Błoto i śmieci

1. Festiwal Kolada Fest

Z pewnością o najnowszej premierze warszawskiego Teatru Studio trudno będzie zapomnieć. Ale nie dlatego, by "Rewizor" był przedstawieniem znakomitym (bo jest akurat odwrotnie), lecz dlatego, że nigdy dotąd głównym bohaterem dramatu Gogola nie było błoto. W warszawskim spektaklu podłoga sceny wypełniona jest błotnistą mazią, w której taplają się aktorzy, smarują nią twarze, udają, że zjadają grudy błota i wszyscy wzajemnie nim się obrzucają. Owo nurzanie się w tej brei, spożywanie z koryta obiadu przez Chlestakowa (Eryk Kulm), ma upodobnić człowieka do zwierzęcia, a konkretnie do świni, której sztuczna postać widnieje na scenie pośród różnych klamotów, śmieci i czegóż tam jeszcze. Żal mi tylko dobrych aktorów: Doroty Landowskiej, Łukasza Lewandowskiego, Krzysztofa Stelmaszyka, Łukasza Simlata i innych, którzy "dali z siebie wszystko" w tak marnej sprawie. Jedyna rzecz do zaakceptowania to znana, stara piosenka, dumka rosyjska "Kałakolczik" puszczana z nagrania za kulisami.

Reżyserem tego "arcydzieła" jest Nikołaj Kolada z Jekaterynburga, dość znany już teatromanom w Polsce, albowiem wyreżyserował u nas kilka spektakli. A teraz będzie już bardzo znany, bo warszawski Teatr Studio zorganizował Festiwal Kolady, w ramach którego pokazano trzy przedstawienia wyreżyserowane przez niego w polskich teatrach (oprócz "Rewizora" "Marzenie Nataszy" z Teatru Jaracza w Łodzi oraz "Maskaradę" Lermontowa z Teatru Słowackiego w Krakowie) oraz cztery ("Borys Godunow", "Hamlet", "Wiśniowy sad"  i "Tramwaj zwany pożądaniem") przywiezione z Uralu w Rosji, z teatru w Jekaterynburgu, gdzie Nikołaj Kolada prowadzi własny teatr. Ponadto pokazano filmy o nim i jego teatrze w Jekaterynburgu, były czytania sztuk teatralnych Kolady (jest autorem około stu utworów), spotkania z nim oraz koncerty itd., itd. Przez dziesięć dni w okolicy Teatru Studio zapanował "Koladyzm".

Wszystkie spektakle Kolady, zarówno te rosyjskie, jak i te realizowane w Polsce, stanowią swoistą karykaturę wobec litery tekstu. A tym samym silnie ingerują w tkankę utworu, zmieniając jego ideę, wymowę, myśl autorską. Weźmy na przykład "Wiśniowy sad" Czechowa i dobór obsady. Centralna postać sztuki, Raniewska (Wasilina Makowcewa), prócz karykaturalnego stroju i cyrkowego sposobu bycia jest wyraźnie dużo młodsza od swojej scenicznej córki. Ogromnie wzruszająca u Czechowa postać staruszka Firsa tu grana jest przez młodzieńca (Aleksandr Zamurajew), i to w sposób, powiedziałabym, cyniczny. Zatem finał przedstawienia jest zaprzeczeniem myśli Czechowa. Nie mówiąc już o całym spektaklu, który przypomina cyrk z klaunami.

Upiorne monstra

Zrównanie człowieka ze zwierzęciem zdaje się być obsesją Nikołaja Kolady. Świadczy o tym nie tylko "Rewizor", ale i inne spektakle w jego reżyserii, na przykład przywieziony z Jekaterynburga "Hamlet" Szekspira (uważam za całkowite nadużycie podpisywanie nazwiskiem Szekspira tego beznadziejnego kiczu), gdzie postaci upodobnione są do dzikich zwierząt, bełkoczą, dyszą, charczą z wyrzuconymi na zewnątrz językami, poruszają się jakimś "kicaniem" jak małpy, a na szyi mają założone smycze. Reżyser pewnie chciał nam dobitnie powiedzieć, że Dania pod rządami króla Klaudiusza - bratobójcy jest jednym wielkim więzieniem, stąd ludzie na smyczy. Tylko że te prymitywne postaci nie przypominają ludzi. Trudno więc im współczuć.

Hamlet zaś, prezentując ogromny tatuaż na plecach, budzi skojarzenia dalekie od Szekspira. Zresztą ten sam aktor, Oleg Jagodin, w innych spektaklach, na przykład w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Tennesee Williamsa, gdzie gra paskudną postać prymitywnego, agresywnego, a nawet faszyzującego Polaka Stanleya Kowalskiego, też jest wytatuowany. Czyżby to było logo tego aktora? Utalentowanego. Szkoda tylko, że pokazanego wyłącznie w karykaturze i przerysowaniu. A sam spektakl wyraźnie utrzymany jest w klimacie antyamerykańskim.

Odebranie ludziom tego, co człowiecze, godności osoby ludzkiej i zrównanie ich ze zwierzęciem, a nawet usytuowanie człowieka na równi z błotem (jak w "Rewizorze"), jest nie do przyjęcia. Bo nie tylko nie zawiera nawet krzty wiarygodności postaci i sprawy, którą aktor gra, ale tworzy fałszywy, skonstruowany wbrew porządkowi natury, filozofii, logiki i w ogóle wszystkiego sztuczny twór ni to człowieka, ni to zwierzęcia, ni to przedmiotu.

Szkoda pieniędzy

Festiwal Kolady w warszawskim Teatrze Studio każe się zastanowić, czy każdej miernocie można bezkarnie urządzać festiwale. I to jeszcze miernocie obcej (rosyjskiej), jakbyśmy swojej nie mieli aż nadto. Śmieci najróżniejszego autoramentu przelewają się dziś przez teatry w Polsce, niszcząc podstawową tkankę naszego dorobku narodowego w zakresie kultury (vide: ostatnie realizacje "Dziadów" m.in. w Poznaniu w reż. Radosława Rychcika). Dzieje się tak za przyzwoleniem, a nawet - powiedziałabym - poparciem obecnie urzędującej władzy, która ochoczo łoży pieniądze na ową miernotę. Tak jest i tym razem, bo jak czytamy w materiałach festiwalowych - Festiwal Kolady został dofinansowany ze środków ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

Czyżby minister Małgorzata Omilanowska, dysponując groszem podatników, uznała, że ów festiwal będący wielką promocją nie tylko samego Kolady, ale też i Jekaterynburga, jest dla polskiej kultury i dziedzictwa narodowego czymś niezbędnym? Bo ja uważam, że ten festiwal - najdelikatniej mówiąc - nie tylko nie wniósł nic konstruktywnego do naszego życia kulturalnego, ale był stratą czasu i pieniędzy. O co najmniej dwuznacznym klimacie polityczno-moralnym, jaki stworzył się wokół niego, lepiej nie wspomnę.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
24 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia