Beneficjenci wolności absolutnej

"Skowyt" - reż. Maciej Podstawny - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Potoki słów o wolności wylewają się ze sceny. Ulatują gdzieś i rozpływają się w rozgrzanym od lamp powietrzu. Oglądamy absurdalną plażę lub też jakiś obóz kempingowy. Pokolenie beatników to temat w tym samym stopniu ciekawy co niezwykle trudny do przedstawienia. Wydaje się, że w „Skowycie" w reż. Macieja Podstawnego ostatecznie zabrakło pomysłu na pokazanie ruchu, który stał się inspiracją zachowań i świadomości kolejnych pokoleń.

Poezja Allena Ginsberga oraz proza Jacka Kerouaca jest czymś, po co prędzej czy później sięgają młodzi ludzi. Choćby z czystej ciekawości, która może przerodzić się w fascynację. Metafory działają na wyobraźnię, a styl życia niejako poza nawiasem społeczeństwa – wciąż na jego krawędzi – popycha do spróbowania wolności. Interpretacja tego słowa również zdaje się być dosyć dowolna. Być może fakt rozczarowania spektaklem mogę przypisać dużymi oczekiwaniami wobec niego. Jednak niestety kiedy zobaczyłam, że horyzont to wielki ekran, na którym widzimy przekaz z kamery, filmującej to, co dzieje się na scenie – zwątpiłam.

Młodzi aktorzy błąkali się po scenie, wygłaszając monologi, dotyczące życia postaci, które grali. Więcej w tym wszystkim było nieskoordynowanych teatralnie ruchów i machania zdjęciami przed kamerą niż jakiejś historii. Za plecami wciąż mieli ekran, a na nim wyświetlane były też sceny z życia przedstawianych przez nich bohaterów. To ich przytłaczało. Ekran grał za nich. Poza tym wszystkim aktorom chciało się wyłączyć głos – żeby nie zagłuszali niesamowitej muzyki, wykonywanej na żywo przez Annę Stelę i Pawła Paczesnego.

„ Skowyt" pokazał natomiast też dobrą rzecz. Na scenie mogliśmy oglądać Jana Jurkowskiego i Łukasza Stawarczyka jako (odpowiednio) duet Allena Ginsberga i Jacka Keruaca. Miałam przyjemność oglądać ich spektakle dyplomowe na scenie krakowskiej PWST i już wtedy wyróżniali się zdecydowanie w swojej grupie. Widać jak bardzo rozwinęli się od tamtego czasu, pozostając jednocześnie wiernymi naturalności oraz pewnej lekkości w grze. Niewzruszony, brodaty, przypominający Jerzego Grotowskiego Jurkowski jako Ginsberg był niemal doskonałym przeciwieństwem rzucającego się ciągle po scenie, niespokojnego Stawarczyka w roli Kerouaca. Jak wiadomo – przeciwieństwa się przyciągają i wzajemnie na siebie oddziałują.

Aktorki zostają zapamiętane jako chór. Postaci niemal nieme, które przewijają się wciąż na drugim planie, ponieważ tak właśnie było – kobieta spychana na margines. Jednocześnie budują wokół siebie aurę tajemniczości i ulotności. Są też zwyczajnie wykorzystywane i nie mogą nadążyć za mężczyznami. W „Skowycie" są postaciami dramatycznymi: wiążą się z mężczyznami, którzy najczęściej ruszają w drogę bez nich.

Cały spektakl przypominał jednak raczej średnio udany performens niż prawdziwe, przemyślane widowisko teatralne. Paradoksalnie największe wrażenie robiła ostatnia, długa scena, w której Ginsberg (Jurkowski) został na scenie sam i czytał „Skowyt" w oryginale. Do dwóch pierwszych części było wyświetlane polskie tłumaczenie, które potem się nagle urwało – zamierzenie? Podczas czytania za aktorem powoli wyrastała wielka, biała poducha. Czyżby metafora pustej, „nadmuchanej" idei? Mimo tego, że nie wszystko można było potem zrozumieć choćby ze względu na tempo czytania, to w tych słowach była jakaś moc. Dopiero kiedy zostały one wyizolowane, odłączone od niepotrzebnych, powielanych na ekranie obrazów – czuło się, że pochodzą one gdzieś z trzewi kontrkultury. Mogły ponieść i natchnąć. Szkoda tylko, że ta energia nie była wykorzystana od początku. Pozostał dziwny, karykaturalny obraz świata, którego nie ma i nie będzie, a który w tym wydaniu nie przekonuje.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
22 czerwca 2015
Portrety
Maciej Podstawny

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia