Bo do tanga trzeba Mrożka

"Tango" - reż: Jerzy Jarocki - Teatr Narodowy w Warszawie

Jerzy Jarocki wystawił w Teatrze Narodowym nową, już głośną wersję l mrożkowego "Tanga". W tej najbardziej obrotowej sztuce naszych czasów znów przeglądamy się jak w krzywym zwierciadle. Sceniczne dzieje "tanga" bowiem to także dzieje nas samych. Jak wyglądaliśmy i jak wyglądamy jako bohaterowie Mrożka?

W finale "Tanga" jarockiego w narodowym, jak to w tej sztuce, dwóch mężczyzn tańczy "La Cumparsitę". To jedna z najmocniejszych scen metafor w dziejach polskiego teatru. Widziałem ten finał już chyba z 15 razy, w różnych realizacjach, z różnymi podtekstami. Bywało zwykle tak, że przylepieni policzkiem do policzka zamordysta i oportunista, zwykły cham i nieudany mentor, zdawali się być uwięzieni w bezsensownym tańcu z musu, w niestosownej zmysłowości. Jarocki niby nic w przebiegu tej sceny nie zmienił. Jest dwóch niedobranych partnerów, są koślawe figury taneczne i skoczne argentyńskie rytmy z patefonu. A jednak na ten dzisiejszy taniec Edka i Eugeniusza patrzy się fundamentalnie inaczej. 

Rodzinna Polska, rodzinna Europa 

Nie wiem, jak często na przełomie lat 50. i 60. Sławomir Mrozek chodził do kina. Emitowana przed seansami "Polska Kronika Filmowa" pokazywała przynajmniej raz do roku, jak wyglądały sylwestry w Pałacu Kultury, bale komunistycznego aparatu władzy. Tu koślawię dreptał malutki, pomarszczony Gomułka ze swoją niewyjściową, źle ubraną żoną. Tam potykał się o własne nogi premier Cyrankiewicz, trzymając w ramionach Ninę Andrycz jako alibi. Gdzieś w tle można było wypatrzyć pamiętającego jeszcze przedwojenne ziemiańskie bale Jarosława Iwaszkiewicza. Przekaz tej siermiężnej choreograficznej pornografii był prosty: władza też potrafi się bawić. Towarzysze to zwykli ludzie pracy, a kiedy trzeba - kompani do tańca i do różańca. Może jakiś kadr z "Kroniki" zaplątał się w głowie Mrożka, pary dygnitarzy ponakladały na siebie i dramatopisarz dałby się posiekać, że towarzysz Moczar, były partyzant, a potem minister spraw wewnętrznych, obejmuje w tangu poetę Wazyka. 

.Jeśli to prawda, że od prapremiery "Wesela" zaczął się w Polsce nowoczesny teatr, to co zaczęło się premierą "Tanga"? 

Zrazu czytano "Tango" jako opowieść o "rodzinie, która staje się społeczeństwem". Zidiociała babcia młodzieżówka, ojciec - niewydarzony artysta, puszczalska mama, spiskujący stryj niewdzięcznik, prawie dorosły pierworodny stale pyskujący rodzicom, seksowna kuzynka - kandydatka na synową, panoszący się współlokator pieczeniarz - złota rączka. Dziwna rodzina, której najbystrzejszy przedstawiciel Artur odkrywa (jak chciał Jan Błoński), że "absolutna wolność skazuje na absolutną samotność". 

Mówiąc najkrócej, "Tango" to sztuka o takim jednym, co chciał zrobić porządek. Nieważne gdzie: w głowie, w rodzinie, w społeczeństwie, w narodzie. Mrozek wyjaśnił kiedyś, jak postrzega fenomen teatru - musi być porządkiem, bo życie jest chaosem. "Tango" wypełniają więc międzyludzkie gry i zabawy próbujące w mniejszym lub większym stopniu okiełznać chaotyczność egzystencji. Temu służą karciana mania Edka, Eleonory i Eugenii, teatr Stomila, fotografowanie przebranej w stroje retro rodziny. Jest próba ceremonii, czyli ślubu. I na koniec sztuki taniec. Każda ta próba to testowanie procedur regulujących ludzkie zachowania i dążenia. Po odrzuceniu Boga i religii zostają trzy wartości: miłość, sztuka i ideologia. "Tango" było pierwszą "europejską sztuką" Mrożka nie tylko dlatego, że powstało już po jego wyjeździe na Zachód, ale również dlatego, że nie dato się jej opisać, stosując klucz aluzji do wschodnioeuropejskich totalizmów. 

Buntownik czy pragmatyk? 

Pierwsze było przedstawienie w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, ale dzisiaj już nikt go nie pamięta. Najważniejsze dla recepcji sztuki okazały się premiery Erwina Axera w Teatrze Współczesnym w Warszawie i Jerzego Jarockiego w Starym Teatrze w Krakowie, obie w 1965 roku. Dla wielu widzów "Tango" było antysystemową wprawdzie, ale cenzuralną farsą. Czujny jak zawsze krytyk "Trybuny Ludu" Jaszcz (Jan Alfred Szczepański), chwaląc sztukę, pytał mimochodem: z jakich pozycji przemawia Mrozek? Od której strony krytykuje faszyzm? A Witold Filler w efektownym intelektualnym szpagacie udowadniał, że "Tango" jest bardziej aktualne i bolesne w USA, Tunezji i Iranie niż w PRL. "Mrozek jest realistą nad. Nad polskim absurdem" - oznajmiał Jan Kott. Widzowie natychmiast docenili aktualność "Tanga". Dość powiedzieć, że przez trzy sezony zagrano je w Starym u Hubnera 220 razy! 

U Axera Artura grał Wiesław Michnikowski, rocznik 1922. W1965 roku miał więc 43 lata. Jarocki obsadził autentycznego młodzieńca; Jan Nowicki był wtedy dwudziestokilkulatkiem, świeżo po szkole. Michnikowski w słynnym monologu Artura na stole naśladował kreację Łomnic-kiego z "Arturo Ui" (zbieżność imion bohaterów Brechta i Mrożka wydała się Axerowi nieprzypadkowa), faszystowski słowotok i histeryczny krzyk wodza. 

Publiczność wiedziała swoje: Artur to wściekły doktryner z lat 50. z ZMP dla niepoznaki tylko szermujący konserwatywnymi ideami. 

Tymczasem Jarocki trzymał stronę Artura. Wyznał niedawno w wywiadzie, jakiego udzieli! mi w TVP Kultura, że wtedy sam chciał zagrać tę rolę! Choćby po to, żeby podkreślić swoje utożsamienie się z bohaterem. Widział go jako intelektualistę gorączkowo szukającego języka, formy i klucza do świata, siebie i innych ludzi. Nowicki, "bohater romantyczny po nowemu", nosił modny wąski krawat do białej koszuli, było w nim coś z amerykańskiego aktora, ikony buntownika. 

Tango na każdy czas 

Ciekawe, że Artur A.D. 2009 nie jest już faworytem Jarockiego. Reżyser ustawił w tej roli Marcina Hycnara jako członka zastępu młodych polityków. Witkacy nazywa! ich pragmatystami, my wolimy określenie "młodzi, bardzo profesjonalni aktywiści partyjni". Wszyscy noszą takie same markowe garnitury, mają grzeczne fryzury. Wydaje im się, że posiedli znajomość mechanizmów kierowania "ciemnym ludem". I tylko przypadek decyduje, którą partię wybiorą. Ich Artur jest głuchym na sztukę technokratą i kłębkiem kompleksów. Woli reżyserować od razu samą rzeczywistość. "Zabij Edka" - mówi do Stomila, kusząc go, że nie będzie to tylko akt zemsty za przyprawienie mu rogów, ale także gest artystyczny i jednocześnie tragedia o wymiarze społecznym. 

Do 1968 roku nikt odczytań Axera i Jarockiego nie przebił. Potem, w latach 1968-1973, był zapis cenzury na Mrożka w odwecie za jego list protestacyjny w sprawie inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Kiedy wróci! do łask, reżyserów zainteresowały inne jego sztuki: "Emigranci", "Garbus", "Pieszo". "Tango" wylądowało na prowincji. Uznano je za dramat już bez tajemnic, o którym wszystko powiedziano. 

Kazimierz Dejmek sięgnął po "Tango", wydawało się, w najodpowiedniejszym momencie: w 1990 roku, świeżo po sukcesie innych swoich Mrozków - "Vatzlava" i "Portretu". W warszawskim Polskim miał idealnych odtwórców kilku ról: Kalinę Jędrusik (Eleonora), Ninę Andrycz (Eugenia), Zdzisława Mrożewskiego (Eugeniusz). Nie interesował go polski klucz do "Tanga". Sprawdzał, jak zafunkcjonuje ono bez aluzji, kontekstu politycznego, jako czysty akademizm. Było ironiczną Dejmkową odpowiedzią na patriotyczne zaangażowanie artystów w akcję "Jesteśmy nareszcie w swoim własnym domu". Zostały mu rodzinne figury, ogólne idee. Pisano o grzecznym, poprawnym przedstawieniu. 

W telewizyjnym spektaklu Piotra Szulkina z 1992 roku rodzina Stomila to odpychające, zidiociałe ludzkie wraki. Ich dom to nie rupieciarnia pamięci i konwencji, ale śmietnik ludzi przeżutych przez społeczeństwo, politykę, Historię. Henryk Bista, spec od ról glizdowatych konformistów, był Eugeniuszem, Arturem - plebejski, zmysłowy Marcin Troński. Jerzy Stuhr jako Edek, rozparty w fotelu, czytał najpierw "Trybunę Ludu", potem "Gazetę Wyborczą" i "Playboya", wreszcie "Financial Times". Czuło się, że to "Tango" jest reakcją na antyinteligenckie pokrzykiwania prezydenta Wałęsy. 

W październiku 1999 roku do "Tanga" wziął się w Gdyni młody reżyser Piotr Kruszczyński. Karolina Adamczyk, późniejsza dziewczyna z pamiętnej reklamy PiS z pluszakami i lodówką, była rozerotyzowaną Alą. Rafa! Kowal, aktor po osobistej tragedii, grał Artura cierpiącego, pełnego niezgody na to, że świat jest zły. Marek Kocot poprowadził Edka jak neofaszystę. Najważniejszy był finał. Kruszczyński podmienił "La Cumparsitę" na "Rammstein" grupy Rammstein, ciężkie, niemieckie hardrockowo-industrialne kołysanie, nowy sposób na zagłuszanie wyrzutów sumienia generacji dekadentów. W 2000 roku Krzysztof Babicki w Teatrze Nowym w Poznaniu dostrzegł, że groteskowość "Tanga" przeniosła się do telewizji; rodzina Stomila upodobniła się do Kiepskich. Ildefons Stachowiak (Edek) był ucharakteryzowany na Ferdynanda Kiepskiego, Krystyna Feldman (babka Kiepska) powtarzała swoją rolę jako Mrożkowa Eugenia. 

Edek Stomilowi Arturem 

Analizując pochodzące z 1997 roku "Tango" Macieja Englerta z Piotrem Adamczykiem jako Arturem, młodzi konserwatyści dostrzegli w głównym bohaterze pozytywną postać nowej epoki. I, jak kiedyś Jarocki, utożsamili się z nim. Jacek Kopciński w głośnym artykule tłumaczył: bo Artur chce żyć w Historii. Rymowało się to z postulatami pampersów, grupy skupionej wokół Wiesława Walendziaka, Cezarego Michalskiego, Adama Pawłowicza: najwyższy czas 

skończyć z liberalną nowoczesnością. 

Znaleźli swoich Stomilów, z którymi trzeba walczyć. Zamiast zaszyfrowanych w Mrożkowym bohaterze Przybosia, Sterna czy Ważyka zobaczyli na tym miejscu dawnych opozycjonistów, ukształtowanych w Marcu 1968 roku, dziś radykalnych liberałów. Dziennikarz Paweł Goźliński pisał proroczo: "Mariusz Kamiński (wówczas działacz Ligi Republikańskiej) byłby dziś wymarzonym odtwórcą roli Artura". Nie przypadkiem to właśnie Kamiński głosił, że "kontestacja nie polega dziś na atakowaniu tradycyjnych wartości. Szuka się lądu moralnego". A odrzucenie przeszłości to zakwestionowanie odpowiedzialności. Wszystko prawda, wszystko pięknie. Ale egzegeci tamtego "Tanga" ustawiali spór głównie na linii Stomil-Artur, przenosząc go na płaszczyznę generacyjną. Zapomnieli o Edku. 

Edek-ubek. Prawda, że się rymuje? Najpierw chyba tak tę postać czytano. Potem skojarzono go z chamem XX z późniejszych o dekadę "Emigrantów". Dziś Jarocki wychodzi z przewrotnego założenia, że Polak na widowni tak naprawdę nigdy się nie bał Mrożkowego Edka. - A kim wy jesteście?- zapyta go Eugeniusz. - My to My! - powie Edek. 

Spójrzcie, jak obsadzano tę postać. "Misiem z okienka" (Mieczysław Czechowicz); dobrodusznym olbrzymem o duszy dziecka, który po latach zagra znachora (Jerzy Bińczycki); zwalistym, safandułowatym komikiem (Krzysztof Kowalewski); wreszcie rubaszno-chytrym dowcipnisiem Maksiem z "Seksmisji" (Jerzy Stuhr). Triumf Edka oznaczał przywrócenie byle jakiej normalności. Ludzkiego wymiaru brutalnego chamstwa i zamordyzmu. Artur jest straszniejszy, a Stomil groźniejszy w rozregulowywaniu ulubionej małej stabilizacji. U Jarockiego Edek to przedstawiciel umysłowej szarej strefy w świecie celebrytów i polityki. Bohater grany u Jarockiego przez Grzegorza Małeckiego ma wdzięk i urok czystego amanta plebejskiego o zwierzęcym magnetyzmie. Dopiero po zabójstwie Artura cofa się w rozwoju. Wyłazi z niego bełkoczący prostak. 

