Bębniarze Suraseny
2. Brave Festival Przeciw Wypędzeniom z Kultury - Głosy AzjiDemony i istoty złośliwe mogą się pojawiać wszędzie. Nawet w Polsce. Kiedy więc w niedzielę 9 lipca, w synagodze Pod Białym Bocianem przy ulicy Włodkowica we Wrocławiu, Peter Surasena skończył zapowiadać występ swego zespołu, poprosił widzów o zapalenie ognia na scenie, żeby odgonić mrok. Potem na podest wkroczyli dwaj bębniarze i rozpoczęły się egzorcyzmy.
Bębniarze to najważniejsi muzycy na Cejlonie. Wywodzą się z kasty beravā. Jej siedzibą od czasów starożytnych jest sławne miasto Kandy, ostatnia stolica królów. Początkowo była to kasta elitarna, należeli do niej bramińscy kapłani. W V wieku przed naszą erą asystowali przy uzdrawianiu króla Panduwasa. Prawdopodobnie bębnieniem i tańcem. Wynaleźli wówczas rytuał zwany Kohombā kankāriya, taniec uzdrawiający na cześć boga Kohombā. Odtąd kasta beravā dostarczała bębniarzy i tancerzy na dwór królewski i do świątyń.
Żeby zmniejszyć cierpienia ludzi, rytualni tancerze ujarzmiali demony i bóstwa niższej rangi. Odwracali wpływy złych istot sprowadzających choroby. Składali demonom specjalne ofiary, zwykle nieczyste, uobecniali złe moce nakładając czerwone maski potworów – jak to wspaniale zademonstrował jeden z uczniów Petera Suraseny we Wrocławiu – i tańczyli, nawet osiemnaście godzin bez przerwy (w obrzędzie zwanym tovil). Czyniąc to wszystko, tancerze wystawiali się na spojrzenia złych bóstw. Sami stawali się nieczyści. Kasta bębniarzy szybko utraciła pierwotny prestiż i wysoki status społeczny. Symbolem ich nieczystości stał się bęben. Nagimi dłońmi uderzali w skórę martwych zwierząt, co u buddystów wzbudzało odrazę. Jeszcze do niedawna na Cejlonie wystrzegano się trwożnie dotknięcia bębna lub bębniarza z lęku przed skalaniem.
Po odzyskaniu niepodległości w roku 1948 nacjonalistyczne władze postanowiły użyć tancerzy z Kandy do budowania tożsamości Sri Lanki jako narodu Syngalezi. W przyszłości miało to zaowocować krwawą wojną domową z Tamilskimi Tygrysami. Ludność syngaleska, głównie buddyści, stanowiła bowiem niespełna trzy czwarte wszystkich mieszkańców, a Tamilowie, głównie hinduiści – prawie dwadzieścia procent. Demony nie opuszczały wyspy. Pewnie dlatego tancerz egzorcysta wyniesiony został do rangi symbolu państwowego.
W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia państwo wprowadziło do szkół taniec tradycyjny jako przedmiot obowiązkowy. Społeczne znaczenie marginalizowanych bębniarzy i tancerzy chwilowo wzrosło, oferowano im prestiżowe etaty nauczycieli. Byli to zwykle ludzie prości, pozbawieni jakiejkolwiek formalnej edukacji. Tajniki swej sztuki poznawali w praktyce, naśladując mistrzów, co oczywiście prowadziło do wykształcenia się wielu lokalnych odmian tańca kandyjskiego. Żadna z tych praktyk nie odróżniała się od pozostałych na tyle, by można ją było uznać za klasyczną. Tę trzeba było dopiero stworzyć. Rządzący nacjonaliści, przy finansowym wsparciu syngaleskich elit, doprowadzili zatem do ujednolicenia formy tańca i usystematyzowania procesu nauczania. Idealizowanie tradycji to proces twórczy. Niebawem taniec ludowy stał się przedmiotem uniwersyteckim, a tradycyjnych nauczycieli zastąpiły osoby z dyplomami, w większości kobiety.
Pomimo oficjalnych prób zuniformowania struktur muzycznych bębniarze z kasty beravā nie przestali bębnić w rytmach naturalnych. Można się było o tym przekonać we wrocławskiej synagodze. Dwaj fenomenalni instrumentaliści, rozpoczynając występy zespołu Petera Suraseny, swoją agresywną muzyką wypędzili z żydowskiej świątyni wiele demonów i dybuków. Fascynujący dialog na bębny wypełnił głośnym echem najbardziej nawet ukryte zakątki olbrzymiego sanktuarium.
Podczas tej swoistej uwertury obaj muzycy grali na bębnach zwanych głównymi (gete-bere) lub ceremonialnymi (magul-bere). Zgodnie z tradycją cylinder takiego instrumentu powinien być wykonany z jednego bloku drewna o długości 67 cm, a membrany ze skór małpy (prawa, dźwięki wyższe) i wołu (lewa, dźwięki niższe). Obecnie używa się zresztą raczej skór kozich i krowich. Bęben wieszany jest poziomo, na wysokości lędźwi, żeby dało się weń uderzać dłońmi z dwóch stron. Dzięki temu muzycy mogą wygrywać skomplikowane, polifoniczne linie melodyczne, bębniąc z potężną siłą całych ramion. Spektakularne gesty przemieniają grę na instrumentach w olśniewający taniec.
Po uwerturze bębniarze wycofali się na tył sceny, żeby akompaniować tancerzom. Mudadeniye Gedera Peter Surasena to dziś najwybitniejszy wykonawca tańca kandyjskiego. Ma sześćdziesiąt siedem lat i reprezentuje czwarte pokolenie rodu królewskich tancerzy. Jego pradziad występował przed ostatnim królem Sri Lanki. Swoim dzieciom Surasena odradzał jednak karierę sceniczną. Państwowa kuratela prowadzi bowiem do zaskakujących paradoksów.
Peter Surasena tańczy odkąd sięga pamięcią, uznano go za genialne dziecko. W latach czterdziestych dwudziestego stulecia występował w Kolombo z bratem, Heen Babą. Potem dostał posadę nauczyciela w szkole w Kandy. Stworzył własny show dla turystów, w którym sam codziennie występował. Wyjeżdżał też za granicę. Na początku lat osiemdziesiątych odwiedził Polskę. Co roku zdobywa tytuł najlepszego tancerza podczas sławnego karnawału ulicznego Parahära w Kandy. Uczył kandyjskiego tańca premierów i prezydentów Sri Lanki. Chociaż całe życie poświęcił praktykowaniu tańca, zaniedbał jednak teorię, edukację formalną. Podobnie jak większość rytualnych tancerzy nie dorobił się certyfikatów oficjalnie stwierdzających jego kompetencje. Obecnie w Sri Lance, zdaniem Suraseny, karierę robią osoby z papierami, ale bez żadnych kompetencji artystycznych. Nazywa ich pogardliwie „tancerzami w spodniach”.
Tradycyjnie głównym wykonawcą tańca kandyjskiego był mężczyzna w rytualnym kostiumie, zwanym ves. Bogate, połyskujące nakrycie głowy, ves tattuva, symbolizowało obrzędowy status tancerza. Wykonywano je ze srebrnych listków bo. Kostium okrywający klatkę piersiową, równie bogaty, zgodnie z tradycją nakładano na tancerza po raz pierwszy w obrzędzie inicjacyjnym dopiero po dziesięciu latach intensywnych praktyk i studiów. Adept musiał dobrze poznać nie tylko procedury rytualne, ale też dramat komiczny.
Poczucie humoru odróżniało występy Petera Suraseny od popisów uczniów, których przywiózł do Wrocławia. Szczególne wrażenie robił „Taniec Motyla”.
Surasena słusznie uznawany jest za największego mistrza tej tradycyjnej formy teatralnej. Jego precyzyjne, lekkie i pełne wdzięku ruchy dłoni silnie kontrastowały z ostrą muzyką bębnów, co tylko potęgowało efekt. Występy uczniów bywały równie widowiskowe. Jeden z adeptów łączył taniec z żonglerką i popisami z ogniem. Dwie tancerki prowadziły ulotne dialogi ze sobą i z towarzyszącymi im muzykami. Jedna z nich wykonała też olśniewający „Taniec Kobry”. Bębniarze grali cały czas, schodzili ze sceny tylko po to, żeby zmienić instrumenty. Artyści inspirowali się nawzajem. Niekiedy tancerze postępowali za rytmem, niekiedy sami wiedli muzyków. Surasena dyrygował bębniarzami subtelnymi ruchami ciała.
Sri Lankę promują w świecie artyści z pozbawionej wciąż respektu kasty beravā. Tancerze rytualni, uwięzieni w klatce z napisem „tradycja”, walczą wciąż dzielnie, by nie przypominać muzealnego eksponatu. We Wrocławiu odnieśli sukces. Przepędzili kilka lokalnych demonów.