Bohater, rycerz, męczennik

Michał Żebrowski nie stara się przełamać własnego wizerunku

W udzielanych nieczęsto prasie wywiadach Michał Żebrowski przedstawia się jako tradycjonalista. Transgresja - to nie jest jego ulubione słowo. Nie przepada za eksperymentującym teatrem, takim spod znaku "nowych brutalistów". Odrzuca zjawisko płci kulturowej. Podśmiewa się z wielu zagadnień współczesnej humanistyki. Feministki go nie kochają, on nie szaleje za nimi.

W tym tygodniu na ekrany polskich kin wejdzie obraz "Nad życie" - fabularna opowieść oparta na biografii siatkarki Agaty Mróz. Jej męża zagrał Michał Żebrowski, specjalista od kreacji romantycznych i patetycznych. Rola Jacka Olszewskiego umocni tylko jego wizerunek, budowany od lat w przemyślany sposób. Żebrowski sam siebie umiejscowił wśród świętych polskiego kina: Piotra Adamczyka, Jana Englerta, a przede wszystkim Daniela Olbrychskiego.

Michał Żebrowski szabli nie chowa nigdy. Na ekranie zawsze walczy. W ten najprostszy, najbardziej dosłowny sposób, jak w przebraniu Skrzetuskiego z "Ogniem i mieczem", ale i duchowo, niczym ksiądz Jan z "Kto nigdy nie żył". Żebrowski specjalizuje się w rolach twardzieli o gołębich sercach. Taki objawił się choćby w obsypanych nagrodami "Pręgach" Magdaleny Piekorz. "Nad życie" nie robi wyłomu w jego emploi. Jako Jacek Olszewski aktor jest wrażliwym macho. Z marsową miną walczy o życie swojej filmowej żony, granej przez Olgę Bołądź. Jest dumny, chmurny, szorstki i namiętny. "Żebrowski" do bólu.

Takich aktorów Polska już miała. Macho-patriotów, raczej pozbawionych poczucia humoru. Żebrowski to kontynuator maniery Jana Englerta: pamiętnego Zygmunta w "Kolumbach", archetypicznego doktora Judyma, dumnego generała w "Katyniu". Jan Englert - dzisiaj dyrektor artystyczny w Teatrze Narodowym - to prawdziwy żołnierz sceny. Na jego piersi wisi sporo medali i odznaczeń, z Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski na czele. Dyrektor teatru 6. Piętro służy w tym samym wojsku. Z wrodzonym sobie zacięciem.

Do grona aktorów przed beatyfikacją, pokrewnych Żebrowskiemu, z pewnością zaliczyć też trzeba Piotra Adamczyka. Wiadomo: kto zagrał Fryderyka Chopina oraz Jana Pawła II, ma dożywotnio zapewnione społeczne uznanie. Żebrowski, obłędnie ambitny, celuje nawet wyżej. Jest zapatrzony w aktorskie dokonania "złotego Daniela". Kmicica, czyli Olbrychskiego. Aktora-sarmaty, który swego czasu wtargnął z szablą do stołecznej Zachęty, by walczyć z dziełami sztuki. Olbrychski grywał wrażliwców, takich jak Wiktor Ruben w "Pannach z Wilka", ale swoją sławę zbudował na rolach super bohaterów. Pszenno-żytnich, bardzo polskich.

W udzielanych nieczęsto prasie wywiadach Michał Żebrowski przedstawia się jako tradycjonalista. Transgresja - to nie jest jego ulubione słowo. Nie przepada za eksperymentującym teatrem, takim spod znaku "nowych brutalistów". Odrzuca zjawisko płci kulturowej. Podśmiewa się z wielu zagadnień współczesnej humanistyki. Feministki go nie kochają, on nie szaleje za nimi. Lubi za to podkreślać misyjność swojego zawodu.

Jan Englert pozwolił Grzegorzowi Jarzynie, by ten zdekonstruował jego pancerz i rozebrał go na deskach stołecznego TR-u, w spektaklu "Teoremat". Piotr Adamczyk przynajmniej udaje, że nie chce być "Papieżem kina" i grywa w rolach komediowych, na przykład w "Testosteronie" czy w TVN-owskim serialu "Przepis na życie". Natomiast Żebrowski nie stara się wcale przełamać własnego wizerunku, wręcz przeciwnie, brnie dalej w aktorską powagę. Z uśmiechem, przepraszam, Mona Lisy. A ta, zdaniem niektórych krytyków sztuki, w istocie była mężczyzną. Nie śmiejcie się tylko - Michał Żebrowski za tym nie przepada.

Hanna Rydlewska
naTemat
10 maja 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...