Balet śpiewa, chór tańczy, czyli musical

rozmowa z Maciejem Korwinem

Wolę teatr taki, jaki kiedyś oglądałem. Na świecie zresztą robi się takie spektakle. Nie wszystko musi być awangardowe, odkrywcze i nie we wszystkim miesza się style - mówi Maciej Korwin, dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, reżyser "My Fair Lady" w łódzkim Teatrze Wielkim.

Z Maciejem Korwinem, reżyserem "My Fair Lady", dzisiejszej premiery w łódzkim Teatrze Wielkim, rozmawia Anna Pawłowska:

Jak wygląda Pana wizja "My Fair Lady"?

- Moja wizja jest taka, jak napisał autor. Rzecz dzieje się w roku 1912 w Londynie i tak się ma dziać - w tamtym czasie i w tamtych realiach. Ma to być żywe, szybkie, wesołe przedstawienie. To, co różni je od pierwowzoru, to mocno rozbudowane epizody, drugi plan i wykorzystanie kilku technik. Poza tym, że robimy musical, będą w nim sceny farsowe, melodramatyczne, komediowe, nawet pastisz i parodie. Pozwalam sobie w operze na żart z samej opery. Żartuję sobie też z teatru. To ma być przyjemny wieczór dla ludzi, którzy chcą w teatrze odpocząć od rzeczy nieprzyjemnych. Nie chciałbym odkrywać jakiś nieprawdopodobnych tajemnic przed widzami, bo nie po to jest musical.

A wiemy, że jest Pan, jako dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, specjalistą od musicali...

- Lubię tego typu teatr, robię go od prawie dwudziestu lat. To taka działka, którą mogę uznać za swoją. Musical działa na człowieka poprzez muzykę, poprzez obraz. Dla mnie jest bardzo ważne, żeby to nie był obraz umowny, symboliczny. Wolę teatr taki, jaki kiedyś oglądałem. Na świecie zresztą robi się takie spektakle. Nie wszystko musi być awangardowe, odkrywcze i nie we wszystkim miesza się style.

Nie kusiło Pana, żeby spektakl uwspółcześnić?

- Nie, nie wiem dlaczego miałbym "My Fair Lady" uwspółcześniać? Nie miałaby ona wtedy żadnego sensu. Dzisiaj przez to, że ktoś mówi lepiej, nie zmienia się jego status społeczny. Proszę posłuchać czasem tych, których status społeczny jest wysoki... Świat się zmienił i jest już w innym miejscu, a publiczność równie dobrze może obejrzeć coś, co dotyczy czasów, które minęły. Poza tym jest kostium, kolor, to wszystko, co ma być przyjemnością.

Myśli Pan, że musical na scenie łódzkiej opery przyniesie pewne odświeżenie? Że takie odświeżenie jest potrzebne?

- Nie chciałbym wchodzić w motywacje dyrektora, dlaczego on chce mieć ten tytuł. Dla mnie jest to po prostu wyzwanie - kompletnie nowy zespół. To wyzwanie także dla zespołu, bo tutaj balet śpiewa, chór tańczy, mnóstwo nowych rzeczy. Sztuka jest o mówieniu, więc tu się dużo mówi, co w operze jest rzadkością, więc jest to trudne wyzwanie dla tych artystów. A sam gmach nie do końca jest przystosowany do grania musicalu.

Czego brakuje budynkowi Teatru Wielkiego, by stał się sceną musicalową?

- Przede wszystkim odpowiedniego nagłośnienia. To gmach opery, która opiera się na żywym głosie. Musical funkcjonuje na mikroportach. Dla widza to takie trochę oglądanie filmu na żywo, bo artystów zobaczymy na scenie, a głos, będzie płynął z głośników. Mam nadzieję, że widzowie nie będą zawiedzeni, bo robimy wszystko, dla nich, a nie dla swojej przyjemności.

Jak się łódzki zespół odnajduje w zupełnie innym, nowy repertuarze?

- Dzień, w którym postawiliśmy w parach mieszanych chórzystów i tancerzy, był dla nich dużym szokiem. Myślę, że było to dla nich na tyle przyjemne, że polubili to. Nie ma nic gorszego, niż ludzi zmuszać do czegoś, co w ogóle nie leży w ich zainteresowaniach. Zresztą nie cały zespół gra w spektaklu. Zacząłem od tego, że zapytałem chórzystów, kto ma ochotę wziąć udział w musicalu, bo uprzedzam, będzie zmuszony do tańca i innych rzeczy. Część się zgłosiła i widzę, że nie żałują.

Chórzyści tańczą, a balet śpiewa?

- Tak, bo nie może być tak, że na ulicy jedni mają zamknięte usta, a drudzy śpiewają. Widz, by tego nie zrozumiał. Umiejętności, które trzeba mieć przy musicalu są większe niż te, których wymaga na przykład teatr dramatyczny. Tu trzeba nie tylko umieć zagrać, ale zaśpiewać, zatańczyć i to wszystko naraz. Mam też doświadczenia z solistami Teatru Wielkiego, którzy zaryzykowali i okazało się, że to nie jest taka łatwa sztuka, ale przy dużym nakładzie pracy i chęciach są efekty. Myślę, że będzie to także nowość dla publiczności, która zna tych artystów.

W swojej karierze był Pan przez jakiś czas dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi. Jak ocenia Pan, z pewnej perspektywy, łódzką scenę w ogóle?

 

- Przyznam, szczerze, że nie mam czasu przyjeżdżać do Łodzi. Widziałem kilka spektakli w operze, w dwóch teatrach, ale nie mam obrazu. To co wiem, z nasłuchu, z recenzji, z e-teatru to za mało, żeby sobie wyrobić opinię. Nie mam zdania. Mam tu rodziców, przyjeżdżam na święta, ale wtedy teatry nie grają, co rozumiem, bo i mój nie gra.

Anna Pawłowska
Polska Dziennik Łodzki
3 października 2009
Portrety
Maciej Korwin

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...