Błyśnięcie

"Sługa dwóch panów" - reż. Tadeusz Bradecki - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

Dziś wystawienie "Sługi dwóch panów" Goldoniego to akt odwagi. Wiemy, że kanonicznej realizacji Giorgio Strehlera z Piccolo Teatro di Milano (1947) dorównać się nie da, i wie to najlepiej reżyser Tadeusz Bradecki.

Polscy widzowie mediolańskiego "Sługę" mogli poznać. W roku 2001- w dziesiątym układzie obsadowym - spektakl przyjechał do Teatru Narodowego. Ale mogli go zobaczyć jeszcze niemal pół wieku wcześniej, bo w 1958 r., też w Warszawie. I wtedy obejrzał go również prof. Zbigniew Raszewski, który pod koniec życia stwierdzi, że "Sługa" Strehlera to najlepsze przedstawienie, jakie w ogóle widział - "tak piękne, że właściwie nie powinno go być".

Arlekina grał Marcello Moretti, po jego śmierci (1961) zaś tę rolę przejął Ferruccio Soleri. I gra ją do dziś, w wieku 87 lat. Trudno uwierzyć? Proszę się wybrać do Piccolo w maju, tytuł znów wznowiono. Aktor wychodził na scenę jako Arlekin już bodaj 3 tys. razy. Znamienne, że w jednym z wywiadów na pytanie o trzy najważniejsze aspekty swego życia Soleri odpowiedział: rodzina, zdrowie, Arlekin.

Tyle z legendy, wróćmy do premiery w stołecznym Dramatycznym. Bradecki nie ściga się ze Strehlerem. Jego spektakl ma chyba w sobie mniej z ostentacyjnej teatralnej umowności, tak charakterystycznej dla dzieła włoskiego reżysera. Gdy Krzysztof Szczepaniak jako Arlekin wykonuje kolejne wolty, owszem, podkreśla gest, ujawnia gag, ale w tym wszystkim pozostaje bardziej postacią z komedii omyłek, mniej demaskatorem tajemnic scenicznego instrumentarium. "Sługa" to zatem opowieść na dziś.

W pierwszej sekwencji bohaterowie dialogują przy zwierciadle ustawionym nieco w głębi sceny. Lustro odbija ich kostium, uwydatnia go, wykoślawia, udowadniając, jaka siła tkwi choćby w aktorskiej masce: w niej aktor wstydzi się mniej. Ale już kawałek za lustrem wchodzimy w drugi teatralny świat - precyzyjnej historii, którą trzeba zagrać.

I w tym Bradecki nie ustępuje: opowiada krok po kroku, chwilami pozwalając aktorom wchodzić w postaci odważniej, zaznacza nawet dyskretną psychologię. A oni to wykorzystują. To ogromny sukces Szczepaniaka, ale jest w tym zespołowym popisie jeszcze jedna rola, którą będę wymieniał przy wszystkich okazjach: Waldemara Barwińskiego jako Florynda. Wiedziałem, że jest w stanie zagrać w każdej konwencji, jednak nie wiedziałem, iż konwencją dell'arte objaśni spory kawał z ludzkiej egzystencji - rzec można: na przekór dzisiejszym trendom.

Wspaniały teatr; nawiążę do Raszewskiego: takiego powinno być teraz więcej.

Przemyslaw Skrzydelski
wSieci
14 marca 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...