Bez stygmatów

"Król Ryszard III" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

Grzegorz Wiśniewski odkrył, że teatralna prawda o Ryszardzie tkwi głębiej, pod powierzchnią kulturowych stereotypów.

Najbardziej znany „królewski portret” Szekspira przedstawia postać wybitnie szpetną, napiętnowaną brzydotą i moralnie odrażającą. Sam o sobie ów tyran mówi tak: „Ja, pozbawiony urody cielesnej, Odarty z wdzięku przez zdradę Natury; Zniekształcony, niepełny, zesłany Przedwcześnie na świat, na wpół wykonany, Tak nieforemnie i nędznie, że wszystkie Psy ujadają, gdy stanę w pobliżu…”. Przeznaczeniem kogoś takiego musi być ciemność: „mogę Jedynie własny cień oglądać w słońcu I śpiewać cienko o moim kalectwie”. Ryszard-bratobójca, Ryszard-dzieciobójca, Ten-który-urodził-się-z-zębami, Ryszard-garbus, Ryszard-kuternoga, Ryszard-z-uschniętą-dłonią: oto, jaki musiał być i jak musiał wyglądać, zdaniem Szekspira, ostatni władca z dynastii Plantagenetów, po którym na angielskim tronie zasiadł pierwszy z Tudorów, król-wybawiciel, piękny jak słońce, mądry i szlachetny hrabia Richmond, koronowany jako Henryk VII. Oślepiający kontrast pomiędzy dobrem (blask słońca) i zła (mroki nocy), walka światła z ciemnością, cnoty z występkiem, brak jakiegokolwiek zniuansowania psychologicznego rysunku postaci, oparta na stereotypach i po szatańsku przewidywalna autoprezentacja „czarnego charakteru” to typowe cechy średniowiecznego moralitetu, które czytelnik łatwo odnajdzie w dramacie Szekspira.

Jednak to nie największy elżbietański dramatopisarz był twórcą czarnej legendy Ryszarda. Fatalną reputację u potomnych Ryszard III zawdzięcza głównie spisanej prozą około 1513 roku Historii króla Ryszarda III autorstwa angielskiego humanisty i kanclerza stanu, Tomasza More’a. More wiernie służył następcy Richmonda na angielskim tronie, Henrykowi VIII, do czasu gdy polityka weszła w konflikt z jego sumieniem. Po odmowie podpisania Aktu supremacji kanclerz został skazany na śmierć za zdradę stanu i ścięty (choć nie piętnował publicznie poczynań króla, był postacią zbyt znaną, by dyplomatyczne milczenie mogło go ocalić), lecz odmalowany przez niego portret tyrana z piekła rodem dalej służył celom Tudorowskiej propagandy i stał się kanwą kroniki Williama Szekspira.

Wychodząc na scenę (dziś powiedzielibyśmy: stając w blasku fleszy), Szekspirowski Ryszard rozpoczyna swą złowieszczą przemowę mocnym i krótkim jak odgłos uderzenia pięścią w stół słowem now (teraz); bez zbędnych zachodów i mdłego zalecania się przykuwa do siebie uwagę widza i chełpi się swym nikczemnym charakterem: „Postanowiłem okazać się łotrem”. W tekście oryginalnym deklaracja ta nie brzmi jednak tak jednoznacznie, gdyż słowa „I am determined to prove a villain” mogą wskazywać zarówno na świadomy wybór i, tak jak w polskim przekładzie: postanowienie, czyli dobrowolną decyzję makiawelicznego polityka, jak i, wręcz przeciwnie, odnosić się do przeznaczenia, za które przecież nie można obciążać nikogo winą, chyba że oskarżymy matkę, która nie mogła pokochać syna-kaleki; naturę, która tak okrutnie go napiętnowała, wreszcie samego Boga, który odrzucił od siebie Ryszarda już w łonie matki. Pytanie, czy Ryszard III jest historią o determinacji dążącego do celu po trupach zbrodniarza czy też dramatem o jakiejkolwiek formie religijnego, biologicznego, społecznego determinizmu, pulsuje w samym sercu Szekspirowskiej tragedii i określa kształt jej kolejnych teatralnych wcieleń.

Twórcy spektaklu w łódzkim Teatrze im. Jaracza potraktowali to pytanie z należną powagą. Miejsce pierwszego solilokwium Ryszarda zajmuje prezentacja ostatnich etapów wyniszczającej wojny domowej, której przyczyną była rywalizacja pomiędzy dwoma gałęziami królewskiego drzewa Plantagenetów: rodami Yorków i Lancasterów. Patrzymy, jak Ryszard (Marek Kałużyński) i jego dwaj bracia: Edward (Przemysław Kozłowski) i George (Hubert Jarczak), jednakowo okrutni i żądni władzy, pozbywają się konkurencji. Wszyscy trzej noszą podobne garnitury, wszyscy wyglądają jak dobrze zorganizowana „rodzina”, na wzór włoskiej mafii. Widz próżno wypatruje wśród nich śmiesznego kuternogi; Ryszard Kałużyńskiego jest przeciętnie wyglądającym mężczyzną, bez żadnych znaków szczególnych, bez piętna Kaina, bez stygmatów zbrodni.

Jan Kott pisał kiedyś, że w elżbietańskiej tragedii duchy pomordowanych są upostaciowanym przeznaczeniem: „umarli nie chcą umrzeć do końca, ich ostatnim pokarmem są jeszcze żywi”. W Żywocie i śmierci Ryszarda Trzeciego rolę takiego widma: nie niematerialnej zjawy, lecz żywego trupa, odgrywa obłąkana Królowa Małgorzata, wdowa po królu Henryku IV, zamordowanym przez „mafię Yorków”. Ryszard z braćmi zabili także syna Małgorzaty, Edwarda Lancastera. Opłakująca męża i syna, odsunięta od władzy Małgorzata błąka się wciąż po świecie żywych. Pozornie wszyscy o niej zapomnieli, bo nie stanowi realnego zagrożenia, nie mając żadnych sojuszników wśród żyjących; może jednak rzucać klątwy i zatruwać swych prześladowców trupim jadem. Wiśniewski świetnie pokazał tę relację: Małgorzata w łódzkim spektaklu (Matylda Paszczenko) jest „widmem doskonałym”, ucieleśnieniem krwawej prehistorii panowania Yorków. W pamięć mocno zapada scena, gdy znienawidzona przez arystokrację żona Edwarda, Elżbieta (Milena Lisiecka), rozmawia ze swoim bratem, Riversem (Marcin Włodarski). Elżbieta jest zwykłą intrygantką, niewiele ją obchodzi zdrowie męża, lecz z lękiem myśli o jego śmierci; jej pozycja na dworze jest zagrożona, wydaje się, że tylko Edward może zapewnić ochronę jej i jej dwóm synom. Rivers podsuwa siostrze ambitniejszy plan: powinna wpłynąć na króla, by już teraz mianował ją przyszłą regentką. Na przeszkodzie stoi ambitny Ryszard, a król sprzyja mu z banalnego powodu: któż powierzyłby troskę o królestwo kobiecie! Rozmowa dotyczy delikatnej kwestii, więc spiskowcy spotykają się w operze; teatralna loża zapewnia dyskrecję. Ryszard jednak przeniknął zamiary przeciwników. Dołącza do nich, by ich wystraszyć. Za jego plecami siada wówczas Małgorzata: otulona szczelnie w suknię z kapturem, w ciemnych okularach, patrzy jak jej wrogowie zwalczają się nawzajem. Nie tylko ich przeklina, lecz sama jest upostaciowaną klątwą, która zniszczy rodzinę Yorków.

W tragedii Szekspira Ryszard co rusz wygłasza aparty, skierowane bezpośrednio do widza. W ten sposób dowiadujemy się, między innymi, o misternej intrydze zmierzającej do zgładzenia księcia Clarence’a, mimo że ofiara tego spisku do samego końca ufa najmłodszemu bratu, i zamiarze uwiedzenia księżnej Anny. W znakomitej ekranizacji sztuki osadzonej w dwudziestoleciu międzywojennym, demaskującej wstydliwie zatajane sympatie faszystowskie rodziny królewskiej (reż. Richard Loncraine, 1995), Ryszard grany przez Iana McKellena kokietuje publiczność, patrząc prosto w obiektyw kamery, bezwstydnie wciągając widza do kręgu swoich wspólników, mimo iż los Hastingsa i Buckinghama powinien być wystarczającą przestrogą, by nie zawierać paktu z diabłem. Ryszard, wierny uczeń Machiavellego, sam stanowi bowiem najlepszą ilustrację tezy włoskiego filozofa, że ludzie rzadko kiedy kierują się wdzięcznością: poddanych najskuteczniej przywiązuje do władzy strach.

Tymczasem Ryszard w spektaklu Wiśniewskiego jest typowym introwertykiem: równie nieszczery wobec swych widzów, jak wobec swych ofiar, ani na chwilę nie zdejmuje maski kuglarza, która równie dobrze może ukrywać wyrafinowaną lub tchórzliwą podłość, wynaturzone okrucieństwo, jak i najpospolitszy resentyment, rozpacz, wreszcie trwogę. Jedyny moment, w którym samozwańczy król „wygrywa publiczność”, to scena koronacji, rozegrana, tak samo jak w tekście dramatu, za zgodą „ludu” i w atmosferze entuzjazmu, umiejętnie podsycanego przez szefa kampanii, niedościgłego Buckinghama (Michał Staszczak). Nawet wtedy jednak z niewinną dziewczynką na ręku, która przed chwilą wręczyła ukochanemu przywódcy bukiet polnych kwiatów Ryszard pozostaje plastikowym politykiem, nieprawdziwą postacią z ekranu telewizora lub z pierwszej strony gazet. Daleko mu do demona poufale szepcącego do uszu widza na każdym etapie swojej kariery: „jeśli zamysł mój mnie nie zawiedzie, Clarence nie będzie żył ani dnia dłużej”; „wezmę ją; wezmę, ale nie na długo”; „okrywam me łotrostwo strzępkami Pisma Świętego i jestem z pozoru świętym”; „czas teraz wydać poufne rozkazy dla usunięcia dzieciaków Clarence’a”. Z pozoru całkowicie szczere, wyznania te stanowią w istocie kolejną maskę, nie pozwalając nam wniknąć w sumienie mordercy. W przedstawieniu nie zobaczymy wprawdzie sceny, w której Ryszard zmaga się z widmami pomordowanych, by po przebudzeniu w sobie samym rozpoznać swego najgorszego wroga („Jest tu morderca? Nie tak, ja nim jestem. A więc uciekaj! Jak to? Sam przed sobą?), znakomita rola Marka Kałużyńskiego pozwala jednakże odkryć tę najskrzętniej skrywaną tajemnicę tyrana: Ryszard sam siebie nienawidzi.
Ryszard ma na sumieniu wiele zbrodni, lecz widz najlepiej zapamięta scenę ostatniego zabójstwa. Ryszard wysyła Tyrrela (Tomasz Schuchardt) do swojej żony, Anny (Justyna Wasilewska). Sam siedzi skulony, w szlafroku, konwulsyjnie ściskając głowę dłońmi, gdy wynajęty morderca dusi Annę. Ryszard jest Tyrrelem, Tyrrel jest duszą Ryszarda. Obaj mordują z przymusu. Obaj padają pod ciężarem własnych zbrodni.

W filmowej wersji Ryszarda III, zatytułowanej Sposób na Ryszarda (Looking for Richard, 1996), słynny amerykański aktor i reżyser, Al Pacino, postanowił połączyć dokumentalny zapis pracy nad filmem z konwencjonalną, kostiumową ekranizacją Szekspirowskiego dramatu. W jednej z początkowych scen widzimy, jak Pacino rozmawia z przypadkowo spotkanymi na ulicy amerykańskiej metropolii ludźmi, próbując ustalić, ilu z nich zna sztukę Szekspira (czyli ilu pamięta obowiązkową lekturę szkolną). Wynik tej sondy jest bardzo niekorzystny, mimo iż aktor dwoi się i troi, aby indagowanym przechodniom ułatwić zadanie: kurczy się w sobie, kuśtyka pociesznie, podkula prawą rękę, a wreszcie sięga po najbardziej znany cytat ze sztuki: „Konia, konia, królestwo za konia!”. Jak pamiętamy, te dramatyczne słowa wypowiada Ryszard tuż przed śmiercią, gdy na polu bitwy pod Bosworth pada jego wierzchowiec. Nikczemnik i tchórz nie dba już o honor, lecz marzy, by uciec przed niechybną śmiercią; gotów porzucić swe wojsko, myśli tylko o własnym ocaleniu. Oczywiście nadaremno.

Twórcy łódzkiego przedstawienia, pozbawiając Ryszarda wszelkich rozpoznawalnych „znamion”, i w tym wypadku pozostali konsekwentni. Ostatnia scena spektaklu nie rozgrywa się na polu bitwy; zamiast w szczęk oręża wsłuchujemy się w dramatyczny pojedynek na słowa, które ranią jak ostrza, sięgają głębiej niż miecze, przeszywają wnętrzności: Ryszard rozmawia z matką. Odkrywamy wówczas praprzyczynę jego wewnętrznej rozpaczy i nienawiści. Wciśnięty w biały komunijny garniturek, z idiotycznym grymasem na twarzy, w przekrzywionej koronie, która musi ranić jak korona z cierni, Ryszard unosi do góry ramiona i patrzy bezradnie w stronę publiczności. Jest królem, stoi na szczycie władzy i jest… martwy. Richmond nie ma tu nic do zrobienia, może spokojnie popijać normandzkie wino. Chyba że zechce założyć nową angielską dynastię, z której wyjdzie Elżbieta I, królowa wszech czasów…
W dobie powszechnego „poprawiania” Szekspira, gdy tekst często staje się pretekstem dla popisów reżysera, który nie ma zamiaru niczemu i nikomu służyć, pragnąc jedynie ujrzeć w teatralnym lustrze swą własną wielkość ubraną w modną ideologię, spektakl Wiśniewskiego może się wydawać anachronicznie tradycyjny. Wiśniewski Szekspira nie poprawiał (na szczęście!), lecz po lekturze dramatu dokładnej, choć nie dosłownej, zdecydował się odkłamać Ryszarda. Wziął do ręki dłuto i kawałek po kawałku odłupywał fragmenty znanego wizerunku Ryszarda: fizycznej szpetoty, maski upostaciowanego Występku, ordynarnie pojmowanego makiawelizmu, krępującej i fałszywej poufałości wobec widza, wreszcie wykreślił z tekstu kwestię, którą znają nawet ci, którzy nigdy nie przeczytali żadnej sztuki Szekspira. Odkrył, że teatralna prawda o Ryszardzie tkwi głębiej, pod powierzchnią kulturowych stereotypów. Przedstawienie urzeka rzetelnym aktorstwem i prostotą plastycznej wizji. Monochromatyczne, czarne płaszczyzny stanowią wyśmienite tło dla opowiadanej na scenie historii, która nie jest przecież krwawym epizodem wyjętym z kronik średniowiecznej Anglii, lecz opowieścią o ludziach mocujących się ze złem, które tkwi w nich samych, i którym nieustannie zarażają innych. O sumieniu. O ludzkiej przegranej.

Małgorzata Grzegorzewska
Teatr 7/8/12
22 sierpnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...