Artystą się bywa, a na co dzień trzeba być dobrym rzemieślnikiem

rozmowa z Danielem Szymańskim

Rozmowa z Danielem Szymańskim, modelatorem Teatru Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie.

Jest 15 grudnia 2008 roku, godzina 12.00. Przekraczam próg Teatru Dzieci Zagłębia im. Jana Dormana w Będzinie, który aktualnie jest w trakcie remontu. Po chwili wita mnie mężczyzna w średnim wieku, z zarostem i długimi włosami spiętymi w kitkę. Otacza go charakterystyczna woń farb. Pokonujemy kręte schody, by dostać się do pracowni plastycznej. Panuje w niej lekki rozgardiasz, ale to nie przeszkadza nam uciąć sobie krótkiego dialogu na temat teatru i pracy mojego rozmówcy.  

Joanna Tracewicz: Jak zaczęła się pana przygoda z teatrem? 

Daniel Szymański: Skończyłem Technikum Ceramiczne, a następnie Studium Wychowania Plastycznego. Moje dalsze teatralne przygotowania były szkoleniami i warsztatami, które odbywały się w różnych latach, np. szkolenia dla tak zwanych plastyków teatralnych lub techniczne warsztaty teatralne organizowane przez Konsulat Brytyjski czy teatr Arlekin w Łodzi, gdzie spotykaliśmy się co roku. W tej chwili już to nie funkcjonuje, ale wtedy uczyliśmy się plastycznego rzemiosła artystycznego. 

Joanna Tracewicz: A więc obecna praca jest rozwijaniem młodzieńczej pasji? Czy może przypadkiem? 

Daniel Szymański: Trochę to był przypadek, a troszeczkę ciekawość. Mój brat jest aktorem, absolwentem Szkoły Teatralnej i często słyszałem o tym, jak wygląda praca w teatrze. Zaciekawiło mnie to i postanowiłem spróbować już prawie... 20 lat temu i tak zostało. Była to, przede wszystkim, próba zmierzenia się z czymś nowym. Wcześniej pracowałem w wielu pracowniach plastycznych, gdzie zajmowałem się reklamą wizualną. Później trafiłem do teatru, właśnie do tego. 

Joanna Tracewicz: Współpracuje pan z Teatrem Dzieci Zagłębia już 17 lat. Czy jest pan związany również z innymi placówkami kulturalnymi


Daniel Szymański: W Teatrze Dzieci Zagłębia jestem na etacie plastyka, zastępcy kierownika pracowni plastycznej. Ale to nie jest tak, że my, plastycy wiążemy się tylko i wyłącznie z jednym teatrem. Często zdarza się, że współpracujemy z wieloma instytucjami. Sam robiłem autorskie scenografie do teatru Rabcio w Rabce Zdroju czy do Teatru Dramatycznego w Częstochowie, gdzie wystawialiśmy „Kubusia Puchatka”, jeszcze za dyrekcji nieżyjącego już Marka Perepeczki. Także poza swoim etatem w Teatrze Dzieci Zagłębia pracuję również z innymi teatrami. 

Joanna Tracewicz: Wy, modelatorzy zajmujecie się teatrem od tzw. „kuchni”. Tworzycie modele obiektów wykorzystywanych w scenografii lub jako rekwizyty. Uważa pan, że jesteście wystarczająco doceniani czy tak naprawdę liczą się tylko aktorzy i ich gra na scenie? 

Daniel Szymański: Myślę, że nie ma takiej sytuacji, w której jesteśmy w jakiś sposób niedoceniani. Sam fakt, że na każdym programie, który wydajemy do danego spektaklu są nasze nazwiska, nazwiska ludzi, którzy tworzą przedstawienie. Napisane jest kto reżyseruje, kto zajmuje się scenografią, jaki jest skład pracowni plastycznej... Nie mam w związku z tym żadnych kompleksów. I oczywiście przy każdej premierze wiele do powiedzenia ma dyrekcja, może zatem uzewnętrznić swoją wdzięczność... nie tylko słowem. (uśmiech) 

Joanna Tracewicz: Tworzy pan m.in. lalki, prowadził pan na ich temat warsztaty z dziećmi z Rumunii i Mołdawii. Czy, pana zdaniem, teatr lalkowy jest ciekawszy od teatru dramatycznego? 

Daniel Szymański: Przede wszystkim, nie rozdzielałbym teatru lalkowego i dramatycznego. Stereotypowy podział na teatr lalkowy albo dramatyczny, tak naprawdę nie istnieje. Przecież zdarza się, że teatr stricte dramatyczny wykorzystuje lalki w swoich spektaklach. Nasz teatr, Teatr Dzieci Zagłębia, jak sama nazwa wskazuje, ma służyć dzieciom. Taka była idea założyciela tego teatru, Jana Dormana. Większość spektakli, które tworzymy jest więc dla młodszych widzów i dlatego lalka występuje tu częściej. Jednak w większości teatrów od lalki się niestety odchodzi, zeszła ona raczej do roli rekwizytu. Moim zdaniem musi nastąpić jednak taki come back, czyli powrót lalki, ponieważ jeśli w teatrze jest dużo plastyki, to właśnie wtedy jest ciekawie 

Joanna Tracewicz: Z czego czerpie pan inspiracje do swoich prac? Praca nad którą sztuką była najciekawsza? 

Daniel Szymański: Hmm... Chyba nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu mam zadanie i na bazie scenariusza, podczas jego analizy, umysł zaczyna pracować. Czasem jednak sięgam do odległych sytuacji z dzieciństwa. Wtedy wszystko było prostsze i bardziej kolorowe. Jeśli chodzi o drugą część pytania to - kiedyś zajmowałem się ciekawą sztuką śp. prof. Szajny pt. „Ślady”. To było ogromne wyzwanie, bo im trudniejsze zadanie postawione przed nami, tym większa satysfakcja z pracy. Myślę jednak, że tak naprawdę najciekawsze jest to, co jeszcze przede mną. 

Joanna Tracewicz: Jak pan sądzi, czy w pana zawodzie trzeba być bardziej rzemieślnikiem czy artystą? 

Daniel Szymański: Wydaje mi się, że nie można tego tak generalizować. Warsztat trzeba mieć, uczy się go przez całe lata, w mojej pracy potrzebne jest rzemiosło. Natomiast jeśli chodzi o artystyczne spojrzenie... to ono również jest nieodzowne w tym zawodzie. Czasami pracuję jako scenograf i wtedy wchodzę w rolę artysty. Muszę na podstawie scenariusza wymyślić wszystko to, co jest na scenie, zbudować plastykę w głowię, a potem przenieść ją na papier. Tu musi zadziałać wyobraźnia. Sądzę, że artystą się bywa, a na co dzień trzeba być dobrym rzemieślnikiem. 

Joanna Tracewicz, studentka I roku Kulturoznawstwa. 

(Wywiad przygotowano jako pracę zaliczeniową z przedmiotu „Współczesne życie teatralne” w Wyższej Szkole Zarządzania Ochroną Pracy w Katowicach).

Joanna Tracewicz
Dla Dziennika Teatralnego
15 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...