Bóg, honor, trucizna!

"Samson i Dalila" - reż. Marek Weiss - Teatr Wielki w Łodzi

Obawiałam się złota, pałacu i winogron. Wylewający się przepych to najbardziej preferowana inscenizacja ,, Samsona i Dalili" Camille'a Saint-Saensa. Miło było zobaczyć na scenie minimalizm. Teatr Wielki w Łodzi zaskoczył bardzo pozytywnie!

Pudełkowa, żelazna scenografia stwarzała ogrom możliwości interpretacyjnych: otwarta księga, brama i wiele innych. W spektaklu pozostawiono coś dla widza. Zamiast przepychu pojawiały się symboliczne rekwizyty i gesty. Widz powinien być zmuszany do poszukiwań doprowadzających do ,,pięt Achillesowych" ludzkości, po których zazwyczaj próbują deptać reżyser oraz sam autor opery.

Dalila czaruje! Na szczęście nie tylko urodą, ale również głosem. Bernadetta Grabias kolejny raz pokazała doskonały warsztat, który przy tak skomplikowanych i rozbudowanych partiach jest niezbędny. Uderzające, dudniące niskie dźwięki wychodzące z gardła śpiewaczki dopełniały portret psychologiczny Dalili, która wyjątkowo złą kobietą była. A może nie? Odtrącona kobieta to nadchodząca klęska dla mężczyzny. Śmierć i miłość mają kolor czerwony i tak zostały przedstawione. W sztuce, w teatrze blisko im do siebie. Najpiękniejsze uczucie miłości może przerodzić się w truciznę, która opanuje cały umysł. Z nożem o czułości, z nożem przy sercu i w sercu. Ta kobieta wcale nie jest ani puchem marnym, ani wietrzną istotą. Dalila stąpa po ziemi na wysokim obcasie okutym przez szewców, którzy znają się na zemście. Zraniona kobieta wykonuje taniec pomsty własnego honoru. Samson (w tej roli doskonały aktorsko i wokalnie Dominik Sutowicz) wchodzi na „parkiet", ale widzi zupełnie coś innego... Trucizna pod płaszczykiem zmysłowości przenika do krwioobiegu głównego bohatera, który dotychczas Boga i honor miał na pierwszym miejscu. Okazuje się, że człowiek zawsze pozostanie zbyt cielesny, zbyt ziemski. Samson zostaje pozbawiony swojej mocy, która tkwi w jego włosach, ale razem z włosami traci nie tylko nadludzką siłę, ale godność i honor. Realizatorzy spektaklu odważyli się na wyjście do widza o krok dalej. W akcie trzecim na scenie pojawia się kobieta z nagim biustem, którą pijany lud postanowił złożyć w ofierze swoim bożkom, bo akurat miał na to ochotę... Na widowni słychać było szepty. Trzeba jednak przyznać, że było to uderzające, ale nie perwersyjne. Nagość wciąż jest tematem paraliżującym. Upokorzyć można najłatwiej, gdy obedrze się człowieka z godności. Biorąc pod uwagę jak wielką wagę przykładano w tamtym czasie do świętości ludzkiego ciała; pozbawienie ubrania i publiczny mord było aktem całkowitego odebrania godności tej kobiety.

Kobiety, wino i... śmierć! Tak dramatycznie kończą się losy Filistynów. Upokorzony, oślepiony Samson odzyskuje jeszcze raz siły by zmiażdżyć ludzką pychę za sprawą Boskiej pomocy. On sam ginie wraz z nimi. Jednak umiera z uniesionymi rękoma i głową. Filistyni upadają... Jest to upadek nie tylko ciał, które nie mogą udźwignąć ciężaru walącego się budynku. Klęska Filistynów ma drugi wymiar – pychy i głupoty. Doskonale ukazuje to wizja twórców spektaklu, którzy w scenie końcowej oddzielają te dwie śmierci od siebie. Filistyni giną w przezroczystym pudełku pod ,,ciężarem" błyszczącego, plastikowego konfetti.

To takie podobne do człowieka...

Maria Krawczyk
Dziennik Teatralny Łódź
24 października 2019
Portrety
Marek Weiss

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia