaniu kieleckich twórców wypada wyjątkowo świeżo i naprawdę zabawnie. Szkoda tylko, że do wystawienia dobrej, inteligentnej, współczesnej komedii wciąż musimy posiłkować się zagranicznymi tekstami.

Mateusz Kaczmarczyk
www.radio.kielce.pl
1 czerwca 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...