Arcydzieło z nadmiarem pomysłów

23. Bydgoski Festiwal Operowy - "Don Carlos" - reż. Włodzimierz Nurkowski - Opera Nova w Bydgoszczy

Stworzony dla uświetnienia Światowej Wystawy w Paryżu i tam też 11 marca 1867 roku po raz pierwszy wystawiony "Don Carlos" Verdiego nie odniósł zrazu spodziewanego sukcesu. Z czasem jednak, zwłaszcza w późniejszej, znacznie skróconej włoskiej wersji, zyskał należne powodzenie i został uznany za jedno z najwybitniejszych arcydzieł XIX-wiecznej opery włoskiej.

Nasycone sugestywnym dramatycznym napięciem libretto, wywiedzione z posępnej tragedii Friedricha Schillera, szlachetność melodii, pełne ekspresji arie solowe, jak też mistrzowska konstrukcja wielkich scen zespołowych - wszystko to składa się na wspaniałe zaiste dzieło. Stawia ono jednak bardzo poważne wyzwania przed realizatorami oraz wykonawcami głównych solowych partii. Podziwiać tedy wypada odwagę Macieja Figasa, piastującego skutecznie dyrektorskie stanowisko bydgoskiej Opery Nova od ćwierci wieku z górą (to swoisty rekord w realiach naszego operowego środowiska), który postanowił tym właśnie dziełem otworzyć kolejny (dwudziesty trzeci) Bydgoski Festiwal Operowy.

Z pewnością przedstawienie to ma wiele zalet. Sprawnie i dynamicznie (choć może nie z taką żarliwością, jakiej chcielibyśmy oczekiwać) dyrygowane przez Piotra Wajraka, zgromadziło na premierze grono śpiewaków o pięknych głosach, jak Wojtek Śmiłek (Król Filip II), Stanisław Kuflyuk (Markiz Posa) i Tadeusz Szlenkier (partia tytułowa). Panie - Jolanta Wagner (Królowa Elżbieta Walezjuszka) i Darina Gapicz (Księżna Eboli) - także ujmowały głosami, tyle że brakowało im dramatycznej siły, jakiej te partie wymagają. Przebiegał przy tym ów spektakl w ciekawie zaprojektowanych przez Annę Sekułę dekoracjach (ruchome potężne sześciany z barwnymi ilustracjami na wzór starego hiszpańskiego malarstwa), a istotnym jego walorem były pięknie śpiewające chóry przygotowane przez Henryka Wierzchonia oraz ładne solówki instrumentów orkiestry.

Mankamentem natomiast okazał się nadmiar pomysłów reżyserskich, niewynikających przeważnie z treści dzieła. Znany krakowski reżyser Włodzimierz Nurkowski zechciał bowiem, jak usłyszeliśmy post factum, przedstawić całą dramatyczną historię jako wspomnienia tkwiące w duszy tytułowego bohatera. Jednakże ta idea nie była zgoła czytelna dla większości widzów, nierozumiejących, czemu nieszczęsny śpiewak niemal bez przerwy obecny jest na scenie (także wtedy, kiedy nie ma tam nic do roboty, co mogło się jedynie źle odbić na jego wokalnej kondycji). Właściwy nastrój poszczególnych scen psuła zdecydowanie natrętna pantomima dziwnych zjaw po wielekroć otaczających -albo wręcz przytłaczających - bohaterów, także wtedy, kiedy najbardziej potrzebowali oni intymności. Groźny Król Filip wkraczał między damy dworu, a później też przed tłum poddanych z odkrytą głową, co jako żywo sprzeczne jest z surową etykietą XVI-wiecznego hiszpańskiego dworu.

Był to jednak drobiazg wobec kuriozalnej wręcz sytuacji, kiedy swą nasyconą przejmującym tragizmem wielką arię o samotności władcy i braku cieplejszych uczuć ze strony najbliższych osób śpiewał on w trakcie erotycznych igraszek ze zmysłową Księżną Eboli. O niezrozumieniu ówczesnych obyczajów świadczyło też to, że na żądanie uświadomionej o jej grzechu władczyni "oddajcie mi swój krzyż!" jej Eboli krzyża, który jako zaszczytne wyróżnienie damy dworu królowej winna była nosić na piersi, ale krzyżyk, jaki stawia się czasem w pokoju bądź w prywatnej kapliczce.

Trudno też przejść do porządku nad niejasnym zakończeniem dramatu: Carlos bowiem nie popełnia tu samobójstwa ani też nie ratuje go przed siepaczami Inkwizycji tajemniczy Mnich, czyli duch zmarłego cesarza Karola V, uprowadzając nieszczęśliwego infanta do wnętrza klasztoru, co w jednej z kilku wersji dzieła proponował sam kompozytor. Przede wszystkim jednak w pięknych frazach arii oraz dramatycznych duetów i tercetów nie zawsze czuło się wewnętrzne przekonanie protagonistów, że nurtujące ich gwałtowne uczucia są prawdziwe.

Inaugurację tegorocznego festiwalu poprzedził wernisaż interesującej wystawy historycznych nagrań operowych ze zbiorów zasłużonych bydgoskich miłośników sztuki Ewy i Adama Mańczaków. Po spektaklu "Don Carlosa" wśród rzeszy gości spotkaliśmy pana Waltera Schurmanna, w swoim czasie dyrektora cenionego operowego festiwalu urządzanego w odrestaurowanym pięknie starorzymskim obozowisku Xanten nieopodal dzisiejszej niemiecko-holenderskiej granicy. Festiwal ów jednak, jak nam powiedział pan Schurmann, przed kilku laty przestał istnieć, jako że wspieranie go przestało interesować uczynnych do czasu sponsorów. Tym bardziej wypada się cieszyć, że bydgoski festiwal szczęśliwie trwa i jak dotąd ma się dobrze.

Program tegorocznej imprezy (23 kwietnia - 8 maja), obok przedstawionego przez gospodarzy "Don Carlosa", przyniósł między innymi gościnne występy Teatru Wielkiego z Łodzi ("Straszny dwór"), Opery Wrocławskiej oraz tamtejszego Teatru Muzycznego Capitol, Polskiego Baletu Narodowego i międzynarodowego zespołu II Giardino d'Amore z opero-baletem "Les Indes galantes" Rameau, a także Teatru Narodowego z Brna z "Jenufą" Janaćka oraz Zespołu Baletowego z Szanghaju z widowiskiem "Jane Eyre" Patricka de Bana. Jak widać zainteresowanie bydgoskim festiwalem sięga bardzo daleko.

Józef Kański
Ruch Muzyczny
3 czerwca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia