Ani Plaut za lekki, ani Seneka za ciężki

rozmowa z Tadeuszem Bradeckim

Rozmowa z Tadeuszem Bradeckim, dyrektorem artystycznym Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach.

Marta Odziomek: Sezon teatralny 2008/2009 już za nami, nadszedł zatem czas podsumowań. Jak ocenia Pan ów zamknięty sezon w Teatrze Śląskim? 

Tadeusz Bradecki:
Mam nieco ograniczony ogląd tegorocznego sezonu, gdyż byłem nieobecny w czasie, gdy odbyła się najważniejsza premiera w Teatrze Śląskim – „Zbrodnia i kara” w adaptacji i reżyserii Krzysztofa Babickiego. Śledziłem oczywiście na bieżąco wszelkie zdjęcia i materiały z prób; widziałem, że praca toczy się dziarsko, bez żadnych konfliktów i kłopotów i wiem, że spektakl został dobrze przyjęty. Słyszałem wiele bardzo dobrych opinii, czytałem w prasie bardzo pozytywne recenzje. I z niecierpliwością czekam na początek października, kiedy wznowimy spektakl i wreszcie będę mógł go obejrzeć.  

Jeśli chodzi o resztę premier, które zaproponowaliśmy w sezonie 2008/2009 to myślę, że naprawdę nie mamy powodów do wstydu! To był dość udany sezon! Niektóre spektakle podobały się bardziej, inne mniej. Na pewno została zachowana zasada różnorodności, którą głoszę od dwóch lat i co do trafności repertuaru, co do której z biegiem czasu coraz bardziej się upewniam. Teatr Śląski to jest klasyczny miejski mainstreamowy teatr, największy w tym regionie, który musi kierować swoją kulturalną ofertę do całego przekroju publiczności. To nie może być teatr nastawiony wyłącznie na jedną grupę wiekową, to nie może być teatr ani jednego autora, jednego reżysera, ani jednego aktora. Jego oferta musi być zróżnicowana i myślę, że tę różnorodność widać w repertuarze Teatru Śląskiego. Cały czas w moim myśleniu o teatrze przewija się troska o widza, gdyż – jak wiadomo - teatr bez niego nie ma sensu.  

M.O.: Jakie spektakle miały miejsce w tym sezonie i jak zostały przyjęte?

T.B.:
Pierwszą premierą mijającego sezonu był spektakl w reżyserii Jarosława Tumidajskiego „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” i okazał się przebojem sezonu, jak napisano w prasie! Po dziś dzień spektakl ten chadza kompletami i cieszy się wśród publiczności niesłabnącym zainteresowaniem.  

W grudniu zaproponowaliśmy „Cabaret Bellmer - Dwanaście butelek”. Myślę, że uzyskaliśmy to, czego chcieliśmy: prosty, łatwy, rozrywkowy spektakl dla widowni, która chciałaby w weekendowy wieczór wypić z nami lampkę szampana słuchając śpiewających aktorów. Reżyser Henryk Konwiński wraz ze scenografem Andrzejem Witkowskim zrobił ten spektakl bardzo prostym, przystępnym i bezpretensjonalnym. 

Następnie na dużej scenie odbyła się premiera spektaklu „Trzy po trzy” w reżyserii Rudolfa Zioły. Był to spektakl bardzo nietypowy. Że będzie on nietypowy, to wiedziałem, gdyż współpracuję z Rudolfem Zioło od trzydziestu lat. Wiedziałem też, że będzie to dzieło ambitne. Jednak rezultatu nie mogłem przewidzieć do ostatniej chwili. Sam reżyser zresztą również. Ten spektakl powstawał bowiem na scenie, nie było ostatecznej jego wizji wykreowanej od początku. Spektakl był do samego końca szukaniem odpowiedniej formy przekazu. Wzbudził mieszane uczucia i recenzje – pewnie słusznie. Z jednej strony reżyser chciał sprowokować – poszargać świętości i trochę w stereotypach na temat polskości pogrzebać, z drugiej – chciał pozostać wierny rozwichrzonej fredrowskiej gawędzie, co mu się tylko do pewnego stopnia udało. Zastrzeżenia mam do tej układanki narracyjnej, gdyż rozwichrzenie Fredry jest bardzo starannie zaplanowane, nieprzypadkowe i mistrzowskie. Jestem za to bardzo dumny z pracy naszego zespołu aktorskiego pod okiem Rudolfa Zioły. Zasada wielogłowego smoka przepoczwarzającego się ciągle na scenie jest jednym z najpiękniejszych atutów tego widowiska. Zaletą tego spektaklu jest również fantastyczne operowanie aktorem oraz przestrzenią.  

Następnie na kameralnej scenie odbyła się premiera monodramu „Jordan” z Ewą Kutynią w reżyserii Grzegorza Kempinsky’ego. Powstało czyste i przejmujące przedstawienie – nie mamy powodów by wstydzić się tego spektaklu.  

W marcu na dużej scenie odbyła się premiera mojego spektaklu – „Poskromienia złośnicy”. Był to pewnego rodzaju eksperyment ze śląską publicznością, która nie należy do łatwych i przewidywalnych. Nie możemy jej zaoferować wszystkiego i bezwarunkowo. Bardzo bolesne pod względem widowni było dla nas przedstawienie „Stuff happens” – spektakl „zszedł” po dziewięciu spektaklach, ponieważ katowiccy widzowie nie chcieli oglądać amerykańskiej polityki na scenie. Dlatego proponując Szekspira na dużej scenie musiałem postawić na komedię, a raczej na takie widowisko, które na pewno zachęci do siebie śląską publiczność. Trudno mi oceniać własne przedstawienie, ale wiem, że zdobywa ono wśród publiczność wielką sympatię. Kolejki do kas po bilet na ten właśnie spektakl świadczą, że ten eksperyment nam się udał – przyciągnąłem katowicką publiczność na Szekspira. Można wystawiać po raz setny farsy typu „Mayday”, ale dlaczego teatr publiczny ma dostawać dofinansowanie na produkcję brytyjskich fars z West Endu? Jeśli ludzie przede wszystkim chcą się bawić, a nie martwić – proponuję im nie Cooney’a, ale Szekspira. Bawcie się, niech wam śmiech dopisuje, przyprowadzajcie swoich znajomych, ale śmiejcie się może przy nieco ambitniejszej produkcji teatralnej!  

Jeden eksperyment się nie powiódł – nie doszła do skutku kwietniowa premiera spektaklu „Misterium niedzielne” w reżyserii Andrzeja Majczaka, który we wcześniejszym sezonie z powodzeniem zrobił „Mateczkę” z absolwentami naszego Studium Aktorskiego (wciągnęliśmy nawet ten spektakl w oficjalny repertuar). Premiera „Misterium...” nie doszła do skutku, gdyż reżyser poematu Tadeusza Gajcego pisanego na pół roku przed Powstaniem Warszawskim i poświęcony temu miastu odarł zupełnie z tego kontekstu wojennego. Rezultat stał się problematyczny. Teatr dopuścił do trzech przedpremierowych pokazów i obserwując reakcje publiczności doszliśmy do wniosku, że do oficjalnej premiery nie dojdzie i nie włączymy tego eksperymentu do oficjalnego repertuaru. Następnym razem nie dopuszczę żadnego reżysera do prób, jeśli nie będę wiedział, że ma on jasną koncepcję spektaklu już na początku.  

Podsumowując – jestem zadowolony z tego sezonu, ale nie jest to oczywiście pełnia szczęścia. Mimo początków kryzysu, który dopiero teraz do nas w pełni dociera i w przyszłym sezonie poczujemy go bardzo mocno, udało nam się zrealizować program ogłoszony na początku sezonu 2008/2009.  

M.O.: Mówił Pan o tym, że spektakle teatr powinny być różnorodne i skierowane dla każdego rodzaju widowni. Co w takim razie z najmłodszą publicznością, czyli z dziećmi? Nie myśli Pan o spektaklu adresowanym w ich kierunku?  

T.B.:
Myślę, aczkolwiek z mieszanymi uczuciami. Przede wszystkim dlatego, że dwie ulice dalej znajduje się Teatr Ateneum, który jest powołany do adresowania spektakli do takiej właśnie publiczności. Oczywiście, można raz na jakiś czas zgodzić się na taki spektakl – bardzo mało pracy ma wtedy biuro organizacji widowni – załatwia się wówczas bilety zbiorowe i widownia od razu jest pełna. Ale pod względem artystycznym jest to w pewnym rodzaju omijanie zasadniczej misji teatru dramatycznego.  

Aby widzowie w kilkusettysięcznych Katowicach nie kończyli się na dziewiątym spektaklu (jak stało się w przypadku „Staff happens”), trzeba ich przyzwyczajać, że warto chodzić na spektakle nietypowe – trudne i bardziej złożone. Natomiast zapełnianie kasy teatru dramatycznego spektaklami szkolnymi i spektaklami dla dzieci jest pewnego rodzaju łatwizną w prowadzeniu teatru. Repertuar takiego teatru nie powinien polegać na wystawianiu w weekendy fars brytyjskich a w przedpołudnia spektakli dla dzieci i młodzieży. Właśnie taki zestaw jest bardzo mocno prowincjonalny. Taki dwubiegunowy teatr zastałem dwa lata temu – obejmując stanowisko dyrektora artystycznego.  

Zatem, w ciągu tych dwóch lat ciągle dyskretnie i nie gwałtownie zmniejszamy liczbę poranków dla szkół, aczkolwiek one istnieją i będą istnieć. Jest tak z „Królem Edypem”, „Romeo i Julią”, a i pewnie „Zbrodnia i kara” będzie grana dla publiczności szkolnej. Nie jestem zatem przeciwnikiem tej zasady, ale twierdzę, że szkolne poranki to ułatwianie pracy teatru dramatycznego. Co do oferty skierowanej dla dzieci – odbyłem ostatnio rozmowę z Robertem Skolmowskim, dyrektorem Wrocławskiego Teatru Lalek, z którym zadeklarowaliśmy rodzaj stałej współpracy – w trakcie przyszłego sezonu dwukrotnie wrocławski teatr przywiezie przedstawienia skierowane właśnie dla dzieci, zaś my pokażemy kilka tytułów z repertuaru Teatru Śląskiego widzom z bardzo ważnego pod względem kulturalnym miasta, jakim jest obecnie Wrocław.  

M.O.: Wracając do poprzedniego sezonu - co z wydarzeń pozapremierowych było dla Teatru Śląskiego ważne i o czym należy pamiętać?  

T.B.:
Odbyły się dwa festiwale w naszym Teatrze: druga edycja Katowickiego Karnawału Komedii we współpracy z Teatrem Korez oraz XI Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje”, w którym po raz pierwszy w historii tego festiwalu wystąpiliśmy jako współorganizatorzy. Po raz pierwszy w ramach tego festiwalu nasza produkcja została zakwalifikowana do konkursu reżyserów, po raz pierwszy również na tym festiwalu wręczyliśmy nagrodę wybranemu reżyserowi, tzw. Zaproszenie od Stanisława (w domyśle: Wyspiańskiego). Nagrodziliśmy Gabriela Gietzky’ego, który podczas 11. Interpretacji zaprezentował „Kupca Weneckiego” Wrocławskiego Teatru Współczesnego. W ramach tej nagrody Gietzky będzie reżyserował u nas spektakl w przyszłym sezonie. Co to będzie za tytuł – ogłoszę na początku września podczas konferencji prasowej.  

M.O.: Ale wiemy już o dwóch nowych premierach jesiennych... 

T.B.:
Tak. Zaawansowane są już próby do spektaklu „Świat jest skandalem” na scenie kameralnej. Sztukę na zamówienie Teatru Śląskiego napisał i reżyseruje również Tomasz Man. Jest to opowieść o katowickim artyście Hansie Bellmerze, światowej sławy surrealiście tworzącym i mieszkającym w Paryżu. Będziemy gotowi z premierą 25 września i od tej daty rozpoczniemy serię premier w Teatrze Śląskim.  

Na dużej scenie obywają się już próby do wielkiej międzynarodowej produkcji „Badenheim 1939” w reżyserii Piotra Szalszy. Robimy ten spektakl w dwóch edycjach: polskiej oraz międzynarodowej. Premiery odbędą się dzień po dniu – 21 i 22 listopada. W wersji polskiej wystąpią aktorzy Teatru Śląskiego zaś wersji międzynarodowej weźmie udział, obok naszych aktorów, pięciu aktorów z Izraela i pięciu aktorów z Austrii. Mamy nadzieję, że ta międzynarodowa wersja trafi na kilka ważnych festiwali, pokaże się za granicami Polski i zdobędzie rozgłos.  

