Barwnie o nudzie

"Pożegnanie jesieni" - reż: Piotr Sieklucki - Wrocławski Teatr Współczesny

Adaptacja powieści "Pożegnanie jesieni" w reżyserii Piotra Siekluckiego to spektakl czarująco barwny, absurdalnie zabawny i dynamiczny. Postacie z kart powieści Witkacego kochają się, narkotyzują, wszczynają kłótnie i pokutują za grzechy w rytm muzyki różnych czasów i stylów. Wszystko jest tu jednak podszyte goryczą i smutkiem, a głównym, bezosobowym bohaterem przedstawienia okazuje się wszechogarniająca nuda

Osoby zjawiające się na scenie i wchodzące z sobą w rozmaicie groteskowe związki to „ostatki zdegenerowanej burżuazji”. Próbują się odnaleźć w świecie bez idei, w którym wolno wszystko, a jednak nic nie przynosi satysfakcji. Nawet erotyczne uniesienia przyjmują postać nieudanych eksperymentów, sprowadzają się do pustych gestów i mechanicznych ruchów. Bohaterowie poszukują sensu w religii, poezji i rewolucji. Każde wzniosłe hasło okazuje się jednak mocno przebrzmiałe, nieprzystające do życia, lepkiego od marazmu. Postacie pojawiają się kolejno na scenie niczym modele na wybiegu; po odegraniu swojej roli przysiadają w tyle, stając się biernymi obserwatorami działań innych; zastygają w nieruchomych pozach niby bezwładne marionetki. 

Narratorami, a równocześnie komentatorami akcji stają się trzej starcy na wózkach inwalidzkich (Bolesław Abart, Zdzisław Kuźniar, Maciej Tomaszewski). Pobłażliwie i z przymrużeniem oka spoglądają na poczynania młodych, zagubionych we własnych namiętnościach bohaterów. Przyjmują rolę antycznego chóru, który uprzedzał mające nastąpić zdarzenia i stosownie je oceniał. Temperatura emocjonalna ich wypowiedzi podsyca dynamizm działań postaci; rubaszny żart przeplata się z gryzącym sarkazmem i gorzką refleksją.

Na scenie naprawdę dużo się dzieje. Postacie miotają się w pajęczynie uczuć, bezmyślnych decyzji, pragnień i nieukierunkowanych dążeń. Wszyscy jednakowo są znudzeni życiem, lecz brak im pomysłu, w czym odnaleźć jego sens. Hela (bardzo dobra rola Marty Malikowskiej-Szymkiewicz), młoda Żydówka, chce przyjąć chrzest i podjąć pokutę tylko po to, by w jej życiu zaczęło się dziać cokolwiek. Jej rzekome nawrócenie okazuje się jednym wielkim żartem, którego ofiarą pada fanatyczny ksiądz Wyprztyk (Dariusz Maj), uciekający w modlitewne gesty przed kobiecymi wdziękami. Religia staje się fantomem, z którego drwi się ostro, acz inteligentnie. Znak krzyża przyjmuje formę pustego gestu, elementu układu choreograficznego. Przeciwko religijnej dominacji występuje poeta, Sajetan Tempe (Piotr Łukaszczyk) – scena jego profanującego „pojedynku” z Wyprztykiem to zaskakująco śmieszna sytuacyjna perełka.

Znakomita dynamika spektaklu opiera się na równowadze pomiędzy słowem, ruchem i dźwiękiem. Tłem dla działań bohaterów jest muzyczny kolaż, obejmujący skrajnie różne gatunki muzyczne, począwszy od operowych arii, po muzykę rozrywkową (m.in. Queen) i... disco polo. Zachwyca też genialna choreografia: bohaterowie w pląsach siadają przy długim stole, ostentacyjnym gestem kładąc na nim dłonie; suną w skocznym korowodzie, wykonują kowbojski taniec. Połączenia taneczno-muzyczne rozpięte są pomiędzy rozrywkowością rewii a baletową subtelnością (urzekająco pięknie wypadają szczególnie układy Atanazego i Heli). Pośród feerii barw i dźwięków oczom widza ukazują się jasno aktorskie talenty. Obok świetnych ról Heli i Wyprztyka zwracają uwagę szczególnie Łohoyski (Krzysztof Boczkowski) i Osłabędzka (Irena Rybicka).

Obecne w działaniach bohaterów erotyczne napięcie staje się głównym motorem ich postępowania. Wszechobecność motywów seksualnych, pokazywanych z całą dosłownością, może chwilami drażnić. Wielokrotne powtórzenie jednego ruchu czy gestu osłabia jego wymowę, wtrąca widza w jeden myślowy schemat. Z drugiej strony jednak epatowanie cielesnością sprawia, że spektakl wydaje się mocno zanurzony we współczesności, staje się przewrotnym komentarzem do rzeczywistości XXI wieku.

"Pożegnanie jesieni" Wrocławskiego Teatru Współczesnego ukazuje przedrewolucyjny świat, w którym żadna rewolucja nie jest możliwa. Wydobywa na światło dzienne paradoksy rzeczywistości, lawiruje między absurdem a powagą. Dostarcza świetnej rozrywki – podszytej jednak goryczą. Finałowe zdanie „będzie dobrze” brzmi gorzko i fałszywie w ustach starców. Wychodząc z sali odczuwamy metafizyczny niepokój. Witkacy powinien być zadowolony...

Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
6 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia