Berezowski, Głazunow i niejaki pan Mozart

"Koncert symfoniczny" - Orkiestra Filharmonii Narodowej, Julian Rachlin - dyrygent - skrzypce, Sarah McElravy - altówka

Kim był Maksym Berezowski? Widząc to niezbyt znane nazwisko na początku programu koncertu Filharmonii Narodowej z 15 stycznia, wielu mogło uznać, że osoby odpowiedzialne za repertuar instytucji postanowiły po raz kolejny dorzucić do programu złożonego w głównej mierze z muzyki kompozytorów znanych i lubianych, jako wstęp, dziełko kompozytora współczesnego.

Aby kojarzyć to nazwisko, trzeba być miłośnikiem filmów Andrieja Tarkowskiego lub ekspertem od muzyki XVIII wieku. Jest to bowiem kompozytor którego (i o którym) słyszy się niezwykle rzadko, a wykonana tego wieczoru symfonia jego autorstwa została odkryta stosunkowo niedawno, bo na początku wieku. Choć nie jest to dzieło porywające (ot, dość przyjemna i kompetentnie utrzymana w konwencji epoki symfonia), cieszy sam fakt, że Filharmonia zdecydowała się postawić obok granego zaraz potem Mozarta niezbyt głośnego twórcę tej samej epoki. O ile bowiem świat kompozytorów baroku czy romantyzmu staje się coraz bardziej ludny i różnorodny dzięki licznym inicjatywom koncertowym oraz fonograficznym, wydobywającym z zapomnienia coraz to nowych twórców, muzyka klasycyzmu to wciąż niemal wyłącznie trójka klasyków wiedeńskich. Haydn, Mozart i Beethoven siedzą od lat na swoich stołkach, nietknięci niczym dyrektorzy instytucji kultury posiadający plecy w lokalnym samorządzie. Filharmonia Narodowa uczyniła jednak krok w dobrym kierunku. Dziś Berezowski, jutro Kraus, Vranický i Clementi. Miejmy nadzieję.

Po dziesięciu minutach, scena przeszła jednak znów we władanie starego monopolisty, Mozarta. Koncert Podwójny Es-dur nie należy do jego najpopularniejszych dzieł i wielokrotnie budził wątpliwości muzykologów w kwestii autentyczności autorstwa. Mimo wszystko jest to utwór, który potrafi oczarować, potrzeba mu do tego jedynie skrzypka oraz altowiolisty, który nie jest na niego obecnie obrażony za ostatni dowcip o muzykach grających na altówce. Julian Rachlin z pewnością nie pozwalał sobie na nie przed koncertem, ponieważ nic nie mąciło doskonałej chemii pomiędzy nim i Sarah McElravy. Obserwując oraz słuchając ich gry, można było odnieść wrażenie, że zapomnieli o publiczności i grają dla siebie nawzajem, emanując radością z muzyki w najczystszej postaci. Jeżeli chodzi o orkiestrę, w tej pierwszej połowie koncertu, poświęconej w całości muzyce drugiej połowy XVIII wieku, pozytywnie wyróżniły się waltornie Orkiestry Filharmonii Narodowej, które podołały tym nieco innym wyzwaniom, niż te które stawia zazwyczaj przed nimi wielka symfonika.

Po antrakcie – Aleksander Głazunow i jego muzyka baletowa, „Pory Roku". Biedny Głazunow wziął sobie na barki niewdzięczny temat. O ile w jego czasach utwory Vivaldiego czy Haydna nie były tak znanymi dziełami jak dziś, to nawet na jego własnym, rosyjskim podwórku napisany przez niego utwór musi mierzyć się z innymi, lepiej znanymi „Porami Roku": mowa oczywiście o utworze Piotra Czajkowskiego. Czy dzieło Głazunowa ma dość walorów artystycznych, aby przekłuć naszą uwagę w gąszczu opartych na tym samym koncepcie kompozycji? Jego największym atutem jest niewątpliwie mistrzowskie operowanie barwami orkiestry, nie brak mu również inwencji melodycznej. Trudno ocenić jednoznacznie utwór wyrwany z oryginalnego kontekstu (jest to w końcu utwór baletowy), niemniej dla osób rozmiłowanych w muzyce rosyjskiej XIX wieku jest to propozycja zdecydowanie warta uwagi.
Wykonawcy:

Orkiestra Filharmonii Narodowej - Julian Rachlin - dyrygent, skrzypce, Sarah McElravy - altówka

 

Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
18 stycznia 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia