Atak szału, obłęd

"Solness" - reż. Iwo Vedral - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Macki seksu lekarstwem na pustkę? W "Solnes" reżyser Iwo Vedral przekazał treści i uczucia zawarte w dramacie Ibsena umiejętnie i z rozwagą. To piękne i mądre przedstawienie. Poetyckie, ze snującą się, zintegrowaną z tekstem, muzyką. Wycyzelowane pod każdym względem. Wszystko wnika do wnętrza widza, skłania do myślenia

„Solness” Ibsena na scenie „Malarnia”. Tajemnicza, poetycko – słowno – muzyczna opowieść o bólu, samotności, traceniu barwy życia i szukaniu nadziei. W sobotni wieczór, 14 maja 2011 r.,  na scenie „Malarnia” Teatru Wybrzeże przy Targu Węglowym w Gdańsku, wystawiono premierę przedstawienia ”Solnes” Henryka Ibsena. Oryginalny tytuł dramatu brzmi „Budowniczy Solness”. Iwo Vedral, reżyser i autor opracowania muzycznego, stworzył dzieło autorskie, które wciąga bez reszty, wzrusza, oczarowuje. To opowieść o bólu i samotności. Rozważania o zmaganiach z losem i rozpaczliwym szukaniu dróg wyjścia z potrzasku. Myślenie o drodze do szczęśliwości, która jakże często prowadzi donikąd.

Henryk Ibsen sztukę tę napisał wykorzystując wątki autobiograficzne. Polsce wystawiono ją po raz czwarty.

Macki seksu lekarstwem na pustkę?


Scenę kameralną „Malarnia” urządziła młodziutka pani scenograf Karolina Sulik skromnie, minimalistycznie. Każdy szczegół coś znaczy, zmienia przeznaczenie w czasie nieprzerwanej aktorskiej gry. Rzecz dzieje się w pracowni utalentowanego, jak wydawałoby się w pełni ustawionego zawodowo i życiowo właściciela budowlanej firmy. Solnes – gra go mistrzowsko Grzegorz Gzyl - już od pierwszych chwil zdradza słabości, potyka się, gubi. Budowanie nie daje mu satysfakcji. Ze stawiania kościołów – po utracie wiary w Boga – przerzuca się na domy mieszkalne. Idzie dobrze, ale satysfakcji żadnej. Wczepia się, jak tonący brzytwy, w swoją młodą pracownicę, Kaję – Justyna Bartoszewicz. Szuka zaspokojenia żądzy, a raczej wypełnia drążącą go do szaleństwa pustkę. Ale nie tylko pustkę, o czym dowiadujemy się z chwili na chwilę, w miarę rozwoju sytuacji. Kaja omotuje Solnessa – na jego życzenie - mackami seksu, sprawia wrażenie, że mu pomaga. Zaborcza, przebiegła pragnie wydobyć z niego dla siebie jak najwięcej. Z mroku dialogów wyłania się lęk głównego bohatera o… miejsce w zawodzie, a konkurentem – jak mu się wydaje – staje się jego nieudaczny, poczciwy, pracownik. Ragnar - Maciej Konopiński – bardzo ludzki, walczy uczciwie, ale krótko. Łamie go umieranie i wreszcie odejście ojca. Ojcu Ragnara, jak się okazuje, Solness zawdzięcza zawodowy sukces, o czym kompletnie zapomniał. Wszystko się gmatwa bardziej, gdy Kaja i Ragnar postanawiają się pobrać. A do tego za chwilę spływa na przysłowiowej chmurze młodziutka i świeża, wymarzona Hilda – gra ją Dorota Androsz.

Zawiłość sytuacji dociera do widza po pojawianiu się żony Solnessa, Aliny – gra postać mistrzowsko, wyraziście, w sposób stonowany i mądry – Magdalena Boć. I wtedy okazuje się, że małżonkowie przebywają od dziesięciu lat w miejscu tymczasowym. Żyją obok siebie i w zawieszeniu. Dlaczego?

Zniknęły w płomieniach lalki z dzieciństwa, wspomnienia zaklęte w kątach

Solnessowie niby czekają na swój nowy,  luksusowy, budowany przez Solnessa, już na ukończeniu, dom. Dziesięć lat wcześniej doszło do tragedii. Spalił się dom rodzinny Aliny, w którym małżonkowie mieszkali. Zginęli ich kilkumiesięczni synkowie – bliźniacy. Dorobek pokoleń wraz z pamiątkami bezpowrotnie sczezł. Nie tylko na pogorzelisku ale i w duszach małżonków – nie pozostało NIC. Ona i on przeżywają potworne wydarzenia, nie mogą się od nich uwolnić. Czują to samo, uzewnętrzniają pustkę i ból zupełnie inaczej. Nie potrafią odnaleźć wspólnego języka. Wydaje się, że to, co się wydarzyło, rozdzieliło ich na zawsze. I tak jest w istocie.  Nie dość na tym. W ich odczuciu - od wypadku do zakończenia budowy nowego domu – najwyraźniej nie istniał czas. Zawieszenie – a więc brak realnego życia. Czy można tak? Jakie grożą konsekwencje?

Alina w wykonaniu Magdaleny Boć jest spokojna, zatopiona do wewnątrz swego ja. Nic, ale to nic nie potrafi wyprowadzić jej z równowagi. Ona wie, że nic już jej dobrego nie czeka i się z tym pogodziła. Pamięć i tęsknota za dziećmi drąży kobietę do bólu, ale prawie tego po sobie nie pokazuje. Umie jedynie wyartykułować smutek z powodu zniknięcia w płomieniach jej ukochanych lalek z dzieciństwa. Tęskni za wspomnieniami zaklętymi w każdym nieistniejącym kącie. Łatwiej jest jej mówić o tym, czego się nie da ani  zmierzyć, ani wycenić. Alina wie i głośno mówi, że nowy dom państwu Solness potrzebny nie jest. Wycofała się z życia i pragnie postawę zachować.

- Próbujemy w tym przedstawieniu ukazać istotę skazy, która się pojawia w ich życiu po cierpieniu - powiedziała na próbie medialnej Magdalena Boć – Bo to nie jest prawda, że cierpienie uszlachetnia, ono okalecza i odwrażliwia. Ono nie sprawia, że stajemy się głębsi. Wprost przeciwnie - tracimy, zakleszczamy się. Tak to chyba rozumiał Ibsen konstruując relację pomiędzy małżonkami, obrazując rozpad tego małżeństwa. Gam rolę osoby odciętej od świata. Umarły moje dzieci i ja jakbym umarła razem z nimi. Moja żałoba potwornieje z czasem, traci ludzki, emocjonalny wymiar, a staje się rodzajem skostnienia.

Atak szału, obłęd. Zamek na lodzie


Zgoła inne wnętrze odsłania Solness. Pozostaje w oficjalnych związkach z żoną, o której mówi, że jest martwa za życia. Po pożarze i śmierci dzieci wyparł się Boga. Miota się dalej zmierzając ku czemuś, czego nie potrafi nazwać ani dosięgnąć. Jego życie weszło już w zaawansowany wiek dojrzały. Boi się, że za chwilę na wszystko będzie za późno. Młodzi wchodzą szybko i wszędzie, za chwilę może dla niego nie  wystarczyć miejsca.

Po usunięciu się z drogi  Kai przybywa Hilda. Rozkapryszona kobieta – dziecko żąda od mężczyzny spełnienia rzekomej obietnicy danej jej w dzieciństwie. Kusi, omotuje, ona mu „dobrze” radzi. On ma momenty wielkiej prawdziwej rozpaczy. Dręczą go wyrzuty sumienia, przeżywa poczucie winy, że pożar, życiowa klęska, wynikły z jego zaniedbania, niedopatrzenia. Jest scena zagrana przez Grzegorza Gzyla wstrząsająco. To uzewnętrznienie siedzącego w nim głęboko nieszczęścia, atak szału, obłęd.
Hilda – Dorota Androsz – buduje postać z początku dobrze, jest przekonywująca. Rozwydrzona, bezkrytyczna wobec siebie, dziewucha w kasku i butach narciarskich, za chwilę wspinająca się po ściance. Bezczelna i wyzywająca wobec Aliny. Czuje przewagę  nad obojgiem Solnessów ze względu na swój wiek, jakby to wiecznie miało trwać. Potem zaczyna w swej roli być za bardzo krzykliwa, nawet w delikatnej scenie z bańkami za wiele jest jej na scenie.

Zaczyna się wspólne Solnessa z Hildą radosne nierzeczywiste budowanie zamku na lodzie. Solness tam będzie szukał swojego miejsca. Para siedzi na drewnianym stole, lecą z nieba mydlane bańki, rozmowa jest bajkowa. O czym? O tym, jak to w dawnych czasach silni wikingowie porywali kobiety. Hilda się nie boi, Hilda chce być porwana, jak one, co wprawia w zakłopotanie Solnessa. Łączy ich tajemnica – trolle – uosobienie złych magicznych mocy - mieszkają w nich. Dochodzą do wniosku, że łączy ich ten sam – złudny – niepokój i dążenie do tego, czego nie ma. Hilda namawia Solnessa aby założył wiechę na wieży gotowego budynku , ten wchodzi i … spada.

Bez względu na konsekwencje dążenie do szczęścia jest naszym celem

W „Solnes” reżyser Iwo Vedral przekazał treści i uczucia zawarte w dramacie Ibsena umiejętnie i z rozwagą. To piękne i mądre przedstawienie. Poetyckie, ze snującą się, zintegrowaną z tekstem, muzyką. Wycyzelowane pod każdym względem. Wszystko wnika do wnętrza widza, skłania do myślenia. 

- Wydaje mi się, że Ibsen jest wyjątkowo czujny na naszą współczesność, w tej chwili się go fenomenalnie czyta - powiedział przed premierą Iwo Vedral. – Samotność głównego bohatera wynika nie tylko z tego, że on nie dopuszcza do siebie ludzi, ale także z tego, że nie dopuszcza do siebie metafizycznego doznania. Ta pustka, w jakiej się znalazł, kojarzy mi się z ikonami współczesnej kultury, które obecne są w twórczości literackiej na przykład Michela Houellebecqa.

- Dlatego bodziec, którego Solness potrzebuje musi być tak silny – kontynuuje Vedral. - Hilda przychodzi z przeszłości, z jego triumfu sprzed dziesięciu lat. Wtedy jemu się udało przełamać siebie i wejść na szczyt, którego się bardzo bał i zerwać z Bogiem tym jakimś pedofilskim aktem – pocałunkiem małej Hildy. Solnes wraca do wspomnienia poprzez przyjście Hildy ponieważ rozpaczliwie szuka bodźca. Głęboko wierzę, że w tym jego końcowym upadku jest jakiś sens. Największą wina człowieka, zdaniem Ibsena, jest nie dążenie do własnego szczęścia. Zgadzam się z Ibsenem, że bez względu na konsekwencje dążenie do szczęścia jest naszym celem. 

Aktorsko przedstawienie jest na najwyższym poziomie. Duża zasługa przy budowaniu scen Filipa Szatarskiego, konsultanta ruchu scenicznego. Ascetyczne wizualnie, co jest zaletą - wielkie uznanie dla Karoliny Sulik. Zastosowała na scenie dwa elementy – monstrualne okno, za którym jest inny świat i małe stoły.
- Chodziło o to, żeby dać dużą przestrzeń, ale zamkniętą, podkreślającą izolację głównego bohatera dramatu – powiedziała Karolina Sulik. - Świadomie zrezygnowaliśmy z reżyserem z nowych mediów, proponując działanie minimalistyczne i subtelne.

Jeszcze jedno spostrzeżenie. Przedstawienie – prawie bez zmian reżyserskich – nadaje się do radia. Bo ten spektakl przede wszystkim się słyszy. Można by go z powodzeniem nadać  jako słuchowisko, teatr radiowy, co w przypadku teatralnych widowisk zdarza się niezwykle rzadko.

Katarzyna Korczak
Portal Pomorza
19 maja 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia