Będziemy chronić protestujących

rozmowa z Joanną Szczepkowską

Joanna Szczepkowska, aktorka i prezes Związku Artystów Scen Polskich, rozmawiała z wiceprezydent Łodzi Wiesławą Zewald o sytuacji aktorów z Teatru Lalek "Arlekin". Sprawa trafiła do sądu pracy

Od stycznia trwa konflikt między grupą aktorów z Teatru Lalek "Arlekin" a jego dyrektorem Waldemarem Wolańskim. Aktorzy domagali się umów o pracę zamiast dotychczasowych umów o dzieło. Zarzucają dyrektorowi mobbing i molestowanie. Wiedzą już, że dyrektor z żadnym z nich nie podpisze umowy na nowy sezon. Joanna Szczepkowska, prezes Związku Artystów Scen Polskich, spotkała się w ich sprawie z przedstawicielami władz Łodzi. Efekt rozmów? Sprawa idzie do sądu pracy.

Rozmowa z Joanną Szczepkowską

Joanna Rybus: Od kiedy ZASP interesuje się protestującymi aktorami z łódzkiego Arlekina?

Joanna Szczepkowska: Już poprzedni zarząd ZASP-u dostał sygnał, ale zaopiniował sprawę jako nieistotną. Kiedy zajęłam stanowisko prezesa, konflikt był już bardzo zaogniony, więc zaczęłam się mu bliżej przyglądać. Nie interesuje mnie to, że aktorzy nie są członkami ZASP-u. Stowarzyszenie powinno walczyć o wszystkich aktorów.

Rozmawiała Pani z dyrektorem Wolańskim?

- Tak. Podczas rozmowy w Warszawie obecny był prawnik. Uznałam, że ze względu na rodzaj stawianych mu zarzutów powinni być świadkowie rozmowy. Wolański przedstawił fantastyczny obraz teatru, na co padło moje pytanie: skoro jest tak dobrze to, czemu jest tak źle? Dlaczego 15 osób jest tak zdeterminowanych?

Co potem?

- Miałam spotkanie z grupą protestujących aktorów, która straciła pracę. Po kilku tygodniach pracy nad tym konfliktem zajęliśmy stanowisko, że będziemy chronić prawnie protestującą grupę aktorów. Udało się znaleźć dobrych prawników. Bardzo liczę na proces w sądzie pracy. Chciałabym, żeby do Łodzi przyjechali przedstawiciele środowiska artystycznego. To daje mi nadzieję na próbę regulacji prawnej tego, co się dzieje w teatrach w całej Polsce.

O co tak naprawdę chodzi w tym konflikcie? Na początku była mowa tylko o etatach. Później pojawiły się zarzuty o molestowanie. Nie dziwi to Pani?

- To są ludzie, dla których Arlekin jest często pierwszym miejscem pracy. Skończyli szkoły i weszli do teatru. Panujące tam normy mogli uznawać za typowe dla klimatu i sposobu pracy w teatrze. Przez kilka ostatnich lat tekst umów był zmieniany. Życie zaczęło im pokazywać, że nie mają praw i nic ich nie chroni, ale narzucono im dokładnie takie obowiązki, jak przy umowie o pracę. Praca aktora lalkowego jest trudniejsza, bo ci aktorzy ciężej pracują fizycznie i bardziej narażeni są na kontuzje. Brak ochrony przez instytucje, w której są zatrudnieni, trzeba uregulować. Sytuacja aktorów z Arlekina to część większego problemu i ekstremalny przykład, jak mogą być traktowani aktorzy zatrudniani na umowy o dzieło.

Większość osób podpisanych pod listem, od którego w styczniu zaczął się konflikt, to aktorzy, którzy zdecydowali się na pracę w teatrze wiedząc, jakie formy zatrudnienia w nim obowiązują. Czy to w porządku, że teraz kłócą się o zmianę tych umów?

- Zadajmy to pytanie inaczej. Dlaczego żądają? Gdyby było dobrze, to nie chcieliby zmian. Poza tą umową o dzieło muszą być dodatkowe elementy, które się nie zgadzają. Przecież wygodniej byłoby się nie bić i spokojnie pracować.

Ale przecież to dyrektor podejmuje decyzję o tym kogo i na jak długo zatrudnić.

- Tak. Ale klimat w tym teatrze jest bliski klimatowi teatru prywatnego. W Polsce znam wiele podobnych przypadków, gdzie dyrektor zajmuje stanowisko i traktuje to jak możnowładztwo. Zachowuje się, jak gdyby dostał teren na swój użytek i zapomina, że jest urzędnikiem na pewnym stanowisku.

Czy po rozmowie z wiceprezydent Wiesławą Zewald, kiedy poznaje Pani zdanie drugiej strony konfliktu, budzą się w Pani wątpliwości dotyczące słuszności tej sprawy?

_- Ani przez moment.

Joanna Rybus
Gazeta Wyborcza Łódź
28 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia