Beckett kontra Cieplak

"Szczęśliwe dni" - reż: Piotr Cieplak - Teatr Polonia w Warszawie

"Twórczość Samuela Becketta znamionuje chorobę kondycji ludzkiej, która
nie przezwyciężyła lęku, to swoiste panaceum na ,,bunt i bycie\'\', wsączające się w każdą tkankę, w każdą komórkę. Aplikowane w odpowiednich dawkach może się stać: albo lekarstwem, albo trucizną. Dla beztroskiego przedstawiciela epoki postmodernizmu, człowieka przechodnia, człowieka zabawy, człowieka zmacdonaldyzowanego, konsumującego i żyjącego w świecie - hipermarkecie, teatr Becketta jest dobrą terapią szokową. Powinien wstrząsnąć jego miałkim, bezrefleksyjnym jestestwem, uderzyć po twarzy, zmusić do dystansu wobec nieustannego przeżuwania, powiedzieć jasno i wyraźnie: dość! Przestań żuć swoje papki!\'\' ( P. Klimczak, Teatr absurdu Samuela Becketta w przestrzeni Misterium Mortis, Kraków - Warszawa, 2006.)

Beckett, pisząc swoje sztuki w estetyce teatru absurdu, wiedział co robi. Nie określał świata przedstawionego – czas i miejsce nie były dla niego istotne. Skupiał się na wyłuszczeniu dramatu jednostki – samotnego człowieka zatopionego w bezkresnym świecie, skazanego na ,,bycie’’ i zmagającego się z egzystencjalnymi pytaniami o sens życia.  

Reżyser "Szczęśliwych dni" w Teatrze Polonia - Piotr Cieplak - słynie zaś z tego, że lubi eksperymentować z tekstami dramatycznymi, nie zważając na zawarte w didaskaliach sugestie autora. Farsę pt. "Słomkowy kapelusz" przerobił na traktat egzystencjalny, a "Leara" na komedię gangsterską. Nie zawsze jednak taka swobodna interpretacja służy sztuce. "Szczęśliwe dni" w przestrzeni scenograficznej Andrzeja Witkowskiego wydają się ułagodzone. Jakby spłycone i pozbawione wymiaru metafizycznego. Widz odnosi wrażenie, że nie ufa się w jego intelekt, że, aby mógł ,,skonsumować’’ sztukę Becketta, należy mu ją podać w odpowiednio ,,zmacdonaldyzowanej’’ formie, przerabiając teatr absurdu na teatr realistyczny.

Winnie (Krystyna Janda) nie zapada się w kopcu piasku gdzieś w nieokreślonej przestrzeni, lecz we własnym domu siedzi na fotelu, owinięta w śpiwór koloru piasku. Zarówno ona jak i jej partner Willie (Jerzy Trela) grają starców, których czeka już tylko powolne odchodzenie z tego świata. Na to, że akcja sztuki odbywa się w pokoju, wskazują cienie rzucane przez okna. To, przez które okno wpada światło słoneczne (autorem oświetlenia jest Edward Kłosiński), sugeruje określoną porę dnia. O ścianę oparty jest rower. Kiedy widz połączy go z Winnie, która nie może chodzić i z Williem, który się ledwo porusza, ma ochotę wykrzyknąć niechlubne porzekadło ,,Ty stary rowerze!’’

Typ aktorstwa pary aktorów nieco się różni. Krystyna Janda gra realistycznie. Obdarza swoją postać bogactwem emocji, ale odbiera jej beckettowskie metafizyczne niedopowiedzenie. Jerzy Trela zaś zbudował Williego używając nie tylko realistycznych środków aktorskich. Swoją kreację oparł częściowo na formie – charakterystycznym, maksymalnie spowolnionym chodzie oraz mowie opartej na artykułowaniu szerokich, otwartych samogłosek. 

Co ma oznaczać ostatnia scena przedstawienia – Winnie i Willie staoją ubrani w stroje żałobne? Podkreślenie faktu, ze umarli? Trzeba tak konkretnie i dosadnie pokazać to widzowi? A może pozwolić mu myśleć samodzielnie? I nie odzierać Becketta z Becketta?

Martyna Maria Żyźniewska
Dziennik Teatralny Warszawa
25 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia