B2

Koncert nadzwyczajny: "Symfonie Beethovena i Brahmsa" - dyr. Marek Janowski - Sinfonia Varsovia

Sposobów na stworzenie spójnego programu koncertu symfonicznego - takiego, w którym prezentowane dzieła korespondują ze sobą w taki lub inny sposób - widzieliśmy i zobaczymy zapewne jeszcze wiele, a niektóre z nich zadziwiają kreatywnością w doszukiwaniu się podobieństw pod względem tematyki, źródeł inspiracji oraz kontekstu historycznego zestawionych ze sobą dzieł.

Marek Janowski wraz z Sinfonią Varsovia po raz drugi już postanowili postawić jednak na najprostszy i najoczywistszy sposób dobierania utworów w pary, prezentując program złożony z symfonii noszących po prostu ten sam numer w cyklu symfonicznym swoich autorów. Tak więc rok po koncercie, na którym zaprezentowali czwarte symfonie Ludwiga van Beethovena oraz Johannesa Brahmsa, powrócili do Studia Koncertowego im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie, aby zagrać program, na który składały się tym razem "dwójki" tychże samych kompozytorów.

Jak sprawdza się takie, (zdawać by się mogło, leniwe) rozwiązanie w praktyce? Zacząć należy od tego, że druga symfonia Beethovena oraz druga symfonia Brahmsa w żadnym stopniu nie zajmują, mimo wspólnego numeru, tego samego (ani nawet podobnego) miejsca w twórczości swoich autorów. Symfonia Beethovena reprezentuje wczesny, wciąż klasycystyczny okres jego twórczości, podczas gdy Brahms - podchodzący do gatunku z ogromnym pietyzmem, zawsze krytyczny względem swoich projektów - nigdy nie pozwolił sobie na symfonie wczesne, młodzieńcze. Autor tekstowego omówienia programu pokusił się jednak o zwrócenie uwagi, że oba utwory powstały, podczas gdy kompozytorzy przebywali poza Wiedniem, poszukując spokoju ducha w otoczeniu natury.

Pomijając tego rodzaju związki pozamuzyczne pomiędzy utworami, co możemy powiedzieć o ich interpretacji przez Sinfonię Varsovia i Marka Janowskiego? Dwie pierwsze symfonie Beethovena stanowią bardzo specyficzne wyzwanie dla współczesnych orkiestr. Bo choć Beethoven zawsze pozostaje Beethovenem, wykonanie ich z tym samym podejściem, co jego słynniejszych, dojrzałych symfonii - bez brania pod uwagę ich wyjątkowo prominentnych osiemnastowiecznych naleciałości - nie zadowoli wielu słuchaczy, zwłaszcza tych obeznanych z wykonawstwem historycznym, którego reprezentanci wysoko ustawili poprzeczkę przed orkiestrami niehistorycznymi, chcącymi w dalszym ciągu prezentować dzieła przedromantyczne.

Sinfonia Varsovia doskonale jednak poradziła sobie z tym wyzwaniem, prezentując beethovenowską dwójkę z klarownością godną orkiestry kameralnej, z gracją i humorem. Larghetto (chyba najmocniej zapatrzona w przeszłość część symfonii, której bezpretensjonalnej liryczności niełatwo oddać sprawiedliwość) zabrzmiało ekspresyjnie, w finale części czwartej powstrzymano się od rozdmuchania fragmentu przed codą, któremu częstokroć próbuje nadać kształt jakiegoś triumfalnego, romantycznego finału symfonii z zupełnie innej epoki.

Nieznacznie gorzej wypadł Brahms, gdy sekcja dęta blaszana miała okazję zabrzmieć nieco mniej, niż idealnie w tych kilku fragmentach, w których największy fanboy Beethovena w dziejach wysunął ją na pierwszy plan. Słowa uznania należą się za to sekcji instrumentów dętych drewnianych, zwłaszcza obojom, która w całym koncercie zwracała na siebie uwagę. W obu utworach rola ich jest niezwykle ważna: u Beethovena to właśnie one nadają symfonii jej klasycystyczną lekkość i powab, u Brahmsa w wielu miejscach to ich obecność nadaje muzyce ten wyjątkowy koloryt, który skłania do określania jej jako elegijnej, pastoralnej. Marek Janowski postanowił uwydatnić ich partie, a ponieważ miał do dyspozycji w tej części orkiestry muzyków najwyższej klasy, efekt był z najwyższą korzyścią dla koncertu.

Koncertu, który w pełni zasłużył na określenie go słowem widniejącym na promujących go plakatach: „nadzwyczajny". Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdyby artyści nie zatrzymali się w połowie drogi i uraczyli nas w przyszłości również jedynkami i trójkami duetu Beethoven-Brahms, kompletując cykl.

Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
14 stycznia 2022
Portrety
Julian Rachlin
Wątki
#MUZYKA

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...