Błędni rycerze

W Gardzienicach zmieniło się w ciągu ostatnich lat niemal wszystko...

Nie ma już na ubłoconej bramie wjazdowej do Ośrodka Praktyk Teatralnych w Gardzienicach nasprayowanego napisu „TEATR AJ WAJ”. Dziś brama błyszczy świeżym tynkiem i zaprasza gości Festiwalu Teatrów Błądzących brukowanym podjazdem.

W Gardzienicach, dzięki inwestycjom wartym prawie dwadzieścia milionów złotych, w większości pochodzących z unijnej dotacji, zmieniło się w ciągu ostatnich lat niemal wszystko. Życie artystyczne i towarzyskie, które dotąd koncentrowało się wokół Oficyny i drewnianej Chaty, teraz przenosi się do zbudowanego od podstaw Spichlerza, w którym mieści się bogato wyposażona trzykondygnacyjna sala teatralna oraz do równie bogatej, choć kameralnej Szopy. Biura przeniesiono do odbudowanej Oficyny Północnej, a zrekonstruowany Pałac mieści powierzchnie wystawowe, koncertowe, konferencyjne i ekskluzywne pokoje gościnne. Na pierwszy rzut oka służący za bazę noclegową peerelowski klocek dawnego Internatu przestał być potrzebny – nie śpi się tu już w chłodzie i śpiworach. To pewien paradoks: póki goście OPT lokowani byli na noclegi tam i w gospodarstwach we wsi, zainteresowanie gospodarzy działaniami teatru było znacznie mniejsze, niż dziś, kiedy Ośrodek stał się samowystarczalny i traci bezpośredni kontakt z lokalną społecznością. Siła blichtru?

Bo niewątpliwie Europejski, od końca września, Ośrodek Praktyk Teatralnych jest dziś miejscem, gdzie wypada się pokazać – żyjemy w czasach, w których najbardziej nawet zasłużony teatr przegrywa z centrum konferencyjnym. Gardzienice po ponad trzydziestu pięciu latach działalności zaczęły pełnić obie te funkcje i – obok oczywistego trudu utrzymania całego kompleksu – w tym jest ich ogromna siła. Wnioskując z pierwszych działań po zmianie statusu, potencjał nie będzie zmarnowany. Włodzimierz Staniewski zbyt daleko zabrnął w swoje marzenie, żeby teraz ustąpić pola. Przy okazji otwarcia E-OPT odbyła się więc jego nowa premiera, a plany konferencyjne zapełniają grafik na wiele tygodni naprzód.

Czym wobec tego jest dzisiaj Festiwal Teatrów Błądzących? W tym roku odbyła się trzecia, po zeszłorocznej przerwie, edycja tej kameralnej imprezy. Trudno powiedzieć, według jakiego klucza dobierany jest festiwalowy program; trop, który mówi, że zaproszeni artyści przechodzili przez zespół lub Akademię Gardzienic, sprawdza się w większości przypadków, ale nie we wszystkich. Spójność estetyczna przedstawień z dokonaniami Staniewskiego również nie jest tu wytyczną, co akurat cenne. Nie jest to przegląd teatru alternatywnego, w rozumieniu, o jakim mówiła choćby Ewa Wójciak („Teatr" nr 6/2013) – grupy alternatywne się tu pojawiają, ale równie dobrze może się zdarzyć adaptacja Makbeta. Określenie „off" z kolei niezbyt pasuje do teatru antropologicznego, jaki reprezentują niektóre grupy zagraniczne. To niby tylko problemy z definicją, a jednak przy tworzeniu cyklicznej imprezy teatralnej warto by mieć sprecyzowane założenia programowe. Wytrych „błądzące" niewiele tu rozwiązuje.

W programie tegorocznego festiwalu znalazła się projekcja filmowa i siedem przedstawień. Dwa z nich to spektakle repertuarowe OPT: Znak Kaina w reżyserii Jamesa Brennana i Supermarket i Narodowe VooDoo, dyplom X Akademii Praktyk Teatralnych w reżyserii Jacka Timingeriu. Ten pierwszy (recenzja w „Teatrze" nr 1/2013) jest zbiorem dobrych etiud, zapadających w pamięć obrazów i, przede wszystkim, pokazem możliwości technicznych nowej sali w Spichlerzu. Próba spojrzenia na przyczyny zbrodni oczami bratobójcy, łącząca motywy biblijne i romantyczne, jest niewątpliwie kusząca i inspirująca, jednak w całości nie utrzymuje spójnej konstrukcji intelektualnej, linia narracyjna gubi się w chaosie kompozycji i nie pozwala podążać za procesem przemiany bohatera. Inaczej w VooDoo, opartym na tekście Andrzeja Stasiuka. Zespołowi APT udało się skonstruować spójną strukturę, bazującą na mądrze interpretowanej literaturze, świeżym wykorzystaniu gardzienickiej motoryki ruchu, przefiltrowanym przez młodzieżową muzykę, i mocnych, zapadających w pamięć znakach wizualnych. Supermarket... zbliża się do teatru plastycznego spod znaku Dudy-Gracz, esencjonalnego, energetycznego i – co udaje się niewielu – wydobywającego sceniczną poezję z kampu.

Jeszcze jeden punkt programu bardzo blisko związany był z Ośrodkiem, a mianowicie kończący festiwal audioperformans (bo „koncert" to w tym przypadku zdecydowanie za mało) aktorki Gardzienic, Doroty Kołodziej. Miss M. to nowe odczytanie piosenek Marilyn Monroe, przearanżowanych na współczesne brzmienia klubowe z towarzyszeniem pianina preparowanego i błyskotliwych, zastępujących oświetlenie sceny wizualizacji. Taka estetyka to ostatnie, czego można by się spodziewać w OPT, dlatego też koncert wywołał na widowni pewną konsternację – nie da się jednak nie zauważyć, że Miss M. jest fenomenalnym performansem technicznym, w rozumieniu Jona McKenzie'ego, i perfekcja wykonania zasłużyła na pełen szacunek odbiorców.

Wśród gości zagranicznych znalazł się irański Teatr AV, interpretujący na scenie epos Gilgamesz. Formuła tego spektaklu rozpięta była między klasycznym teatrem antropologicznym w stylu Eugenia Barby (archetypiczne tematy, tekst mówiony w prawie dziesięciu językach) a autoironicznymi działaniami małych grup niezależnych w rodzaju Teatru Brama z Goleniowa (napięcia między rytuałem a ludycznością, tworzenie wspólnoty z widzami dzięki wychodzeniu z roli w prywatność). Rzecz to ciekawa, choć nie porywająca – ale prawdziwe znaczenie tej pracy wybrzmiało podczas dyskusji, kiedy reżyser, Babak Mohri (dwukrotny uczestnik kursu Summer Intensive w OPT), opowiadał, w jaki sposób poprzez teatr doprowadzić można do zmian obyczajowych w Iranie. Udowodnienie ze sceny, że mimo norm religijnych kobieta może publicznie śpiewać i nic się przez to nie dzieje, to praca u podstaw na rzecz nowoczesnego społeczeństwa.

Słabym momentem festiwalu była adaptacja Macbetha Divadla Kontra ze Słowacji. Spektakl przyjechał w zastępstwie za Hamleta – i okazał się być monodramem w najgorszej, skostniałej formule. Na nic zdał się niezaprzeczalny kunszt aktorski Petera Čižmára, skoro jako menel na śmietnisku musiał monologować postaciami z Szekspira, ilustrując to koszmarnymi tautologiami: przy zabójstwach odrywał głowy lalkom, obserwując zbliżający się Las Birnamski, rozsypywał z worka gałęzie z igliwiem. Złe wrażenia zatarł na szczęście ostatni festiwalowy dzień, najbogatszy pod względem artystycznym.

Na tle pozostałych propozycji zdecydowanie wyróżniały się dwa pokazy: Osad Teatru Krzyk z Maszewa i Pages from the Book of... z Rose Bruford College. Pierwszy to opowieść o zakłamaniu środowisk artystycznych, które poza maską niezależności, barwnych charakterów i szerokich horyzontów okazują się być bandą niewyróżniających się niczym pustych nierobów, służalczych wobec urzędników, od których zależy ich byt. Własne niedostatki rekompensują sobie niszczycielską brutalnością w stosunku do jednostek faktycznie niezależnych, a aspirujących do wejścia w świat sztuki. Przykre, że anegdotę z Osadu przyłożyć można z dobrym skutkiem nie tylko do większości instytucji i uczelni artystycznych, ale i do wielu grup offowych. Reżyser Marek Kościółek (notabene też absolwent APT) zawsze ostro rozprawia się z poruszanymi problemami. A że jego zespół po dekadzie wspólnego działania jest jedną z najmniej uwikłanych w politykę, a zarazem jedną z najlepszych technicznie grup alternatywnych w Polsce, o bardzo rozpoznawalnym stylu, tym mocniejsze razy zadaje ich sceniczna wypowiedź.

Kartki z Xięgi..., bo tak brzmi polski tytuł drugiego przedstawienia, to spektakl studencki w reżyserii Teresy i Andrzeja Wełmińskich, oparty na technikach aktorskich teatru Cricot 2. Trudno być prorokiem we własnym kraju, toteż w Polsce formuła Teatru Śmierci wydaje się być – nomen omen – martwa, a instytucje zajmujące się spuścizną po Tadeuszu Kantorze blokują wszelkie próby podjęcia jego dokonań w praktyce teatralnej. Słuszne to, o ile odniesienia do Cricot pozostają na płaszczyźnie zapożyczeń estetycznych – Wełmińscy jednak, znając metody i filozofię Kantora od podszewki, pracują na rzecz uruchamiania Kantor Studies na Zachodzie. Z dobrym skutkiem, o czym świadczy artystyczna jakość i świeżość wyrazu Kartek z Xięgi..., bazujących na twórczości Brunona Schulza, zarówno literackiej, jak i plastycznej. Podwójne nawiązanie do Xięgi bałwochwalczej i równocześnie popularnego w kulturze anglosaskiej antycznego motywu Book of the Dead w tytule nie jest rzecz jasna przypadkowe. Kantorowska estetyka pozwoliła tu na opowiedzenie niewyeksploatowanej w Teatrze Śmierci historii w poruszający i nie mniej poetycki sposób, niż w jego oryginalnych dziełach. Dobrze jest przekonać się, że jego głęboka filozofia twórczości może wciąż funkcjonować, nie zmieniając się w skansen. Dodatkowym smakiem festiwalowego pokazu był gościnny udział kolejnego aktora Cricot, Andzika Kowalczyka.

Gardzienice, sądząc po tegorocznych wydarzeniach, są przestrzenią dla błędnych rycerzy. W wystawienie Gilgamesza wpleciony wręcz został motyw Don Kichota i Sancho Pansy, ale ta figura przewija się i w pozostałych pozycjach w programie. Nacjonalistyczny „syn swojego kraju", w VooDoo zdegradowany do głosu zapowiadającego opóźnienia pociągów, Macbeth, zmuszony przez fatum do porzucenia rycerskiego kodeksu, Schulzowski Ojciec, walczący o spełnianie swoich utopijnych idei, bohater Osadu, który za cenę śmierci nie zaprzedał osobowości w starciu z grupą artystowskich łże-outsiderów. Jednak największym z napotkanych na festiwalu rycerzy jest sam Staniewski, który po dekadach walki o zrewolucjonizowanie funkcjonowania OPT, zapytany przeze mnie, co dalej w nowej epoce, odpowiada: „wiele pytań".

Gardzienice i Staniewski to jedno. Ośrodek nie funkcjonowałby tak długo i na taką skalę bez jego metod pracy, zarówno artystycznej, jak organizacyjnej, które mogą wydawać się niepotrzebnie opresyjnymi, balansującymi na granicy etyki – ale są skuteczne. Nie bez kozery do pełnej nazwy OPT zalicza się też człon „założony, budowany i prowadzony przez Włodzimierza Staniewskiego", nie bez przyczyny w ogrodzeniu wykuto inicjały „VS". Jednak zmiana formuł pracy Ośrodka zmieniła też jego założyciela. Do pracy nad spektaklami zaczął dopuszczać innych twórców (czego pierwszym przykładem jest Znak Kaina), a rządy twardej ręki kontrastują z momentami refleksji. Podczas wrześniowego otwarcia E-OPT Staniewski przedstawił gościom „wszystkie kobiety jego życia", partnerki, córkę, wnuczkę. Wyjaśnił, że przez lata dotychczasowej działalności Gardzienic nie miał dla nich czasu, bo pracował na ten jeden moment. I wtedy je za to przeprosił. Początek nowej epoki oznacza koniec poprzedniej, a więc i czas rozliczeń.

Wracając do pytania postawionego na wstępie, Festiwal Teatrów Błądzących wydaje się być jak dotychczas jedynie wydarzeniem towarzyszącym podstawowym działaniom Ośrodka. Rodzajem sugestii dla władz, sponsorów, środowiska czy po prostu opinii publicznej, że OPT jest w stanie zorganizować międzynarodowy przegląd poszukującego teatru, który wpisywałby się w jego misję kulturotwórczą, generował interesujące spotkania i wymianę artystyczną w ramach obranej drogi twórczej. Na pierwszy rzut oka tak to wygląda. Na pierwszy rzut oka Internat nie powinien być już używany jako baza noclegowa. Prawda jest jednak taka, że to tam lokowani są pracownicy festiwalu i innych działań Gardzienic, adepci i absolwenci Akademii, nawet jeśli pozostałe przestrzenie stoją puste. Operowanie półprawdami w historii Ośrodka okazuje się być ceną za realizację wielkich idei i marzeń.

Podoba mi się, że w anglojęzycznej wersji festiwalowego programu określenie „błądzące" przetłumaczone zostało na „wandering", teatry włóczęgowskie, teatry – obieżyświaty. Romantyczny wydźwięk tej formuły bardziej przyciąga, niż zniechęca, tak jak miało to miejsce przy poprzednich edycjach festiwalu, kiedy błądzenie, z całą swoją pejoratywną wymową, było punktem wyjścia dyskusji po spektaklach. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. Znamienne, że w programie festiwalu zabrakło ostatniej premiery Staniewskiego, Oratorium Pytyjskiego. Jak zwykle w teatrze poszukującym, pierwsza wersja przedstawienia to wciąż work in progress, a wszak Gardzienice nie błądzą – dziś, tym bardziej jako Europejski Ośrodek, mają obowiązek wskazywać drogę.

Adam Karol Drozdowski
Teatr - pismo
29 grudnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia