Bogaty wewnętrznie

Wywiad z Krzysztofem Materną

- Potrafię prowadzić konferansjerkę. Panować nad publicznością. Żartować. Ripostować. Czytać tekst ze zrozumieniem. Pisać ze zrozumieniem. Również coś, co ma kształt sztuki teatralnej. Reżyserować. Chyba wystarczy, nie? - z Krzysztofem Materną rozmawia Tomasz Kwaśniewski z Newsweeka.

Newsweek: Przepraszam bardzo, czy przypadkiem nie chciałby pan... Krzysztof Materna: Nie, nie chciałbym. Newsweek: Naprawdę nie chciałby pan opowiedzieć o swojej nowej książce? Krzysztof Materna: A, to owszem, chciałbym. (Dwie godziny później siedzieliśmy już w barze jednego z warszawskich hoteli). Newsweek: Na okładce pana nowej książki jest zdjęcie: pan przy mikrofonie. A obok napis: "Przed Państwem Krzysztof Materna (dla przyjaciół Siostra Irena)". Czuje się pan kobietą? Krzysztof Materna: Przyznać muszę, że jak w "Za chwilę dalszy ciąg programu" grałem siostrę Irenę i ona stała się nagle tak bardzo popularna, to trochę się nią czułem. Bo wie pan, zasada tych humorystycznych rzeczy, które robiliśmy z Wojtkiem Mannem, polegała na tym, że stosowaliśmy tzw. konwencję Nikifor. Czyli wiedząc, że nie jesteśmy zawodowymi aktorami, przepuszczaliśmy to wszystko przez siebie. Ja nie wypychałem sobie biustu, jak to robią współczesne kabarety, tylko ze swoją urodą, bez piersi, bez makijażu, jedynie za pomocą czepka, stawałem się siostrą Ireną. I byłem w tej roli bardzo nieszczęśliwy.

Newsweek: Dlaczego?

Krzysztof Materna: Doktor był chamem i ciągle się pastwił nad moją urodą. Natomiast ja go kochałem. Kochałem go, bo są takie kobiety, które kochają chamów. Im większymi chamami są mężczyźni, tym bardziej kochają ich niektóre kobiety. Na szczęście to się już zmienia. Poza tym doktor mnie nienawidził, bo byłem osobą, bez której on by sobie nie poradził. W sensie medycznym.

Newsweek: Na życie prywatne to jakoś nie rzutowało?

Krzysztof Materna: Nie rozumiem.

Newsweek: Chodzi mi o to, czy tak prywatnie, poza telewizją, nie chciał pan być kobietą?

Krzysztof Materna: Odpowiem panu tak jak polityk dziennikarzowi: To bardzo ciekawe pytanie, panie redaktorze. Ale jakoś, wie pan, nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. I chyba nie chciałem, bo nie robiłem żadnych kroków w tej sprawie (śmiech).

Newsweek: No to kwestię tożsamości płciowej mamy już ustaloną. A teraz chciałbym zapytać: co pan tak w ogóle potrafi robić?

Krzysztof Materna: Moja książka jest właśnie próbą odpowiedzi na to pytanie.

Newsweek: No to co pan potrafi?

Krzysztof Materna: Prowadzić konferansjerkę. Panować nad publicznością. Żartować. Ripostować. Czytać tekst ze zrozumieniem. Pisać ze zrozumieniem. Również coś, co ma kształt sztuki teatralnej. Reżyserować. Chyba wystarczy, nie?

Newsweek: Pan jest bogaty?

Krzysztof Materna: Wewnętrznie.

Newsweek: A zewnętrznie?

Krzysztof Materna: Na pewno nie jestem biedny.

Newsweek: Książkę napisał pan dla pieniędzy?

Krzysztof Materna: I tu pan się zdradził, że książki pan nie przeczytał. Bo ja już we wstępie piszę, że w przeciwieństwie do Raczkowskiego nie kierowała mną chęć zysku.

Newsweek: A ja w tym pana wstępie przeczytałem, że "książka napisana z Wojtkiem sprzedała się w zadziwiająco dużej liczbie egzemplarzy. Pomyślałem więc, że jeśli ktoś kolekcjonuje książki i kupił tamtą, to będzie ciekaw, co jest w tej". A potem pan dodaje: "Liczę na to zwłaszcza dlatego, że nie jestem taką lokomotywą jak Wojtek, który do dziś nie schodzi z ekranów telewizyjnych i odbiorników radiowych, więc siłą rzeczy ma większą szansę na rozpoznawalność. Występując z nim przez wiele lat w duecie, byłem w cieniu, no bo Wojtek daje cień dość duży".

Krzysztof Materna: Zapewniam, że bardziej niż kwestia spodziewanych zysków przejmuje mnie wstyd, że nie będąc pisarzem, w ogóle napisałem książkę.

Newsweek: No to po co pan ją napisał, skoro się pan tak wstydzi?

Krzysztof Materna: Żeby powiedzieć ludziom, skąd się wziąłem.

Newsweek: Ciężko się żyje w cieniu Wojciecha Manna?

Krzysztof Materna: Nie.

Newsweek: Tytuł pana książki brzmi: "Przygody z życia wzięte". Natomiast hasło promocyjne: "Krzysztof Materna odsłania kulisy polskiej rozrywki". Problem w tym, że ja nie mam poczucia, że jakieś kulisy zostały tam odsłonięte.

Krzysztof Materna: No i to jest kolejny dowód na to, że pan jeszcze nie zajrzał do tej książki.

Newsweek: Zajrzałem.

Krzysztof Materna: A ja myślę, że pan kłamie i dlatego zresztą jest pan jeszcze bardziej interesującym rozmówcą (śmiech). Proszę pana, ja tę książkę nazywam przygodową, bo całe moje życie zawodowe, które w niej odsłaniam, składało się z różnego rodzaju przygód. Mam tu na myśli wyjazdy w trasy, uczestnictwo w festiwalach, spotkania z gwiazdami, aktorami, członkami zespołów bigbitowych. I to wszystko są właśnie kulisy.

Newsweek: Mnie się kulisy kojarzą...

Krzysztof Materna: Niech pan mi nie mówi, co to są kulisy, bo ja jestem reżyserem i ja wiem! Poza tym byłem też maszynistą w Teatrze Słowackiego w Krakowie, gdzie własnoręcznie je zakładałem.

Newsweek: Ale przecież za kulisami dzieją się skandale. Romanse. Kwitnie seks pozamałżeński. Alkohol...

Krzysztof Materna: W książce alkohol też się trochę leje. Jest nawet opisany mój pobyt w izbie wytrzeźwień.

Newsweek: E tam.

Krzysztof Materna: No dobra, ma pan rację, ta książka nie jest pozycją skandalizującą. Wręcz przeciwnie. Raczej dziękczynną. Bo osoby, którym poświęcam odrębne rozdziały, takie jak Jeremi Przybora, Magda Umer, Krystyna Janda, Eryk Lipiński czy Jerzy Gruza, to ludzie - moi mistrzowie - którzy w pewnym momencie stanęli na mojej drodze i którym zawodowo zawdzięczam prawie wszystko.

Nie lubię opowiadać o swojej prywatności i nigdy tego nie robiłem. Nie interesuje mnie również życie prywatne innych znanych osób.

Newsweek: Chodzą za panem?

Krzysztof Materna: Kto?

Newsweek: Paparazzi.

Krzysztof Materna: Bardzo mało, bo ja nie jestem interesujący. A to dlatego, że nic nie ukrywam. Może więc stanę się interesujący dopiero, jak będę umierał.

Newsweek: Jak to?

Krzysztof Materna: No wie pan, wejść do szpitala i sfotografować mnie w ostatnim tchnieniu. To jest wyzwanie dla polskiego paparazzi! A potem jeszcze to podpisać: "Umierał w bólu!". Bo akurat na zdjęciu mam skrzywioną twarz.

Newsweek: A jaki był kiedyś mechanizm robienia kariery? Bo karierę pan przecież zrobił. Był pan gwiazdą!

Krzysztof Materna: Dlaczego pan mówi w czasie przeszłym?

Newsweek: Bo teraz pana już nie widać.

Krzysztof Materna: Wie pan, to jest tak, że znacznie bardziej jest widoczny ten, kto prowadzi festiwal, niż ten, kto go reżyseruje. Ale dla mnie zawsze najważniejszy był reżyser. Bo to od niego zależało wszystko. Zawsze chciałem być reżyserem - piszę o tym w książce - i jak konferansjerka została ograniczona już tylko do mówienia imienia i nazwiska, to w ogóle przestało mnie to bawić.

Newsweek: Zrobiło się panu przykro, jak powiedziałem, że był pan gwiazdą?

Krzysztof Materna: Nie, bo nigdy nie miałem w sobie specjalnej potrzeby bycia, że tak powiem, osobą publiczną. Natomiast mam potrzebę robienia rzeczy pożytecznych i tych, które sprawiają mi przyjemność.

Newsweek: A te rzeczy?

Krzysztof Materna: Na przykład festiwal Solidarity of Arts, którego od pięciu lat jestem dyrektorem artystycznym.

Newsweek: Wróćmy do pytania o mechanizmy.

Krzysztof Materna: Kiedyś, żeby zrobić karierę, trzeba było być osobą, która udokumentowała, że coś potrafi. I to coś więcej, niż oczekuje normalna publiczność. Trzeba było trochę bardziej się napocić. O ile oczywiście nie było się z klucza politycznego. Bo takie osoby, rzecz jasna, były, które jeździły z glejtem po kraju i zarabiały pieniądze nie dlatego, że coś potrafiły, tylko dlatego, że miały znajomych w związkach zawodowych i te związki przez rady zakładowe wykupywały bilety na ich koncerty.

Newsweek: Aż chciałoby się zapytać o nazwiska.

Krzysztof Materna: Ale ja ich panu nie zdradzę, bo nie pracowałem, nie pracuję i nie będę pracował w żadnych służbach, które miałyby czwartej władzy - czyli panu - donosić o takich rzeczach.

Newsweek: A jaki jest dziś mechanizm robienia kariery w show-biznesie?

Krzysztof Materna: Teraz mniej się liczy to, czy pan coś umie, a bardziej to, czy jest pan na okładce. Mamy przecież tysiące przypadków pokazujących, że można nic nie umieć, być amatorem i z tytułu roli w serialu, nieszczęścia, które spotyka tego, kogo się tam gra, być ogromnie popularnym. Można też mieć ładną buzię. Świetnie tańczyć. Tylko że moim zdaniem to jest trochę mało. Chociaż taniec towarzyski jest oczywiście bardzo trudny (śmiech).

W Teatrze Polonia zrobiłem przedstawienie "Dobry wieczór państwu". Gram w nim konferansjera, który kiedyś był znany, a dziś nie może się załapać na pracę, bo wygryźli go młodzi i inna konwencja.

Newsweek: Z telewizji?

Krzysztof Materna: Ze wszystkiego. Myślę, że dziś nie tylko ja nie miałbym pracy w tym zawodzie, ale również Lucjan Kydryński, Kazimierz Rudzki, Andrzej Jaroszewski, Piotr Skrzynecki...

Newsweek: Czego musiałby się pan nauczyć?

Krzysztof Materna: Bycia tylko i wyłącznie użytkowym. To znaczy mieścić się w piętnastu sekundach i umieć czytać z promptera.

Newsweek: Co zrobić, żeby tak nie było?

Krzysztof Materna: Przede wszystkim trzeba rozgraniczyć kulturę masową od elitarnej. No, bo jeśli popatrzymy na nakłady książek, badania czytelnictwa, magmę rozrywkową, która nas dotyka na przykład poprzez tak zwane kabaretony - i różne inne formy rozrywkowe, które się uprawia, szukając oglądalności - to uświadomimy sobie, że ten nurt, który nie jest czysto komercyjny, może liczyć w tym kraju na dwa, no, może góra trzy miliony osób. Należy więc ubolewać nad tym, że ci, którzy w tym kraju rządzą, tak małą wagę przywiązują do edukacji kulturalnej.

Newsweek: Ale przecież ludzie ryczą ze śmiechu, oglądając te kabaretony.

Krzysztof Materna: No tak, ale przy okazji się nie rozwijają. Oni ryczą, bo ryczą.

Newsweek: A jak pan myśli, dlaczego kiedyś takie programy jak pana i Wojciecha Manna się przebijały?

Krzysztof Materna: Dlatego że w tamtym czasie telewizja publiczna, jej redaktorzy to byli ludzie, którzy nie zakładali, że telewidz jest idiotą. I oni wychodzili z założenia: dźwigajmy widza. Pomóżmy mu, a nie dostarczajmy mu tego, co on po prostu łyknie, bo jest głupi. Moja satysfakcja polega na tym, że festiwal, którego jestem dyrektorem artystycznym, a który ma w założeniu rozhermetyzowanie sztuki wysokiej, ogląda rokrocznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Newsweek: Ale tam jest właśnie ten element rozhermetyzowania. Czyli obniżenia. Popularyzacji.

Krzysztof Materna: Ktoś mnie niedawno zapytał: "Po co żyjemy?". I ja się nad tym dość długo zastanawiałem. Tak, wie pan, po ludzku. No i doszedłem do wniosku, że najbardziej odpowiada mi powiedzenie: "Żyję po to, by doświadczać". Dlatego słucham jazzu czy Pendereckiego. W innym przypadku nie wiedziałbym, co to jest. Nie miałbym opinii.

Ma pan rację, ale...

- Ja wiem, że mam rację, dlatego za pieniądze publiczne powinniśmy robić coraz więcej eksperymentów, które dadzą szansę ludziom, by doświadczali. Mówi pan o misji.

- Tak, bo to jest coś, co mnie interesuje w tej chwili najbardziej. Koncert Madonny w każdym mieście jest taki sam, bo jest po prostu tak skonstruowany. I to jest komercja. Ale jeśli wzięłoby się jakąś światową gwiazdę, wybiło z formatu, zestawiło z drugą, do tego namówiło do współpracy z polskimi artystami, to byłaby szansa, że wytworzyliby coś nowego. Jeśli więc doszłoby do tego, że Polska z okazji jakiegoś radosnego święta zderzyłaby ze sobą wielkie światowe i polskie gwiazdy i one specjalnie z tej okazji zrobiłyby coś nowego, to jesteśmy w domu.

A dlaczego pan nie myśli o ludziach, że oni są głupi?

- Bo po prostu tacy nie są. Mają tylko różny dostęp do szansy na rozwój. Problemem w Polsce nie są ludzie, tylko system edukacji. Jak pan popatrzy na środowiska tzw. narodowe, to pan zobaczy, że ich ogromną bolączką jest to, że nie znają historii. Parę dat, parę nazwisk, ale tak naprawdę nie wiedzą, kto, dlaczego i po co. W związku z tym ciągle im się coś miesza, wychodzą sprawy karykaturalne. Ale nie dlatego, że oni są głupi czy nienormalni, tylko po prostu są niewykształceni. Inna sprawa, że nie chcą się uczyć, bo mają swojego misjonarza, który im mówi, jak to naprawdę jest.

Ale czego oni na przykład nie wiedzą?

- Na przykład nie mają kompletnie pojęcia o sztuce współczesnej. W ogóle nie potrafią patrzeć na dzieło sztuki.

Telewizję pan ogląda?

- Tak.

Po co?

- Żeby się wystrzegać magmy, którą się ona żywi.

Nie rozumiem.

- Muszę wiedzieć, co wróg myśli (śmiech). Poza tym telewizja dostarcza mi wiadomości o świecie bieżącym. Czyli gdyby nie telewizja, nie miałbym pojęcia, jak sensacyjnie rozwija się nauka polska. Mam na myśli konferencje naukowe w sprawie katastrofy smoleńskiej. Ja się dziwię, że kolegium noblistów jeszcze nie zainteresowało się sprawą doświadczeń z parówkami. Przecież to są głupstwa!

- Może dla pana.

Nie ma pan czasem wrażenia, że pan zwariował?

- Nie, bo ja już się zorientowałem, że nie wszyscy są tacy jak ja. Nie wszyscy mają takie poczucie humoru jak ja. Nie wszyscy mówią taką samą polszczyzną. I ja już z tym się pogodziłem, w związku z czym patrzę na świat w sposób wyrozumiały. I nie przeżywam tragedii.

Na koniec chciałbym zapytać...

- Wie pan co, panie redaktorze, mnie się wydaje, że pan już musi iść.

Tomasz Kwaśniewski
Nesweek Polska
29 listopada 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...