Bóg mordu rządzi

"Bóg mordu" - reż. Katarzyna Kalwat - Teatr Powszechny w Łodzi

Tytuł sztuki Yasminy Rezy Bóg mordu sugeruje ciężką przeprawę widza przez morze przemocy i krwawą jatkę. Jednak na scenie oglądamy spotkanie dwóch małżeństw. Chcą w cywilizowany sposób załatwić przykrą sprawę dotyczącą ich 11-letnich synów. Rozmowa nieoczekiwanie prowadzi do zupełnie niecywilizowanych zachowań

Dziwne - autorka, francuska pisarka i aktorka z sukcesami na świecie, tekst wielokrotnie wystawiany i nagradzany - a jednak przedstawienie w Teatrze Powszechnym nie zachwyciło mnie, choć nie za sprawą nieudolnej inscenizacji lub słabego aktorstwa. Młodziutka reżyserka Katarzyna Kalwat zupełnie nieźle sobie poradziła ze zbudowaniem dramaturgicznego napięcia i wykorzystaniem przestrzeni scenicznej, mając do dyspozycji wyłącznie cztery osoby siedzące przy stoliku. Aktorzy - Ewa Sonnenburg, Masza Bogucka, Jacek Łuczak, Jan W. Poradowski – wzięli tę przeszkodę z marszu, umiejętnie wydobywając humor dialogów, utrzymując tempo i cieniując nastój balansujący na granicy komedii (a nawet farsy) i dramatu.

Co zatem sprawia, że nie mogę zaliczyć Boga mordu do kategorii teatralnych olśnień, choć czasu spędzonego na widowni nie uważam za stracony. Nie kupuję podejścia do poważnego skądinąd tematu, jakie proponuje sztuka Yasminy Rezy – komedia, która źle się kończy i nie daje nadziei. Oto nobliwi, zamożni ludzie spotykają się w szlachetnym celu. Syn państwa Reille zrobił krzywdę koledze, uderzając go kijem w twarz. Rodzice pokrzywdzonego – państwo Houllié wspaniałomyślnie wyciągają rękę do zgody. Chcą wznieść się ponad urazy, złość i chęć odwetu. Nie udaje się jednak. Podczas rozmowy spod konwenansu uwalniają się negatywne emocje i stopniowo czwórka kulturalnych osób ujawnia swoje prawdziwe oblicze. Coraz częściej konwersacja zaczyna zamieniać się w kłótnię o to, czyj syn jest winny, który z chłopców miał rację i która rodzina jest lepsza. Ale na tym nie koniec. Spór o dzieci schodzi na drugi plan, a pojawiają się skargi na okrutny los każdego z małżonków. Spadają kolejne maski, puszczają hamulce. W finale spektaklu oglądamy żałosne, zakłamane kreatury, którymi rządzi bóg mordu.

Przyznam, że nie byłem zaskoczony takim obrotem sprawy. Po dziesięciu minutach spektaklu można było przewidzieć, o czym to będzie – grzeczni i dobrze wychowani ludzie okażą się bestiami. No właśnie, ale czy dobrze wychowani. Dlaczego chłopiec zaatakował kijem kolegę? Bo tamten nazwał go kapusiem i nie chciał przyjąć do swojej bandy. Kiedy poznajemy obydwie rodziny, widzimy, że państwo Reille nie mają kontaktu ze swoim synem, niespecjalnie się nim zajmują. Ojciec Alain (Jacek Łuczak) zajęty jest robieniem kariery adwokata. Sprawy domu zostawił na głowie zahukanej żonie Annette (Ewa Sonnenburg). Państwo Houllié – odwrotnie - wydają się nadopiekuńczy. Véronique (Masza Bogucka) wrażliwa, czuła, stara się wzorowo wypełniać rolę matki. Wspiera ją w tym Michel (Jan W. Poradowski), ale robi to trochę dla świętego spokoju. Oni również mimowolnie krzywdzą swoje dzieci. Dlaczego? Bo w tych pozornie normalnych rodzinach relacje między bliskimi ulegają rozkładowi. Jeśli rodzice są zakłamani i egoistyczni, jeśli rządzą nimi złość, gniew i agresja, jeśli ulgę w cierpieniu przynosi tylko wóda, a pod maską poprawności czai się szaleństwo, jakie mają być dzieci? Dlaczego rodzice są tacy? Bo kiedyś też byli dziećmi… I zaklęty krąg się zamyka.

Wszystko to zostało sugestywnie pokazane przez Katarzynę Kalwat i jej aktorów. Było tu trochę wymuszonych pląsów w ogrywaniu przestrzeni, ale inscenizacyjnie – jako się rzekło - materiał jest dość trudny. Akcję ożywiały farsowe zagrywki typu: wymiotowanie na scenie, balet z butelką rumu krążącą między bohaterami czy telefon komórkowy lądujący w wazie z kwiatami. Było śmiesznie, ale i strasznie i na tyle sugestywnie, że śmiech czasami zamierał na ustach.

Bogdan Sobieszek
reymont.pl
8 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia