Aż do pęknięcia cięciwy

"Hamlet" - reż. Attila Keresztes - Teatr Śląski w Katowicach

W "Hamlecie" Keresztesa jest gęsto - spektakl kipi od obrazów, emocji i znaczeń. To prawdziwa uczta. I bezmiar doznań - Keresztes, jak Szekspir, wyłamuje czas akcji w stawie. "Hamlet" wylewa się na widownię, za kulisy, do foyer i pod skórę. I truje żartem - Tanatos i Eros są kochankami u Węgra

Keresztes zaczyna od końca. Rolnicki wpada na scenę, zastyga w bezruchu – i choć słowa cisną mu się na usta – nie wypowiada żadnej kwestii. „Reszta jest milczeniem,” dopowiadamy bezgłośnie. Usłyszymy to – z ust Rolnickiego – raz jeszcze, ale w ostatnim akcie, przed śmiercią Hamleta. Jak widać, czas u Keresztesa płynie w różnych kierunkach. I zapętla się. Koniec przechodzi w początek, tragedia w komedię, a błazen w kopigroba. Jak starzec Poloniusz – w niemowlę, które (w „Pułapce na myszy”) dzierży nad własną głową, by zaraz potem ją stracić i wejść w rolę czaszki z „być albo nie być.” Ewidentnie, Keresztes ma nadal w pamięci „Iwonę…” – Gombrowicz wychodzi porami „Hamleta.”

I tak, Rolnicki, wręcz groteskowo, cofa się do źródeł – czyta… „Hamleta” idąc wspak, noga za nogą, w kostiumie z epoki. Ale Gombrowicz to nie jedyny filtr, przez który Keresztes przepuszcza Szekspira. Ten sam zwolniony krok, odmierzany z równą precyzją i w równym skupieniu, zyskuje nieco inny wymiar w scenie ze śpieszącymi posłami – którym się wcale nie śpieszy – czy w scenie z zaczytaną Ofelią: Radzikowska i Rolnicki pozostawiają za sobą niewidzialną smugę, jakby malowali w powietrzu pędzlem do kaligrafii.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że inspiracją dla Keresztesa jest w „Hamlecie” teatr Wschodu, a zwłaszcza No, z jego wyrafinowaniem i elegancją w ruchu. I odczuwalną pustką – długimi pauzami między dźwiękami, ruchami i obrazami. Jak w scenie modlitwy, gdy Przybył (w roli Klaudiusza) tkwi, z rozłożonymi rękami – w akcie poddania czy desperacji – nieruchomo i bezgłośnie, przez długie, długie minuty, starając się poruszyć własnym sumieniem. Ten interwał to jeden z najmocniejszych punktów spektaklu. Jest namacalny. Wewnętrzną pustkę, której nie potrafi wypełnić ani Przybył ani "bóg", do którego się modli, po prostu się czuje. I z tego Keresztes robi „Hamleta.” Rolnicki nie musi już– parafrazując Szekspira – „jak kurwa obnażać serca w słowach.”* To, co niewypowiedziane i niewidzialne jest bardziej wymowne. Jak czas. I jego upływ.

Spektaklem Keresztesa, jak teatrem Wschodu, rządzi zasada progresywnego tempa (jo-ha-kyu). Po osiągnięciu punktu szczytowego (scena z Duchem, gwałt Ofelii, zagazowanie Poloniusza, walka na florety), tempo w spektaklu wraca do punktu zero i cykl zaczyna się od nowa…

Czas leniwie rozwarstwia się na słowo, dźwięk i obraz. Telebimy ze zbliżeniami postaci rejestrują akcję z lekkim opóźnieniem – w ten sposób obraz uniezależnia się od tekstu. Podobnie ruch i muzyka – między scenami Rolnicki uderza w klawisze fortepianu, a na drugim planie tańczy Ofelia, zupełnie bez związku z akcją. I tak powstają odrębne czasoprzestrzenie w ramach jednego spektaklu. Tu „Hamlet” zachwyca estetycznym rozmachem.

Projekcje morza i motyli – pod dębem ze stali, odcieleśniony Horatio w kożuchu Anioła, żywioły wśród dekoracji – ziemia w dole pośrodku sceny, woda, w której obmywa się Przybył, powietrze z wentylatorów i „pożar we krwi”* * Rolnickiego, który nie gra, ale jest i spala się na scenie, nieuchronne fanfary Koniecznego – równie żałobne w tonie, co weselne (słychać jej jeszcze długo po spektaklu) – dzięki tym wszystkim zabiegom, czas u Keresztesa odczuwa się fizycznie. I estetycznie. Bo to czas gra tutaj główną rolę. „Showtime”, „Spielzeit” – słyszymy na samym początku z ust grabarzy-komediantów wraz z pojawieniem się milczącego Hamleta.

„Czas twój należy do Ciebie,”*** Przybył kontynuuje komediowy wątek i wykonuje twist – zgina nogę w pachwinie, z wdziękiem nie mniejszym niż tancerka z Moulin Rouge. Keresztes trawestuje ale i weryfikuje Szekspira. "Czas jak kość można wyłamywać w stawie", powtarza za stratfordczykiem. I dowolnie ustawiać - dodaje. I tak, „być albo nie być” Rolnickiego, gdzie – z czułością i fascynacją – dotyka martwego Głybina (intrygujący Poloniusz), słyszymy u Keresztesa znacznie później niż w oryginale. Co więcej, w „ustawieniu” Keresztesa, to raczej pean na cześć ciała i zagadki przemijania niż egzystencjalny dylemat – piękno smutku (yugen) rodem z No.

Keresztes naciąga „Hamleta” "aż do pęknięcia cięciwy". Nic nie jest tu dopowiedziane – abstrakcyjne czy konkretne, rzeczywiste czy fikcyjne, istniejące lub nie. Wszystko – niedookreślone. Pozornie puste, w istocie – głębokie.„Hamlet is dead,” czytamy na koszulce Rolnickiego – w świetle reflektorów skierowanych na nas. To my, tu i teraz, wypełniamy tę pustkę. Nie ma teatru bez życia. Ani „być” bez „nie być.” „Hamlet” Keresztesa to cztery godziny z życia.  

* „Hamlet,” Akt II, Scena II
**,,Hamlet,” Akt IV, Scena IV
*** „Hamlet,” Akt I, Scena II

Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny Katowice
25 stycznia 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia