Bezpowrotnie utracony profesor Gąsowski

Adasia, ucznia profesora Gąsowskiego każdy zna. Kornela Makuszyńskiego również - starczy wymienić, czytane przez wszystkich w dzieciństwie "Awanturę o Basię", "Pannę z mokrą głową", czy rzeczonego "Szatana z VII klasy".
Wspomnieć można, że Makuszyński obok pisania książek, wierszy i felietonów, trudnił się również krytyką teatralną. Stąd też przewraca się zapewne w grobie podwójnie, gdy zerka na teatralną realizację jego książki w Teatrze na Woli. Pozostaje mu pewnie miło wspomnieć film Kaniewskiej z Polą Raksą i Józefem Skwarkiem - mimo swych lat, nadal warty obejrzenia zdecydowanie bardziej, niż spektakl Witolda Skarucha i Macieja Wojtyszki. Przeznaczony dla dzieci, bez najmniejszej żenady traktuje je jako niewymagającego widza gorszej kategorii i w oczywisty sposób, wpisuje się w przykre brzmienie złą sławą owianego hasła "teatrzyk szkolny". Widzowie z lekturą zaznajomieni, od samego początku będą odczuwać wyraźny rozdźwięk między książką a spektaklem. Nie o fabułę tu chodzi - ta, poza adaptacyjnymi skrótami, pozostaje nietknięta (szkoda jednak choćby pominiętego "poszukiwania stu złotych", czy "sprawy skradzionego pióra" - fragmentów, zgrabnie nakreślających postać Adasia), i nie o realia, bo te odpowiadają książkowym o tyle, o ile za obowiązujące uznamy wszelkie kulturowe stereotypy - wyglądu "klasycznego" wiejskiego dworku, "klasycznego" gangstera, "klasycznego" bandziora itd. Rzecz jest nieco bardziej subtelna, dotyczy bowiem stylu powieści Makuszyńskiego - żywiołowego, uwodzącego, będącego wartością samą w sobie - i braku jakiejkolwiek ambicji odmalowania go w języku teatralnym. "Martwa", przytłaczająca brakiem pomysłowości i topornością scenografia, sztampowa muzyczka, mocno żenujące partie śpiewane (grzeszące tak śpiewem, jak i aeorobikową choreografią, szczyt kuriozalności osiągającą w finałowej piosence) i "techniczny" sposób gry aktorów, sytuują całość na poziomie nie tyle scenicznej interpretacji "Szatana.", co raczej jego ubogiego krewnego. Wydaje się, że konsekwencją zrezygnowania z próby teatralnego zmierzenia się ze stylem książki, jest odmienny od oryginalnego rys samych bohaterów, nie tyle nawet niedokładnie pokrywających się ze swoimi literackimi prototypami, co wręcz tworzących nowe, kulawe wzorce. Najlepiej widać to chyba na przykładzie profesora Gąsowskiego. W książce - cudownie roztargniony starszy pan, którego umysł tak dalece objęty jest humanistycznymi wzniosłościami, że kontrola nad wszelkimi innymi sprawami przychodzi mu przynajmniej z trudem, jeśli nie ze zniecierpliwionym poczuciem irytującej prozaiczności. W spektaklu - całkiem rozgarnięty, trzeźwo myślący, raczej "zabiegany", niż "roztargniony". Zaznaczyć wypada, że nie jest świadome reżysersko wyprowadzenie interpretacji postaci, lecz konsekwencja nieudanej (nieudolnej?) kreacji aktorskiej. Cesarzowi, co cesarskie należy jednak oddać i dać gawiedzi do zrozumienia, że profesora w zadanej po spektaklu szkolnej recenzji należy jednak określić mianem roztargnionego i cokolwiek nieprzytomnego - niech więc krząta się dziesięć minut po scenie w poszukiwaniu drugiego buta do pary, to wystarczy. Ot, zgrabny sposób na proste i pełne wdzięku scharakteryzowanie postaci, w pełni uniezależnione od aktorskiego rzemiosła. Równie ujmujący jest szereg innych zabiegów, w pokrętnej interpretacji, dających się odczytać jako inteligentna gra z jawnie stereotypową teatralnością i wejście w dialog z doskonale radzącym sobie z podstawami teorii teatru widzem. Niech za przykłady posłużą: piękny sceniczny "apart" zakochanego Adasia, czy skradający się teatralnym cichcem bandzior, uderzający chłopca potężnym drągiem (salwa śmiechu). Brakowało tylko głośnego "bang" z głośników - dla dopełnienia groteski. Problem tego teatrzyku szkolnego polega, pardon, na samym teatrzyku szkolnym. Wyobrażenie o teatrze dla dzieci, jako miejscu, w którym zaznajamia się najmłodszych widzów nie z teatrem w jego najgorszym wydaniu, sztampowym, głupim i robionym od niechcenia, opierającym się na niewybrednych żartach i równie niewybrednych stereotypach, ale jako miejscu, w którym pokazuje się sztukę atrakcyjną ze względu na swoją plastyczność, magiczność, opozycyjność wobec utartych schematów rozmawiania o kulturze - pozostaje tylko idealistycznym postulatem. Bo o dzieci - kształtujących się odbiorców dzieła teatralnego - nikt tu w sensie intelektualnym nie zadbał. Pozostaje liczyć na przytomne nauczycielki, gotowe odkręcić to nieporozumienie i uzmysłowić najmłodszym, że teatr wcale nie musi tak wyglądać. I że czasem jest, o czym po spektaklu porozmawiać. Tymczasem "Szatan.", jak na ironię, utrzymuje się w repertuarze nad podziw długo, a kolejne pokolenia szkolnej dziatwy tylko psują sobie wyobrażenie o teatrze. Dla zabawy, przytoczę fragment manifestu artystycznego Teatru na Woli: "[.] Mówimy o tematach trudnych, kontrowersyjnych, ale zawsze ważnych, zawsze w sprawie wobec świata. [.] Uważamy, że wszelka sztuka, szczególnie sztuka wysoka powinna być miejscem absolutnej wolności artystycznej. Takim miejscem jest Teatr na Woli, któremu przyświeca hasło: WOLNA WOLA". Dzieci, rzecz jasna, zasięg oddziaływania sztuki ambitnej nie dotyczy. Dzieciom wystarczą wolne żarty. Teatr na Woli, Warszawa Kornel Makuszyński "Szatan z VII klasy" adaptacja: Henryka Królikowska reżyseria: Witold Skaruch, Maciej Wojtyszko scenografia i kostiumy: Teresa Ponińska muzyka: Krzysztof Kołtuński Obsada: Magda Ostolska, Ewa Smolińska, Borys Jaźnicki, Witold Bieliński, Przemysław Predygier, Piotr Siejka, Tomasz Grochoczyński, Krzysztof Kołtoński, Zygmunt Sierakowski, Maciej Dużyński, Artur Chamski, Jakub Lasota.
Jan Czapliński
Dziennik Teatralny
5 listopada 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia