Bo Jej nie boli o nic głowa

"Migrena" - reż: A.Augustynowicz - Teatr Współczesny, Szczecin

Funny - główna bohaterka sztuki rozsiewa migrenę. Migrena to zepsucie, choroba, której nie da się wyleczyć. Ludzie się nie zmieniają. Bohaterka jest przykładem kobiety, która do celu dąży po trupach. Żeby ustawić się w życiu tak jak chce, manipuluje rodziną, która zastępuje jej synowi ją samą.

Gdy rodzi się Tiodolf – syn Funny, ta stwierdza, że nie chce go wychowywać,  
że ją to znudzi, zmęczy. W sytuacji, w której aktualnie się znajduje, nie ma na niego miejsca. W życiu, które wybrała nie jest matką, więc szuka rodziny zastępczej. Tiodolfa przygarniają państwo Johansonowie. Ona – matka z prawdziwego zdarzenia, całkowicie oddana dziecku determinuje wszystko co może, żeby tylko zapewnić mu życie jak z bajki, On – bardziej skupiony na tym, żeby jego żona w końcu dała mu spokój, pozwala na wzięcie pod opiekę dziecka w zamian za to, że Ona w końcu przestanie marudzić i się czymś zajmie, mimo  
że niechętnie zgadza się na to, iż Funny nie chce dawać środków na utrzymanie Tiodolfa. Gdy matka dziecka ma szansę wyjść za bogatego Niemca zafascynowanego jej usposobieniem stwierdza, że nie będzie drugi raz rodziła mu dziecka, bo przecież już je posiada. Tiodolf trafia pod wątpliwie bezpieczne skrzydła rodzicielki i w wyniku jej opieki umiera. Pan Johanson zafascynowany Funny odchodzi do niej od żony, bo Funny zawsze stawia na swoim.

Jej gry doprowadzają ludzi do tego, że każdy tańczy tak, jak ona gra, bo nie przebiera w środkach - potrafi przypomnieć ludziom, że powinni jej pomóc przez wzgląd na dziecko czy nawet na swoje własne sumienie. Mimo różnych ról, które przyjmuje, zawsze jest tą samą obłudną i fałszywą kobietą kameleonem, która z nikim się nie liczy. Nie ma dla niej nic świętego. Nie ma priorytetów. Zyskuje pozycję społeczną przez małżeństwo z człowiekiem, z którym łączy ją tylko ślub. Jej dziecko umiera, bo chciała trochę pobawić się w dom, cóż... Rodzi się następne, tym razem jest to dziecko pana Johnsona, ale przecież można również dać mu na imię Tiodolf, będzie tak, jakby nikt nic nie stracił.  

Funny jest przykładem człowieka, którego nie uczą doświadczenia. Jest utwierdzona w przekonaniu, że nie musi być lepsza, nie musi się zmieniać. Opinia, która na jej temat panuje, nie wzrusza jej wcale, gdyż nigdy nie słyszała na swój temat nic innego. Nie musi się zmieniać, bo się przyzwyczaiła, albo dlatego, że ludzie się nie zmianiają. Krzywda, którą wyrządza, jest więc jakby wpisana w jej jestestwo. Migrena, którą zaraża wszystkich bohaterów, po prostu pojawia się razem z nią. Ona się nie przejmuje, bo przecież ona już nie czuje tej migreny, jej już głowa o nic nie boli. 

Sztuka pozostawiła we mnie refleksję, która niekoniecznie jest morałem. Czyżby twórcy obalili mit, że wybaczanie jest konieczne? Bo przecież każdy zasługuje na drugą szansę, z naciskiem na to, że liczebnik „drugi” w tym przypadku wcale nie oznacza, że następnym będzie już trzeci, lecz w myśl idei wybaczania, wypadałoby dać każdemu tyle drugich szans, o ile poprosi. Funny dostała tych szans wiele, wiele jeszcze dostanie. Czy coś się zmieni poza tym, że zarazi wszystkich, którzy ją tymi szansami i wybaczeniem obdarowali migreną? Nie. 

Sztuka jest typowa dla Teatru Współczesnego. Scenografia standardowo mieści się w ramach metalowej instalacji, uzupełniając zimne, minimalistyczne przestrzenie ciepłymi kącikami powycinanymi z naszego codziennego życia. Na scenie nagość i wulgaryzmy, po części nieuzasadnione. Chór nagich kobiet w maskach – świńskich ryjach, które intonują swoje kwestie dokładnie tą samą linią melodyczną, którą można usłyszeć przechodząc koło któregokolwiek kościoła. Skandal. Owszem, za pierwszym razem szok, który pozostawia takie widowisko, sprawia że sztuka na długo zaszywa się w pamięci widza Jednak przy którymś  
z kolei takim doświadczeniu zastanawiam się, czy to zabieg, mający przyciągnąć publiczność, która teatr kojarzy z patetycznymi kwestiami pochodzącymi z lektur szkolnych, z wycieczką klasową i wbijaniem się w nudny garnitur, kiedy można było w luźnym stroju oglądać najnowszą technologię i efekty w kinie, czy pochodzić po centrum handlowym, czy po prostu wyrażenie czegoś bez przesady jest już niemodne. Bardzo podobały mi się dialogi aktorów, w których nagromadzenia świetnych porównań mogłoby pozazdrościć wiele komedii. Ciekawy jest tylko fakt, że w niektórych momentach na widowni śmiały się trzy osoby, z czego dwoje to recenzenci, więc nie wiem jaki sens ma brutalizm w teatrze, jeżeli ma przyciągać ludzi, którzy sztuki nie rozumieją, a szukają tylko sensacji.

Aleksandra Osojca
Dziennik Teatralny Szczecin
24 marca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia