Bergman to był człowiek bardzo osobliwy

Bergman to był człowiek bardzo osobliwy - rozmowa z Tadeuszem Szczepańskim

Małgorzata I. Niemczyńska: Co nazwisko Bergman znaczy dla światowego kina?

Tadeusz Szczepański, filmoznawca, autor książki "Zwierciadło Bergmana": To postać obecna w kinie od przeszło sześćdziesięciu lat. "Fanny i Aleksander" z 1982 r. miał być jego obrazem pożegnalnym, choć potem powstała cała seria filmów telewizyjnych.

Bergman jest czołowym twórcą kina autorskiego, którego rozkwit przypada na czas od połowy lat 50. (wtedy on zrealizował "Siódmą pieczęć", a Fellini "La Stradę") do końca lat 60. Twórczość Bunuela, Antonioniego czy Viscontiego ma wybitną wartość historyczną, ale po ich filmy sięga się już rzadziej. Bergmana wciąż na nowo odkrywają kolejne pokolenia. Pokazał na ekranie ludzką kondycję "na brudnej ziemi pod pustym niebem", by zacytować jego słowa, podejmował tematy, które przeżywa na swój sposób wielu ludzi, pragnących zrozumieć samych siebie i bliźnich. Jest uniwersalny. W ubiegłym roku na festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu był przegląd bergmanowskiego kina. Na wszystkich pokazach była pełna widownia.

W książce "Zwierciadło Bergmana" zwracał Pan uwagę na autobiograficzne motywy jego filmów. Jakie są punkty wspólne życia i twórczości Bergmana?

- On stopniowo dochodził do własnej, osobistej problematyki. Pokazywał ją zresztą za pomocą wielu masek. Jeden z jego pierwszych intymnych filmów, "Wieczór kuglarzy", na pozór nie ma nic wspólnego z jego biografią, bo opowiada o artystach cyrkowych. Ten arystokrata kina mawiał, że kino ma w sobie wiele z cyrku. Nie tylko ze względu na swój plebejski status, ale też z uwagi na kolektywny sposób tworzenia i oddziaływania na ludzkie emocje.

Inny jego film - "Twarz" - opowiada o hipnotyzerze z połowy XIX wieku, który za pomocą skomplikowanej aparatury dokonuje diabelskich sztuczek. W tej historii Bergman jako filmowiec za pomocą skomplikowanej aparatury też poddawał swoją publiczność hipnozie.

Są też filmy, w których ukrywał się za postaciami kobiecymi, jak w np. "Milczeniu", w którym przedstawił swój głęboki osobisty dramat wewnętrznego chaosu po utracie wiary. Filmem, w którym jeszcze głębiej sonduje własną psychikę i opowiada o swoich traumach, jest także "Persona".

Nie ma jednak w jego twórczości bezpośredniego przeniesienia życia na ekran, bo to jest po prostu niemożliwe. To życie było poddane rygorowi tytanicznej pracy. Kiedy on na to wszystko miał czas? Blisko pięćdziesiąt filmów, przeszło sto dwadzieścia spektakli teatralnych, pięćdziesiąt słuchowisk radiowych, niezliczone scenariusze no i kobiety. Pięciokrotnie żonaty, w ostatnich latach prowadził jednak życie mizantropa.

Dlaczego spędził je samotnie na wyspie?

- To jest syndrom metaforycznych - a przez Bergmana potraktowanych dosłownie - wysp jako azylu współczesnego artysty, o którym pisał Czesław Miłosz. Podejrzewam, że w ostatnich latach, delektując się samotnością, głównie słuchał muzyki i patrzył na morze.

To był człowiek osobliwy - potrafił wspaniale współpracować z ekipą filmową czy z zespołem teatralnym, z ludźmi, z którymi miał świetny kontakt twórczy, ale był z natury samotnikiem, który najlepiej czuł się w swojej rezydencji na Farö, gdzie oglądał stare filmy. Gdy już pożegnał się z kinem, a także z teatrem (spektaklem "Upiorów" Ibsena we własnym przekładzie), została mu muzyka. Był wielkim melomanem, zrealizował nawet "Czarodziejski flet" Mozarta.

Miał Pan z nim osobisty kontakt?

- Nie. Ale na początku lat 80. po premierze "Fanny i Alexsander" Bergman zdecydował się na jedno z nielicznych spotkań z publicznością. Miał w Szwedzkim Instytucie Filmowym w Sztokholmie pokazać świeżo zmontowany film na temat realizacji "Fanny i Alexander" i komentować jego sceny. Nieoczekiwanie zdecydował się na rozmowę z publicznością. Wtedy jeszcze słabo znałem szwedzki, siedziałem w dziesiątym rzędzie, ale po zaledwie kilku minutach miałem wrażenie, że całe otoczenie, cała publiczność zniknęła, że siedzę z Bergmanem "twarzą w twarz" i prowadzimy zażyłą, intymną rozmowę. To był człowiek o niezwykłej charyzmie. Myślę, że wielu uczestników tamtego spotkania przeżywało to podobnie.

Rozmawiała Małgorzata I. Niemczyńska
Gazeta Wyborcza
31 lipca 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia