Andrzej Grabowski w drodze do Hollywood

do szkoły teatralnej trafiłem przypadkiem

- Nigdy nie marzyłem o tym, aby zostać aktorem. Do szkoły teatralnej trafiłem przypadkiem - przyznaje znany i lubiany aktor.

Przez wiele lat krakus, który grał na wielu scenach pod Wawelem, teraz warszawiak. A w niedługiej przyszłości być może odtwórca roli w amerykańskiej produkcji? W prasie można już było wyczytać, że Andrzej Grabowski dostał propozycję z samego Hollywood. Umowa nie została jeszcze podpisana, dlatego aktor nie chce zdradzić żadnych szczegółów. Przyznaje tylko, że faktycznie, trwają negocjacje.

To nie jest żadna misja. Nie ma tu miejsca na metafizykę czy romantyczną wzniosłość. - Zresztą nigdy nie marzyłem o tym, aby zostać aktorem, do szkoły teatralnej trafiłem przypadkiem. Obecnie muszę uprawiać aktorstwo, bo nic innego nie umiem - stwierdza Grabowski. - Może mógłbym być kucharzem, bo bardzo lubię gotować, ale gdybym musiał robić to na co dzień, nie wiem, czy by mi się tak podobało.

- Andrzej nie ma metafizycznego stosunku do swojego zawodu - przyznaje jego przyjaciel Andrzej Sikorowski. - To raczej solidnie wykonywany obowiązek.

Mimo że Andrzej Grabowski mieszka teraz w stolicy, nie porzucił Krakowa całkowicie. Nadal gra w Teatrze Słowackiego, czasem pojawia się na deskach teatru STU. Kursuje więc między tymi miastami. Zdarza się jednak, że brakuje czasu na krakowskie role. Ostatnio musiał odmówić, choć miał ciekawą propozycję w Krakowie od Teatru Telewizji.

Aktor niepokorny

Do PWST w Krakowie nie poszedł z zamiłowania do aktorstwa, bo w wieku pacholęcym akurat zamierzał zostać zakonnikiem. Ale starszy brat Mikołaj wybrał szkołę teatralną. I życie studenckie wydawało się Andrzejowi bardzo kuszące. Zapytany, czy w czasach studenckich miał swoich aktorskich mistrzów, odpowiada:

- Nie, skąd. Po co? Nie znałem przecież aktorów. W Alwerni, gdzie dorastałem, nie było teatru. W Krakowie zacząłem do nich chodzić, ale to nie była żadna fascynacja. Wszystko wydawało mi się bardzo proste - i że największe role to ja mogę zrobić cztery razy lepiej.

Na studiach na pierwszym miejscu było więc studenckie życie. Żeby opowiedzieć, jaka panowała atmosfera w akademiku czy SPATiF-ie, gdzie spotykali się aktorzy, opowiada anegdotę:

- Dwóch aktorów rozmawia i po wypiciu pierwszego piwa jeden do drugiego mówi: "A teraz byś coś zagrał?". "Zagrałbym" odpowiada. Po drugim piwie: "A teraz byś dał radę zagrać? ". "Dałbym radę". Po trzecim piwie: "A teraz byś zagrał?". "Nie, nie dałbym rady zagrać, ale mógłbym coś wyreżyserować".


Efekt studenckiego życia był taki, że po trzecim roku Grabowski musiał powtarzać rok.

- Kiedy prof. Jarocki wpisywał mi dwóję, powiedział: Pan ma dwóję nie dlatego, że pan nie będzie aktorem, bo pan będzie, tylko pan jest za głupi, żeby teraz zostać aktorem. Wtedy mu nie wierzyłem, ale miał rację - opowiada Grabowski.

I zaczął poważnie traktować swój zawód. Ale na czym właściwie polega bycie aktorem, odkrywał już po zakończeniu nauki.

- Kończyliśmy szkołę teatralną i nam młodym wydawało się, że gdy wejdziemy do teatru, to teatr się zmieni, bo to dopiero my go stworzymy. A tu się okazało, że ci aktorzy, których nie bardzo ceniliśmy, są o wiele lepsi od nas. I dopiero wtedy zaczęła się nauka.

Choć nabrał wtedy pokory, podkreśla, że do aktorstwa nigdy nie podchodził na klęczkach. Zawsze był aktorem niepokornym, co kosztowało go czasem utratę pracy. Z krakowskiego Starego Teatru wyrzuciła go pani dyrektor. Na jednym z zebrań zasugerował, że tak naprawdę kto inny rządzi teatrem, a ona tylko ślepo wykonuje polecenia. Został wezwany na rozmowę. Myślał, że dostanie propozycję nowej roli, dostał wymówienie.

Podejście "nie na klęczkach" jest według Grabowskiego jak najbardziej właściwe, bo gdy człowiek nie wierzy w siebie, to go ogranicza. - Kiedy Styka, taki bogobojny, malował Pana Jezusa, w końcu Pan Jezus z obrazu się wychylił i mówi: Styka, ty mnie nie maluj na klęczkach, ty mnie maluj dobrze - przytacza anegdotę.

Człowiek, który nie marzy

Raz tylko Andrzej Grabowski wymarzył sobie rolę. Zaraz po studiach, gdy trafił do Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, chciał zagrać w Ułanach Rymkiewicza. - Wymarzyłem sobie, że to rola dla mnie, a dostał ją Jurek Kryszak - opowiada. - Od tamtej pory nie marzę do dzisiaj. A jak jest ciekawa propozycja, to Bogu dziękuję.

A ciekawych ról w karierze Grabowskiego nie brakowało. Grał na deskach Teatru im. Słowackiego, STU, Starego. Razem ze swoim bratem Mikołajem stworzył Teatr Rodzinny Grabowskich, w spektaklu "Kto się boi Virginii Woolf" grali dwóch żonatych braci. W rolę małżonek wcieliły się ich żony. Na liście filmów, w których zagrał, są m.in. "Dzień świra", "Zróbmy sobie wnuka", "Świadek koronny", "Tajemnica Westerplatte". Ma na swoim koncie także role w serialach "Boża podszewka", "Złotopolscy", "Pitbull".

Aż do połowy lat 90. grał przeważnie w teatrze, na ekranie pojawiał się tylko w mało znaczących epizodach. W 1994 roku pojawił się w filmie Jana Jakuba Kolskiego i Kazimierza Kutza, jako jeden z górników w słynnym "Śmierć jak kromka chleba". 1997 rok przyniósł mu rolę w serialu "Boża podszewka" Izabelli Cywińskiej. Dwa lata później dostał propozycję, która sprawiła, że z dnia na dzień stał się rozpoznawalny. Był to "Świat według Kiepskich".

- W ogóle mnie to nie śmieszyło. Ale pomyślałem, tydzień roboty, pojadę, zagram, to i tak nie ujrzy światła dziennego, bo przecież jest okropne - wspomina. I tak został w serialu na najbliższe jedenaście lat. W serialu, którego przez długi czas szczerze nienawidził. I o którym myślał, że jest kręcony dla ludzi spod budki z piwem, a większość odcinków jest właściwie o niczym. Mimo to grał, bo aktorstwo to przecież zawód jak każdy inny, a nie żadne hobby i czasem trzeba robić coś, czego się nie lubi.

Kiepscy - drzwi do kariery i przekleństwo

Świat według Kiepskich przyniósł mu z jednej strony popularność, z drugiej zaś - przez kilka pierwszych lat nie dostawał żadnych innych propozycji, a w środowisku aktorskim zapanowała moda na wytykanie Grabowskiego palcami.

- "Ty grasz tego Ferdka Kiepskiego?" - pytali mnie aktorzy. "No, gram" - stwierdzałem. "Ja bym nie zagrał" - mówili. "A zaproponował ci ktoś? Nie? No to jeśli ci zaproponuje, to sobie odmów".
Przyznaje jednak, że ten niedoceniony przez niego serial zmienił jego stosunek do aktorstwa, filmu, teatru. Teraz, gdy dostaje jakąś rolę, myśli co zrobić, żeby nie być podobnym do Ferdka, żeby ktoś, kto go zobaczy na ekranie, nie powiedział: o Ferdziu.

- To jest coś, co mnie zmusiło do głębszego myślenia, większej analizy, szukania czegoś innego - opowiada. - Bez tego trochę bym się ślizgał. Goebbelsa zagrałbym sobie ot tak, nic nadzwyczajnego.
Przez tych Kiepskich nie chce też już za bardzo udzielać się w kabarecie, by nie zostać zaszufladkowany jako aktor komediowy, kabareciarz, który innej roli nie potrafi zagrać.

Sikorowski podkreśla, że kariera aktorska Grabowskiego to szczególny przypadek. - Andrzej zdobył popularność dosyć późno, jako dojrzały aktor - opowiada Sikorowski. - Miał już szkołę teatralnego życia, dlatego ze sławą potrafił się zmierzyć i zwyczajnie nie odbiła mu szajba.

Popularność niesie z sobą coś, czego Andrzej Grabowski szczerze nienawidzi - jest teraz wdzięcznym tematem w serwisach plotkarskich. Z jednym z tabloidów, za nic nie przyzna, z którym, właśnie się procesuje.

- Udzielałem kiedyś do jednego z portali wywiadu dotyczącego motoryzacji - mówi. Znalazł się tam jakiś paparazzi, który zrobił mu zdjęcie razem z dziewczyną z ekipy portalu. Zdjęcie oczywiście zrobione tak, by nie było widać kamery. Ukazało się z odpowiednio napisanym tekstem.

- Kiepski nie dość, że rzucił żonę, ma dwadzieścia lat młodszą dziewczynę, to jeszcze z młodymi dziewczynami romansuje. Straszne psy na mnie wieszali, że jakiś lowelas podstarzały jestem - mówi.
Później internauci wymądrzali się w komentarzach: "Ty, dziadek, może kleiki będziesz jadł, a nie za dupami młodymi się oglądał".

Grabowski nie ceni sobie też innych uroków popularności. Nie lubi udzielać wywiadów, pozować do zdjęć ani rozdawać autografów. Gdy zaczepiają go na ulicy, mówi, że to nie on. Na najbardziej natrętnych ma sposób. - To co, dowód mam pokazać - pyta w takich sytuacjach.

Na castingi nie chadza, bo ma o nich nie najlepsze zdanie.

- Bzdura totalna. Siedzi się w biurze i usiłuje się grać scenę, która jest w lesie albo na bankiecie. Stoi człowiek pod ścianą i udaje, że trzyma kieliszek.

Choć czasem castingi mają swoje uzasadnienie. Na przykład w takim przypadku, kiedy to w 1997 roku do Polski przyjechał włoski reżyser szukać obsady do filmu. Wtedy Grabowski na casting się wybrał i dostał rolę w "La Ballata dei Lavavetri", czyli "Ballada o czyścicielach szyb", filmie o historii polskiej rodziny spod Radomia, która pod koniec lat 80. w poszukiwaniu lepszego życia wyjeżdża do Rzymu.

Krakus w Warszawie

Grabowski, który wychował się w podkrakowskiej Alwerni i bardzo długo mieszkał w Krakowie, miał typowe dla krakusa mniemanie o warszawce.

- Kiedy kończy się kultura w Warszawie? Kiedy ostatni ekspres do Krakowa odchodzi - mówi. Gdy zaczął przyjeżdżać do stolicy w połowie lat 90. - zaczęły się wtedy zdjęcia do "Bożej podszewki" - odkrył, że to nie nazwa miasta, nie budynki, ale ludzie tworzą atmosferę miejsca.

W Krakowie jest wielu fantastycznych aktorów, jest jednak jedno ale: - Nie wiem, jak to nazwać - mówi Grabowski. - Jakaś podskórna zazdrość, zawiść, choć może nie chciałbym tego tak nazywać. Warszawa otwiera duże szanse, największe w Polsce dla aktorów, wobec tego oni są tutaj bardziej otwarci, tolerancyjni, mniej oceniający to, co robią koledzy po fachu. Bo wiedzą, że jutro może ich spotkać to samo. W tym zawodzie tutaj łatwiej się żyje.

Edyta Tkacz
Polska Gazeta Krakowska
28 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...