Mogę jeszcze zdradzić, że wśród reżyserów, którzy pracować będą w Teatrze Śląskim w przyszłym sezonie znajdzie się jeden obcokrajowiec – Węgier z pochodzenia, obywatel Rumunii – Atilla Keresztes.  

Poza tym, niestety, z racji kryzysu, w kolejnym sezonie będziemy mieli mniej pieniędzy, co wiąże się z mniejszą liczbą premier. Dobrą wiadomością jest to, że dostaliśmy pieniądze z Unii Europejskiej na remont Sceny na Malarni. Zamykamy ją na trzy lata i po tym czasie będziemy mieli prawdziwą „perełkę” – cudowną, wspaniale wyposażoną scenę Teatru Śląskiego.  

M.O.: Czyli spektakle Sceny na Malarni zejdą z afisza? 

T.B.:
Spektakle te będziemy starali się pokazywać poza Katowicami i być może uda nam iść w ten sposób przedłużyć ich żywot. Szukaliśmy kilku miejsc, w których moglibyśmy wystawiać spektakle powstałe na Scenie na Malarni, ale w związku z obciętymi dotacjami na działalność naszego teatru będziemy mogli sobie pozwolić na granie na dwóch scenach.  

Powinienem dodać jeszcze o niespełnionym marzeniu: nie udało mi się jak dotąd zainteresować Teatrem Śląskim innych regionów Polski. Teatr jest wciąż poza oficjalnym obiegiem polskiego życia teatralnego. Jest dalej na boku głównego teatralnego nurtu. Do Katowic nikt nie przyjeżdża oglądać spektakli, katowickich spektakli nie zaprasza się na ogólnopolskie festiwale, mimo że zgłaszamy je non stop, wszędzie gdzie się da. 

M.O.: Z tego co pamiętam to „Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej” była ostatnio na Post Soc Festiwalu w krakowskim Teatrze Ludowym... 

T.B.:
To był wyjątek na koniec sezonu, który poprawił nam samopoczucie. Takie festiwalowe wyjazdy powinny stać się normą! Co miesiąc powinniśmy jechać z jednym z naszych spektakli na jakiś festiwal. Dyrektorzy innych teatrów nie zaglądają do Katowic, krytycy nie piszą o naszych spektaklach, a jak już, to piszą, ale z rzadka. Katowice są zatem pomijane przez ludzi tworzących życie teatralne, co mnie bardzo boli, gdyż jestem dumny z naszego repertuaru, jak i naszego zespołu aktorskiego. 

M.O.: A nie jest tak, że to życie teatralne tworzą głośnie nazwiska reżyserów teatralnych, których nam w Katowicach brakuje?  

T.B.:
Tworzą je krytycy teatralni, którzy nie chcą, aby Katowice znalazły się w grupie teatrów istotnych... 

M.O.: A co z cyklem Pogranicza – Dialekty – Tożsamość? Będzie kontynuowany? 

T.B.:
Chcę kontynuować cykl Pogranicza – Dialekty – Tożsamość, ale nie zrobię tego bez pieniędzy. Jak na razie dotacje dla Teatru zostały obcięte. Będziemy pisać wnioski o granty i szukać tych pieniędzy także u prywatnych sponsorów. Substytutem spotkania Pogranicza – Dialekty – Tożsamość będzie już we wrześniu weekend czeski. 19 września będziemy gościć spektakl „Viva Verdi” Sceny Polskiej Těšinskego Divadla z Czeskiego Cieszyna, a 20 września „Sen nocy letniej” Teatru Aréna z Ostrawy. Spodziewam się skromniejszego sezonu i wolniejszego rytmu premier, ale na wysokim poziomie artystycznym.  

Wracając do podsumowania minionego roku – był naprawdę dobry. Ponadto jestem bardzo dumny z naszego zespołu aktorów, którzy często muszą wchodzić z roli w rolę. Są wielostronni i zróżnicowani i ciężko pracują przez cały rok. Ani dla nich Plaut za lekki, ani Seneka za ciężki! 

M.O.: Dziękuję pięknie za rozmowę.  

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
13 lipca 2009
Portrety
Tadeusz Bradecki

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...