A Stomil ze swoim umiłowaniem anarchizmu? Jarocki proponuje jeszcze jedną kluczową perspektywę. Chce, żeby "Tango", czyli opowieść o iluzjach i krachach duchowo-intelektualnych XX wieku, czytać także jako przypowieść o teatrze. Stomil w interpretacji Jana Frycza ma swoje fobie i słabostki, ale to artysta pełną gębą. Świadomy reżyser konceptualista, demiurg awangardysta, który szedł w jednym szeregu z Kantorem, ze Swinarskim, z Grotowskim, Szajną, Grzegorzewskim, wreszcie z samym Jarockim. To dlatego pierwsze dwa akty są w warszawskim przedstawieniu grane we wspólnej dla aktorów i widzów przestrzeni: publiczność siedzi na krzesłach wzdłuż ścian pracowni Stomila. To teatr wspólnoty burzący mieszczańskie konwencje. Zamiast celowo idiotycznego teatrzyku z pacynkami Adama i Ewy wymyślonego przez Mrożka Stomil Jarockiego recytuje "Raj utracony" Miltona, zrównuje siebie artystę z pierwszym artystą - buntownikiem, szatanem. Nie dziwota więc, że pierwszą decyzją konserwatywnej rewolucji Artura i Eugeniusza jest powrót do układu normalnej scenowidowni. Zegar historii teatru cofa się przed Drugą Reformę Teatru z początku ubiegłego wieku. 

Tango z rdzą w zębach 

Fenomen "Tanga" polega na tym, że nie jest kopią żadnej znanej rzeczywistości, ale matrycą wszystkich z nich. Takie konstrukcje udają się raz na parę dziesięcioleci, jeśli nie rzadziej. Metafora Mrożka jest tak pojemna, że rzeczywistość za każdym razem musi do niej dorosnąć, nadmuchać się, poroz-pychać, uzyskać odpowiedni format. Nie zawsze życie wypełnia ów model doskonale. Nie zawsze teatr ma siły i środki, żeby prawidłowo to "Tango" rozegrać. 

Skoro długo w Polsce "mówiło się Mrozkiem", nic dziwnego, że sceny z Mrożka i jego bohaterów nadal rozpoznaje się w rzeczywistości. "Tango" mądrze przeczytane zawsze mówi coś ważkiego o stanie kultury, ideologicznych modach. Tasuje racje pomiędzy przedstawicieli społeczeństwa, diagnozuje stan teatru. 

Sam Mrożek ogłasza, że nie interesuje go, jak tym razem odczytał jego "Tango" Jarocki. Zachowuje się tak, jakby mówił: "Dziękuję, nie tańczę. Teatr mnie nie interesuje, ja wam to Tan-go na zawsze oddaję". Jest taka teoria, wedle której Mrozek marzył o ucieczce z Historii. Tymczasem Jarocki w swoich kolejnych realizacjach konsekwentnie go w tej Historii umieszczał (kwintesencją był wrocławski spektakl z 1998 roku "Historia PRL według Mrożka"). W dzisiejszym finałowym tangu Edka z Eugeniuszem przeglądają się wszystkie najsłynniejsze publiczne i polityczne tańce III RP. Posłanka Szczypińska z różą w zębach mdlejąca w ramionach roztańczonego księdza społecznika. Gruby eksdyrektor telewizji publicznej z nadania PiS w uścisku liftingowanych ciał pro-platformerskich dziennikarek na balu dziennikarskim. Znany detektyw krzyczący do bandytów powalonych na ziemię przez chłopaków w kominiarkach: "Wiesz, z kim tańczysz? Wiesz, z kim tańczysz?!". Młody poseł LPR Krzysztof Bosak wywijający swoją "La Cumparsitę" w "Tańcu z gwiazdami" z jakąś seksowną tancerką. 

Alę podejrzewam, że widział w niej Edka. Niepojętą, zmysłową siłę, która wzięła go za pysk i zagnała do telewizji, żeby poprzysparzać punktów procentowych przed wyborami partyjnymi. Kiedy Piotr Najsztub skonfrontował go w telewizyjnym studiu z Dorotą Maslowską jako przedstawicieli jednej generacji, usłyszałem w ich emocjonalnej rozmowie Artura i Alę - każde mówiło o czymś innym. 

Skoro długo w Polsce "mówiło się Mrozkiem", nic dziwnego, że sceny z Mrożka i jego bohaterów nadal rozpoznaje się w rzeczywistości.

Łukasz Drewniak
Przekrój
27 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia