Basia Krafftówna grała w stodole

60 lat Teatru Wybrzeże

Teatr przypominał wielką stodołę i stąd też Stodołą był nazywany. Za dyrekcji Galla nie było inspicjenta, maszynistów sceny ani suflera. - Jeśli ktoś z nas miał niedużą rolę, podpowiadał kolegom - wspomina Zbigniew Gawroński, słuchacz Studio Iwo Galla, jeden z pierwszych aktorów Teatru Wybrzeże.

Dla Zbigniewa Gawrońskiego jego przygoda z teatrem zaczęła się w 1945 roku. - Jest koniec wojny, w gazecie czytam, że powstaje Szkoła Dramatyczna w Bydgoszczy - opowiada Zbigniew Gawroński. - Zdaję egzamin wstępny. Po dwóch latach dyrektor szkoły Aleksander Rodziewicz zostaje przeniesiony do Krakowa, a sam przekazuje mnie do Studia Galla. Jadę do Gdyni. Nieduży gabinecik, za biurkiem Iwo Gall. Gawroński mówi: Dzień dobry, ja z polecenia dyrektora Rodziewicza. Gall odpowiada: Proszę siadać. W sierpniu 1945 powstaje w Gdyni Teatr Miejski "Komedia". Rok później zmienia nazwę na Teatr Wybrzeże, a dyrekcję obejmuje wybitny reżyser i scenograf Iwo Gall. 

Zjechał na Wybrzeże z żoną Haliną i słuchaczami swojego studia z Krakowa. Tamte dni tak wspominał w książce "Mój teatr": Zamieszkaliśmy w pokoju hotelowym budynku RMera, jaki nam oddano na locum dla całego zespołu, pustym pozbawionym jakiegokolwiek stołu, stołka czy łóżka. Na zakupionej w dniu przyjazdu słomie jako podściółce uścieliliśmy każdy swoje gniazdko. W pozostawionym kotle dawnej kuchni PUR-u postanowiłem dla oszczędności i względnej wygody zapoczątkować własną kuchnię teatralną i jak mówi przysłowie - "Mówił pan, robił sam" - stałem się pierwszym kucharzem jedynej potrawy, na jaką stać nas wówczas było - zupy! Obliczyłem, że tego rodzaju karmienie pozwoli nam przetrzymać czas remontu, naprawy i czyszczenie naszego teatru. Zespół pomagał nam dzielnie. Dziewczęta, dzisiaj doskonałe aktorki, i chłopcy, wybijający się w stołecznych teatrach aktorzy - obierali kartofle, skrobali marchew, dziewczęta szorowały kocioł, podłogę i myły skromne naczynia, a także prały ścierki do wycierania talerzy - jeśli się jakiś znalazł. Próby prowadziliśmy w dawnej sali restauracyjnej hotelu i tam też stolarze robili dekoracje do sztuki "Homer i Orchidea" T. Gajcego.

- Więc siedzę w tym gabinecie Galla - wspomina Zbigniew Gawroński. - Dyrektor patrzy na mnie, potem w okno i... milczy, milczy. Mijają długie minuty. Nie wiem, co robić. W końcu Iwo Gall odzywa się: Potrzebuję aktorów, jeśli ktoś interesuje się teatrem, zawsze ma do mnie wstęp. Idź do administracji, tam cię zapiszą.

Próby czytane prowadził zwykle asystent. Gall siedział w pierwszym rzędzie, często żartował z Basią Krafftówną, która była jego ulubienicą. - Niekiedy przeszkadzali w próbie - wspomina aktor. - Potem Gall mówił: Uczcie się na pamięć, spotykamy się za dziesięć dni. Kiedy zaczynały się próby sytuacyjne siedział na widowni zamyślony, nieobecny, z zamkniętymi oczyma, jakby spał. Nie reagował. Dopiero gdy coś go zainteresowało zdejmował marynarkę, zakasywał rękawy, wchodził na scenę. Poprawiał sceny sytuacyjne. Zaczynał opowiadać historię, pozornie niezwiązaną ze sceną. Jak kończył, orientowaliśmy się, że dotyczy sztuki. Dawał wielką swobodę aktorom. Kiedy już ustawiliśmy sobie rolę, dopiero zaczynał szlifować. I wychodziły znakomite przedstawienia, takie jak "Balladyna" czy "Wesele". Był też genialnym scenografem, wszystko widział w ruchu, obrazie.

Zbigniew Gawroński na zawsze zapamiętał tamto "Wesele". Opowiada, jak przez całą sztukę cichutko w tle słychać było piosenkę "Miałeś chamie złoty róg", W finale Jasiek pada, tańczące pary opuszczają izbę, Chochoł zagania wszystkich z powrotem, przygarnia. Na podestach nad sceną czeka orkiestra.

- I jak ta orkiestra nie zagrzmi... "Miałeś chamie złoty róg" - opowiada z pasją Gawroński. Kończy się sztuka, gasną światła. Parę sekund ciemności, pusta scena. Ludzie biją brawa, wracają do domu. Aktorom nie wolno się kłaniać. Tak jest u Galla.

Ważną rolę w teatrze pełniła Halina Gallowa. Dba o dykcję, czystość wypowiedzi... - Przychodziła i mówiła: Zbysiu, dzisiaj nie słyszałam "k". Powiedziałeś wózek, ale "k" nie było słyszalne. Ty przećwicz całą rolę na dykcję. Pilnowała, nie wolno było ani jednej literki opuścić. Każde słowo musiało docierać do widza, nawet w ostatnim rzędzie - wspomina.

Zbigniew Gawroński przez prawie pięćdziesiąt lat na scenie zagrał wiele ważnych ról. Wśród ulubionych wymienia Papkina w "Zemście" i płaczliwego Albina w "Ślubach panieńskich" Fredry.

- Miałem warunki amanta i często takie postacie mi proponowano, a ja nienawidziłem tych ról. Uwielbiałem charakterystyczne, komediowe, wolałem zagrać pokrakę lub łotra.

Ważną rolą był Chopin w sztuce "Lato w Nohant" Jarosława Iwaszkiewicza. - Pewnego razu wchodzę aby na niby zagrać na fortepianie. Za kulisami czeka muzyk - wspomina Zbigniew Gawroński. - Jestem w połowie sceny, gdy dopiero rozlega się muzyka. Wołam: Proszę nie grać na drugim fortepianie, bo to mnie rozprasza.

Pytany, dlaczego został aktorem?, odpowiada: Dlatego, że być ciągle sobą staje się nudne. Tylko aktor może być przedwojennym generałem, Papkinem, Chopinem...

Grażyna Antoniewicz
POLSKA Dziennik Bałtycki
21 maja 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia