Amerykański Vivaldi
"Motezuma" Vivaldiego w wykonaniu Modo Antiquo na Festiwalu Opera Rara w KrakowiePiątą odsłonę krakowskiego cyklu "Opera Rara" otworzyło 17 stycznia wykonanie niesłyszanej dotąd w Polsce Motezumy Vivaldiego. Opera, uznawana przez wiele lat za zaginioną, otrzymała drugie życie w 2000 roku. Wtedy to, w wyniku poszukiwań utraconych zbiorów biblioteki Berliner Singakademie, odnaleziono w Kijowie rękopisy zrabowane pod koniec wojny w Berlinie. Dopiero trzy lata po odzyskaniu zbiorów niekompletny rękopis odkrył Steffen Voss, co doprowadziło do wykonania dzieła w 2005 roku. Potem stała się rzecz przedziwna: sądowa batalia o prawa autorskie do wykonywania opery spowodowała, że wstrzymano dalsze realizacje. Na szczęście po ostatecznym wyroku sądu utwór odzyskał "wolność".
Motezumę w Teatrze im. Słowackiego wykonali Federico Maria Sardelli ze swym znakomitym zespołem "Modo Antiquo". "Zrezygnowałem z pokusy, by zrekonstruować brakujące części, żeby nie zaśmiecać świata nowymi, bezużytecznymi pasticciami" - napisał Sardelli w tekście zamieszczonym w książce programowej. Na przekór modnym ostatnio tendencjom, w przeciwieństwie choćby do Biondiego, Sardelli postanowił przedstawić jedynie to, co wyszło spod ręki Rudego Księdza. Stąd spośród 28 numerów usłyszeliśmy tylko 17 zachowanych w odnalezionym rękopisie. Trochę ryzykowne posunięcie, z uwagi na brak ciągłości akcji, ale opłaciło się. Mieliśmy pewność, że słuchamy autentycznych arii, nie zaś wyjętych fragmentów z innych oper.
Libretto autorstwa Girolama Alvise Giustiego, oparte na historii podboju imperium Azteków (rządzonego przez Motezumę) przez hiszpańskich konkwistadorów, zostało na potrzeby opery zmodyfikowane. Hernan Cortes u Vivaldiego nosi imię Fernando, historię wzbogacono o wątek pary kochanków z dwóch zwaśnionych obozów (niczym z Romea i Julii), a koniec zmodyfikowano tak, by umożliwić lietofine - tak bardzo popularne wśród ówczesnej publiczności.
Usłyszeliśmy muzykę świeżą, jak na Vivaldiego, chwilami surową, z rozbudowanymi recytatywami i ariami utrzymanymi w modnym stylu szkoły neapolitańskiej. Świetnie dobrani soliści i zespół, prowadzony przez Sardellego z wielką charyzmą i pieczołowitością, wykonali utwór niezwykle interesująco. Śpiewający jedynie dwie arie włoski bas Ugo Guagliardo sprawdził się jako aztecki wódz. Australijczyk David Hansen (wojujący z Motezumą Fernando), kontratenor o ostrej barwie, był wiarygodny w swojej wściekłości i furii. Ciepło przyjmowana w Krakowie sopranistka Roberta Invernizzi (generał Asprano) była niestety w gorszej formie, podobnie zresztą jak w grudniu ubiegłego roku. Lepiej wypadła jedynie w arii gniewu "D'ira e furor armato", prowadząc efektowny dialog z trąbką. Najbardziej przekonała kontralcistka Delphine Galou jako Mitrena, rozsądna żona Motezumy. Swoim elastycznym i głębokim głosem wyśpiewała wspaniale pełną rytmów punktowanych arię di bravura z towarzyszeniem rogów "SMmpugni la spada". Podobał się też mezzosopran Hiszpanki Eugenii Burgoyne (Ramiro). Jedynie sopranistka Silvia Vajente (Teutile) raziła niestabilną intonacją. Ciekawie wypadł tercet (novum w operach Vivaldiego) "A battaglia, a battaglia faspetta" Motezumy, Fernanda i Mitreny.
Egzotyczna opera Rudego Księdza została przyjęta w Krakowie z uwagą i zainteresowaniem. Zgodnie z oczekiwaniami, na koniec usłyszeliśmy ponownie dwie najciekawsze arie śpiewane przez Galou i Invernizzi.