Ani zachwytów, ani dramatu

"Legalna blondynka" - reż. Janusz Józefowicz - Krakowski Teatr Variété

"Nie było dramatu - pomyślałem po wyjściu z przedstawienia. Bo spodziewałem się kompletnej klapy. A wyszło po prostu przeciętnie, no może trochę poniżej. Krakowski West End już otwarty.

Część problemów wynika z przestrzeni dawnego kina: scena jest mała, więc w żadnym razie nie pozwala na scenograficzny, a przede wszystkim choreograficzny rozmach. Widać, że tanecznym sekwencjom po prostu brakuje przestrzeni i oddechu. Gdyby wprowadzić bujniejszą scenografię, właściwie grupowe sceny nie miałyby prawa zaistnieć.

Do tego brak muzyki na żywo jest dotkliwy - jest ona bowiem wpisana niemal nierozerwalnie w tę formę sceniczną. Oczywiście można powiedzieć, że takie są realia budynku. To prawda. Ale czy nie lepiej było słuchać tych, którzy znając się trochę na musicalowej materii, powtarzali jak mantrę, że to nie daje szans na wielkie formy sceniczne i inscenizacyjny szał? Przecież krakowska "Legalna blondynka" wypada jak uboga krewna przy takich majstersztykach jak londyńska "Mamma mia" i "Priscilla - Królowa Pustyni" czy nowojorski "Król Lew", nie wspominając już kultowych "Kotów" czy "Upiora w operze". Problemem krakowskiego spektaklu jest też samo libretto i muzyka. Infantylna opowieść o blondynce zakochanej w różowych strojach, która postanawia dostać się na wydział prawa Harvardu, by odzyskać miłość chłopaka. Tyle o fabule wystarczy, by ją ocenić. Co do muzyki - jest płaska, powtarzalna, brak w niej piosenek, które mają szansę stać się hitami. W roli Elle Woods widzimy dwie znakomite aktorki - Nataszę Urbańską i Barbarę Kurdej-Szatan. Powiem o pierwszej, bo ją zobaczyłem na scenie. Jest profesjonalistką w 100 proc. - znakomicie poradziła sobie wokalnie i tanecznie, co nie dziwi, bo jest obyta ze sceną. Niestety, to działa na niekorzyść spektaklu. Dziwne? Po prostu widać, jak niedoszlifowany jest zespół. Dobitnie pokazują to sceny taneczne, które nie rymują się w jeden harmonijny obrazek. Poza tym poziom zespołu jest po prostu nierówny. Pamiętać bowiem trzeba, że grających w musicalu wyłoniono w castingach. Efekt więc nie powala, choć może się dotrą. Do tego jeszcze światła, które musiały "szukać" aktorów na scenie - niekiedy wręcz stali w cieniu...

"Legalna blondynka" to po prostu nie jest musicalowa pierwsza liga. Prezentowany w latach 2007-2008 na Broadwayu spektakl (z muzyką Laurence'a O'Keefe'a) doczekał się około 600 wystawień. Wiem, brzmi dobrze, ale znawcy tematu zdają sobie sprawę, że jak na amerykańskie warunki nie jest to oszałamiająca liczba. Twórcom nie udało się uzyskać ani jednej prestiżowej statuetki Tony, co najlepiej pokazuje, że ta produkcja nie zyskała też raczej sympatii krytyków. Nie znaczy to, że nie osiągnęła komercyjnego sukcesu. I krakowski teatr pewnie też tym będzie się chwalił. Ale to tak, jakby zachwycać się spektaklem tylko dlatego, że nie ma dramatu.

Łukasz Gazur
Dziennik Polski
3 czerwca 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...