Bobasy reagują tak samo

Mariola i Janusz Słomińscy o swoim autorskim spektaklu "Afrykańska przygoda"

Mariola i Janusz Słomińscy opowiadają o swoim autorskim spektaklu "Afrykańska przygoda"

Czy scenariusz waszego spektaklu "Afrykańska przygoda" długo czekał w szufladzie na realizację? 

Mariola Fajak-Słomińska: - W szufladzie mieliśmy inne propozycje, a ten powstał dopiero wtedy, kiedy w naszym teatrze ogłoszono konkurs na spektakl dla "najnajów". Mogli w nim wziąć udział wszyscy aktorzy. Tak się zdarzyło, że pośród czterech propozycji nasza została zrealizowana jako pierwsza. Sam pomysł na scenariusz powstał w tempie błyskawicznym, natomiast dłużej trwała realizacja wszystkich pomysłów.

Kiedy dotarto do państwa, że "Afrykańska przygoda" to sukces i przebój teatralny?

Janusz Słomiński: - Chyba po otrzymaniu "Bursztynowego Pierścienia".

M. F-S.: - Wydaje mi się, że nawet wcześniej. Przy tym spektaklu pierwszy raz zdarzyło się, że rodzice przychodzili do nas i dziękowali za spektakl. Mówili choćby, że ich siedmiomiesięczny bobas wytrzymał cały spektakl bez mrugnięcia okiem.

J. S.: - Tak było na jednym z niedawnym spektakli, kiedy mama przyznała, że to cud, że jej kilkumiesięczne dziecko siedziało i patrzyło przez pół godziny. Bo raczej mu się nie zdarza, że coś tego maluszka tak zainteresuje na dłuższy czas.

M. F-S.: - Takie opinie ogromnie cieszą. Ale kiedy okazało się, że dostaniemy Bursztynowy Pierścień, to wiedzieliśmy, iż możemy mówić o sukcesie. W końcu przyznaje je grono fachowców.

Czy propozycja, by "Afrykańską przygodę" wystawić w Gdańsku i Wrocławiu, pojawiła się po nagrodzie Bursztynowego Pierścienia?

M. F-S.: - Z Gdańskiem umawialiśmy się już wcześniej na realizację naszego spektaklu, ale ta nagroda niejako przypieczętowała decyzję tamtejszego teatru.

J. S.: - Dyrektora Teatru Miniatura, któremu zaproponowałem scenariusz, znałem jeszcze ze współpracy w Toruniu. Wysłałem mu pleciugowe przedstawienie na DVD i czekałem na decyzję. Dwa tygodnie później powiedział mi przez telefon: "Biorę to!". Ale w tak zwanym międzyczasie zmienił się dyrektor. Na szczęście ten nowy chciał mieć, jak mówił, teatr rodzinny i my znakomicie wpisaliśmy się w jego koncepcję. No i w końcu doszło do premiery styczniowej. Dostaliśmy wtedy fantastyczne recenzje.

W Gdańsku "Afrykańską przygodę" sami wyreżyserowaliście, podobnie jak w Szczecinie?

M. F-S.: - Tak, a grali aktorzy Teatru Miniatura. Spisali się znakomicie i bardzo szybko poradzili sobie z animacją wymyślonych przez nas trudnych nietypowych form.

J. S.: - Zresztą, wokół gdańskiego spektaklu było dużo szumu. W tamtejszym radiu zrealizowano cały cykl audycji o nas. Puszczano między innymi fragmenty naszych słuchowisk, dosłownie co chwilę, od rana do wieczora. W Gdańsku zapotrzebowanie na "Afrykańską przygodę" jest ogromne. Od lutego do czerwca zagrano tam ponad sześćdziesiąt spektakli. Zresztą, takie przedstawienie można grać przez wiele lat, bo widz na nie rodzi się co roku (śmiech).

Zdaje się, że tuż po premierze gdańskiej przyszło zaproszenie do wyreżyserowania "Afrykańskiej przygody" we Wrocławiu.

M. F-S.: - To było krótko po premierze, bo już w marcu. Dyrektor Wrocławskiego Teatru Lalek chciał, byśmy już w marcu zrealizowali spektakl. W końcu premiera odbyła się w kwietniu. Jeszcze przed wakacjami teatr miał rezerwację biletów na spektakle do końca października. Zainteresowanie jest takie, że aktorzy żartowali, iż nie mogą zaprosić swoich znajomych na spektakl, bo ciągle są komplety na widowni.

A gdybyście mieli porównać spektakle - szczeciński, gdański i wrocławski "Afrykańskiej przygody", to... 

M. F-S.: - One się różnią, mimo tego samego scenariusza. Choćby w Gdańsku aktorzy dodali króciutką miniscenkę i wypadło to bardzo fajnie.

J. S.: - Lalki też są inne w każdym z teatrów. Tak jest choćby ze słoniem, w którego zamienia się piłka. W Szczecinie była to malutka piłka, a w Gdańsku bardzo duża. Kiedy zobaczyliśmy tę drugą, lekko się przeraziliśmy, iż to nie będzie to, o co nam chodzi. Ale wtedy przypomniałem sobie słowa mojego dziekana ze studiów - Jana Wilkowskiego. On zawsze mówił, jeśli będziemy mieli lalkę, która ma jedną nogę krótszą, a drugą dłuższą, to nie musimy od razu biec do pracowni, by nam to poprawili, ale wykorzystać to jako wartość spektaklu. I myśmy tak zrobili z tą piłką w Gdańsku. 

M. F-S.: - Różnic nie ma w reakcji dzieci. Wszędzie maluchy zachowują się podobnie. Po pocałunku zebry i żyrafy jest takie głośne "ooooo". Kiedy graliśmy w Niemczech, to mali Niemcy zupełnie po polsku też powiedzieli w tej scenie - "ooooo".

Jakie najmniejsze dzieci pojawiają się na "Afrykańskiej przygodzie"?

M. F-S.: - Siedmiomiesięczne. Ale też dzieci w wieku przedszkolnym, choć takie chyba oczekują czegoś więcej w teatrze. To niezupełnie jest dla nich przedstawienie. Za to te malutkie siedzą zauroczone, jeśli możemy się tym pochwalić. Aktorzy muszą się tu poruszać dość łagodnie, by nie przerazić dzieci. Stąd też gramy przy zapalonym świetle.

J.S.: - Nie daj Boże zgasić światło przy takich maluszkach! To byłby jeden wielki płacz, bo pewnie zadziałałaby psychologia tłumu - "jak Karolek płacze, to ja też".

(-)
Kurier Szczecinski
8 września 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia