Bezdomny „Niezłomny"

"Książę Niezłomny" - reż. Paweł Świątek - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

„Książe Niezłomny" Słowackiego został przefiltrowany przez Pawła Świątka na grunt popkultury i postapokaliptycznego kina w stylu MadMaxa. Twórcy (dramaturgiem jest Sebastian Majewski, nowy dyrektor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi) od samego początku odżegnują się od inscenizacyjnej metafizyki, na rzecz kiczu, schematów, zaplątanych gestów i aktorów, którzy nie bardzo wiedzą co ze sobą zrobić na scenie.

Ale sama scena, dokładniej – scenografia może robić wrażenie (Marcin Chlanda – brawo!). Proscenium jest piaskownicą. Afrykańską plażą, w której piasku zamiast rozbitych statków mamy wraki aut. W tym piasku niestety wszystko grzęźnie. Nawet to, co mogło przecież być najjaśniejszym punktem programu – pewna surowość, która w połączeniu z wybitnym aktorstwem i szalonym pomysłem inscenizacyjnym polegającym na podłożeniu skomplikowanych efektów beatboxowych pod każdy osobny ruch, a czasem gest aktora, mogły dać świetną jakość. Aktorzy otrzymują muzyczne polecenia (od Dominika Strycharskiego) i wykonują poszczególne gesty, poruszając się przestrzeni ograniczonej niejako do dwóch wymiarów, tak jakby poruszali się w przestrzeni gry komputerowej. Pomysł genialny ale... raczej chybiony. Wykonanie wymaga ogromnej precyzji, której aktorzy nie posiadali w dniu premiery. I trudno, żeby taką posiedli – w teatrze jest to inscenizacyjnie niewykonalne! Być może za kilka miesięcy wdzięczniej będą poruszać się w rytm niewdzięcznych odgłosów, parsknięć, chichotów, stuknięć, drapnięć i całej masie innych (brzmiących wszak intrygująco), ale o ile dobrze pamiętam Teatr Jaracza jest teatrem dramatycznym. A nie teatrem tańca.

Spektakl, który potraktowano okrutnie.

Okrucieństwo, z jakim potraktowano tę inscenizacje, może być przez kogoś uznane za ekstremalną postać piękna. Może w tej potworności tkwi metoda, istota brutalności świata, w którym w gąszczu sprzeczności i infantylności społeczeństwa ginie prawda, ofiara – albo jak kto woli, Bóg, honor, ojczyzna. Tak wszak jest na scenie: w chaosie wojny i walk o dominacje, ale także inscenizacyjnego bałaganu, nadmiaru bodźców Książę Niezłomny umiera niezauważony. Bezdomny i niczyj. Niezłomność w tej estetyce traci jednak swoją niewinność. Świątek szatkuje tekst, wycina sceny, robi co może, żeby zwrócić oczy na Fernanda. Wszystko to na nic, a i tak musi budzić opór odbiorcy, bo między wierszami uleciał razem z duchem Fernanda, duch Słowackiego. A na scenie została wydmuszka, która przerodziła się w banał, grę przypadkowych postaci w kostiumach łączących Gwiezdne Wojny, Star Treka i Walking Dead. Sam Mariusz Witkowski wystąpił w masce nasuwającej bezpośrednie skojarzenia z Wiecznym Joe z najnowszej części Mad Maxa. Mamy świetnych aktorów i reżyserski bałagan, który boleśnie odsłania niemożliwość tego przedsięwzięcia.

Umowność konwencji skutkuje dwuznacznością dość ryzykowną w obliczu tekstu mówiącego o wojnie, męczeństwie i ofierze. Świątek próbuje pogodzić sprzeczne idee: z jednej strony odrzuca poetykę Słowackiego, na rzecz rodzajowej scenki rodem z gry komputerowej. Chce równocześnie przekonać, że to obraz uniwersalny, który pozwoli zapytać o współczesną ofiarność, z góry jednak zakładając, że w kipiącej od bylejakości i niezaangażowania cywilizacji miejsca na nią nie ma.

Alexandra Kozowicz
Dziennik Teatralny Łódź
20 listopada 2015
Portrety
Paweł Świątek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia