Barakah to po arabsku esencja życia. Taki jest nasz teatr

rozmowa z Moniką Kufel i Aną Nowicką

- Barakah to po arabsku błogosławieństwo, dar Boga lub esencja życia. Tą nazwą dajemy do zrozumienia, że tworzoną przez nas sztuką chcemy coś dobrego ludziom przekazać. Każdy nasz spektakl musi mieć przesłanie. - mówią w rozmowie z Joanną Weryńską Monika Kufel i Ana Nowicka, założycielki Teatru Barakah.

Co oznacza nazwa waszego teatru? 

M. K.: Barakah to po arabsku błogosławieństwo, dar Boga lub esencja życia. Tą nazwą dajemy do zrozumienia, że tworzoną przez nas sztuką chcemy coś dobrego ludziom przekazać. Każdy nasz spektakl musi mieć przesłanie.
A. N.: Staramy się realizować spektakle inne niż wszyscy. Takie, które dają nie tylko rozrywkę, ale i dają do myślenia. No i jeszcze jedna ważna rzecz. Wszystkie wystawiane przez nas teksty są polskimi prapremierami.

Jak wpadłyście na pomysł takiego kobiecego duetu teatralnego?

M. K. Wszystko zaczęło od tego, że Ana pomagała mi przy realizacji mojego dyplomowego monodramu "Szafa" w tarnowskim Teatrze im. Solskiego. Okazało się, że bardzo dobrze się ze sobą dogadujemy i obydwie poszukujemy w teatrze świeżości. Nie lubimy zastanych form.
A. N.: Dlatego, jeśli nawet są jakieś zgrzyty, to tylko twórcze.
M. K.: Dokładnie tak. Ale wrócę do naszej historii. Wyreżyserowany przez Anę spektakl, ze mną w roli głównej, wszedł do repertuaru tarnowskiej sceny i grany był tam przez rok z dużym powodzeniem. Postanowiłyśmy więc, że wywieziemy "Szafę" w świat. Jeździłyśmy z tym spektaklem na różne festiwale, również zagraniczne. W Macedonii dostałyśmy nawet nagrodę Ministra Kultury. W końcu trafiłyśmy do Krakowa, gdzie zresztą cały czas mieszkamy.

A w jaki sposób znalazłyście się w piwnicy Klezmer Hois na krakowskim Kazimierzu?

M. K.: Najpierw siedziba Teatru Barakah mieściła się przy ul. Kanoniczej, ale stwierdziłyśmy, że jest tam za dużo innych teatrów nieistytucjonalnych i rozpoczęłyśmy poszukiwania innego miejsca. Nie było to łatwe, bo w Krakowie piwnic jest dużo, ale nie każda nadaje się na teatr. Akurat Łaźnia Nowa Bartka Szydłowskiego przeniosła się do Nowej Huty. Udało nam się porozumieć z Gminą Żydowską i wprowadziłyśmy się do piwnicy przy ul. Paulińskiej. Tam odbyła się kolejna nasza prapremiera. Był to spektakl o eutanazji "Klinika dobrej śmierci". Niestety również stamtąd musiałyśmy się wyprowadzić. Kiedy poznałyśmy właściciela Klezmer Hois Wojtka Ornata, wylądowałyśmy na Szerokiej. Zadomowiłyśmy się tu. Tak bardzo, że "Szyc" jest już naszą drugą prapremierą w tym miejscu.

Dlaczego postanowiłyście wystawić na scenie akurat sztukę Levina?

A. N.: Jestem zauroczona formą pisania tego autora. Przez wulgaryzmy i groteskowe przedstawianie ludzkich wad, pokazuje ludzi takimi, jakimi naprawdę są. Jednak on potrafi te wulgaryzmy napisać językiem muzyki, ukryć je w 
poezji.

Jak myślicie, dlaczego sztuka nie była jeszcze wystawiana w Krakowie?

A. N.: Może dlatego, że jest mocno kontrowersyjna. Zupełnie nowa, w porównaniu z uładzonymi przedstawieniami, które zwykle mamy okazję oglądać na naszych scenach. Ale tak jest w całej Europie, że nowe nurty wyznaczają małe, kameralne teatry, do których się chodzi, bo wiadomo, że ten teatr poszukuje czegoś świeżego, nowego.
M. K.: Poza tym Kraków lubi to, co się już sprawdziło. Jest zadowolony z tego, co już ma. A przecież nie można bazować cały czas tylko na historii. Trzeba iść do przodu. My tak robimy.

Joanna Weryńska
Gazeta Krakowska
21 czerwca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...