Blamaż festiwalu teatralnego
Międzynarodowy Festiwal Festiwali Teatralnych Spotkania znacznie więcej obiecywał, niż dał. Dobór i poziom widowisk wołały o pomstę do nieba. Wyjątkiem był spektakl Roberta Wilsona.Festiwal przebiegł pod hasłem: 'Oblicza teatru -przenikanie, przekraczanie'. Mocno dętym, zważywszy że najlepsze z propozycji nie przekroczyły progu poprawności. Na uwagę zasługiwało jedynie amerykańskie 'Kuszenie św. Antoniego' w inscenizacji Roberta Wilsona - nawet nie przedstawienie, lecz koncert muzyki gospel. I tu rodzą się pytania: Czy nie lepiej było ściągnąć tylko Amerykanów, a darować sobie pozostałe smutne nieporozumienia? Albo - zamiast kilkunastu widowisk zaprosić jedno, za to naprawdę znakomite? Tak się zwykle składa, że te najwartościowsze są najdroższe. Jednak suma wrażeń z wielu scenicznych gniotów nie przyniesie nawet cienia tej satysfakcji, jaką odnieślibyśmy, obcując z prawdziwym arcydziełem. A takie właśnie, w założeniu, mają być warszawskie Spotkania.Tymczasem już dwa wcześniejsze przeglądy kazały zastanawiać się nad ich bezguściem i myślową tandetą, choć trafiały się i arcydzieła, np. ' The Dragons Trilogy' Robera Lepage'az Kanady przed dwoma laty. Sześciotygodniowy festiwal (14 października - 26 listopada) okazał się zbyt rozciągnięty w czasie i skutecznie rozmył się w codzienności warszawskich scen. W każdym razie narzekania na niedostatki toruńskich Kontaktów czy wrocławskich Dialogów wydają się przy Spotkaniach nietaktem. Otrzymaliśmy głównie kameralne widowiska, w tym trzy monodramy. Szwajcarska ' Eraritjaritjaka' Heinera Goebbelsa składała się z dialogów zaczerpniętych z Eliasa Canettiego. Aktor wypowiadał je na tle wykonywanej na żywo, wyrafinowanej muzyki. Miłe dźwięki i łagodne obrazki przenikały się, jakkolwiek sensu w tym nie było za grosz. W rosyjskiej 'Medei. Materiałach' Heinera Müllera w reżyserii Anatolija Wasiliewa francuska aktorka ma za złe mężowi Jazonowi,że porzucił ją dla młodszej. Swe pretensje wyraża - po części nago, za to z doprawionym fallusem - histerycznie modulowanym głosem samuraja przed atakiem. Nie trzeba być Jazonem, by uciec. W' Wishuponastar' izraelska artystka huśta się na gwieździe Dawida niby na cyrkowym trapezie, po czym ją poślubia i zadaje się z nią (nim?) intymnie. Aktorka pokazała się później także w' Anthology', wyśpiewując przy fortepianie światowe standardy lub zadręczając znerwicowanego syna wojennymi opowieściami. Oba izraelskie przedstawienia mieszczą się w walizce. Taki też - świetlicowy -jest ich poziom. Kaliski ' Woyzeck' to, jak zwykle u Mai Kleczewskiej wysyp seksualnych odmienności 'odkrytych' u bohaterów, w całkowitym oderwaniu od tekstu Georga Büchnera. ' Lacrimosa' z Teatru Pieśń Kozła z Wrocławia, podobnie jak poprzednie widowiska w reżyserii Grzegorza Brala, wznosi się na taki poziom ekspresji wykonawczej, żew warstwie słownej staje się kompletnie niekomunikatywne. Pod znakiem totalnego chaosu i bełkotu przebiegły też sążniste belgijskie nudziarstwa w reżyserii Johana Simonsa: 'Azylant' według holenderskiego autora Arnona Grunberga oraz 'Platforma' - adaptacja obrazoburczej powieści Michela Houellebecqa. Niekiedy scenariusze przedstawień okazywały się ciekawymi, wręcz poruszającymi opowieściami. Tak było choćby w przypadku spektakli przygotowanych przez Mehr Theatre Group z Iranu. 'Amid the Clouds' dotykało ciągle aktualnych spraw emigracji, bezdomności, wiary w sens człowieczeństwa. Jednak zrealizowane było tandetnie, a poziomem aktorstwa dorównywało teatrowi amatorskiemu. Aktorzy wyraźnie nie oswoili się ze scenografią, czyli wielkimi akwariami, w których zanurzali się podczas spektaklu. Inscenizatorowi zabrakło pomysłu, by opowieść wciągała. To, co obejrzeliśmy i usłyszeliśmy, nadawało się najwyżej na radiowe słuchowisko. Ciekawsze okazały się ' Recent Experiences'. Urywków losów czterech pokoleń Irańczyków wpisanych w dzieje świata słuchało się jak ponadczasowych moralitetów. Jednak sztuka mieściła się raczej w kategorii wydarzeń towarzyszących imprezie typu rozdroże kultur niż najważniejszemu - przynajmniej z nazwy - festiwalowi teatralnemu w Polsce. Dużym rozczarowaniem -zwłaszcza dla miłośników twórczości Brunona Schulza - był spektakl 'Filozofowie'. Przedstawienie multimedialne -instalacje, taniec i film -wykazywało sprawność techniczną grupy Francuzów, ale ich kreacja świata nie miała nic wspólnego z wizją autora 'Sanatorium pod Klepsydrą'. Powoływanie się na nią było sporym nadużyciem. Stolica jednego z państw Unii Europejskiej użyczyła swych scen zbieraninie wszelkiego typu twórczych fobii, dziwactw, dewiacji i urazów. Frustracje ze sceny przenikały między widzów, dołując do cna. Jeśli oto szło organizatorom Spotkań, to mogą sobie pogratulować. Osobowość sceny eksperymentalnej - Urodził się w 1941 roku w Waco, w stanie Teksas, tam studiował administrację biznesową, plany życiowe zmienił po przybyciu w 1963 roku do Nowego Jorku, gdzie zaczął się uczyć malarstwa i podjął studia architektoniczne. - Jego pierwsza grupa Byrd Hoffman School of Byrds powstała w 1968 r. Po spektaklach z nią zrealizowanych (m.in. ' The Life and Time of Joseph Stalin', 1973) został uznany za czołowego twórcę awangardy teatralnej na nowojorskim Manhattanie. Światową sławę przyniosła mu inscenizacja opery Philipa Glassa 'Einstein on the Beach' (1976). - Największe artystyczne przedsięwzięcie to spektakl ' The CIVIL warS' planowany z okazji olimpiady w Los Angeles (1984). Miał trwać 12 godzin. Został zrealizowany częściowo i zaprezentowany w Ameryce i Europie. W następnych latach coraz częściej oprócz własnych autorskich inscenizacji Wilson realizuje spektakle operowe. Najgłośniejsze to: 'Czarodziejski flet' i 'Madame Butterfly' (Paryż), ' Peleas i Melizanda' (Salzburg), 'Pierścień Nibelunga' (Zurych). Niezmiennie w swej twórczości łączy teatr, muzykę, malarstwo, rzeźbę, wideo. Jego prace plastyczne wystawiane są w galeriach i muzeach na całym świecie.