Bohaterowie są niepewni

"Bohaterowie" - reż. Ewelina Pietrowiak - Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie

Wojna, miłość, zdrada, skomplikowane relacje międzyludzkie, a wszystko to w świecie pozbawionym tolerancji i zdominowanym przez strach, przekazane językiem pełnym metafor, aluzji i niedopowiedzeń. Czy to nie za wiele jak na jeden utwór sceniczny?

W Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie można już obejrzeć zapowiadaną od pewnego czasu sztukę pt. "Bohaterowie", napisaną przez kierownik literacką placówki, Annę Wakulik, specjalnie dla tarnowskich aktorów. Inspiracją był artykuł Jerzego S. Łątki "Osełka masła" wydrukowany w krakowskim "Zdaniu", ale fabuła dramatu niewiele ma wspólnego z pierwowzorem.

Akcja sztuki rozgrywa się na niewielkiej przestrzeni dwóch wiejskich domów połączonych wspólnym podwórzem w ciągu kilku sierpniowych dni 1944 roku. Tytułowi bohaterowie sukcesywnie pojawiają się na scenie, niosąc ze sobą bagaż różnych tragicznych przeżyć związanych z czasem wojny. Stefanowi brak żołnierskiego ducha, nie chce walczyć ani zabijać, więc opuszcza samowolnie szeregi armii i wraca do domu. Nie potrafi jednak poradzić sobie ani z etykietką tchórza, ani z poczuciem winy za dezercję i przypadkowe postrzelenie brata, pije na umór.

Jakub, starszy brat Stefana, to z kolei urodzony żołnierz, ale kalectwo, nabyte zresztą w mało heroicznych okolicznościach, uniemożliwia mu dalszy udział w walce, jest też przyczyną braku samoakceptacji oraz powodem dojmującego poczucia samotności i przegranego życia.

Ewa, siostra mężczyzn, lekarka weterynarii, straciwszy męża i córeczkę, staje się nieczuła w stosunku do ludzi, szuka zapomnienia w pracy, której oddaje się bez reszty, zaś Kalina, żona Stefana, była sanitariuszka z traumatycznymi doświadczeniami, pogardza mężem za jego pacyfistyczne poglądy i pijaństwo i woli towarzystwo Jakuba, który jako pozbawiony nogi kaleka wzbudza jej współczucie.

Ale to nie wszystkie osoby dramatu. Oto bowiem do zagrody dzielonej przez rodzeństwo i małżonków trafiają dwie Żydówki - matka i nastoletnia córka - z prośbą o nocleg. Za niemałe pieniądze Stefan udziela im schronienia w domu nieobecnej czasowo siostry. Starsza z nich, Alicja, jest filozofem, wdową po profesorze zamordowanym przez Niemców, zaś jej córka Basia - poetką o zaburzonym poczuciu tożsamości z powodu żydowsko-polsko-niemieckiego pochodzenia. Obie przytłacza strach i niepewność jutra. Wraz z ich pojawieniem komplikują się jeszcze i tak już mocno napięte stosunki między członkami rodziny. Fakt, że wszyscy bohaterowie są w jakiś sposób napiętnowani przez wojnę i noszą w sobie tragiczne przeżycia, nie sprawia wcale, że są sobie bliżsi. Nie potrafią się porozumieć, każde z nich zamyka się w świecie własnych koszmarów.

Na tym tle nieoczekiwanie pojawia się miłość i to nie jedna. Alicja oddaje się bowiem namiętnemu romansowi ze Stefanem, a Jakub zostaje kochankiem bratowej, przy czym zakochuje się w niej nieszczęśliwie i bez pamięci. Kalina balansuje między braćmi - z jednej strony ciągnie ją do Jakuba, z drugiej nie potrafi zrezygnować z męża, choć niesnaski między małżonkami narastają, także w związku z jej domniemaną ciążą. Jest niezadowolona z pobytu Żydówek w domu, w czym sekunduje jej szwagierka Ewa, przelewająca swój ból po stracie bliskich w nienawiść do obcych kobiet, które pod jej nieobecność zajęły jej dom. Emocje między osobami dramatu pęcznieją, wzajemne pretensje, te uzasadnione i wyimaginowane, przybierają coraz ostrzejszy wyraz - wszystko zmierza ku tragicznemu, acz zaskakującemu finałowi.

Sztukę Anny Wakulik ogląda się z mieszanymi uczuciami. Fabuła bez wyraźnie uwypuklonego wątku głównego jest zdecydowanie przeładowana - nagromadzenie traum, konfliktów, miłosnych zawirowań zbliża ją niebezpiecznie do południowoamerykańskiej opery mydlanej. Autorka w jeden dramat włożyła materiał na co najmniej dwa, a nawet trzy utwory sceniczne. Odnosi się wrażenie, jakby chciała za jednym zamachem wyrazić wszystko, co jej w duszy gra, a to prowadzi co najwyżej do emocjonalnego chaosu, nie sprzyja budowaniu przez widza refleksji (bo na jaki temat?) i w efekcie publiczność opuszcza teatr z mętlikiem w głowach.

Odbiór sztuki dodatkowo utrudnia nadmierna obrazowość warstwy językowej. Przerost metafor zarówno potocznych, jak i poetyckich, skrótów myślowych i aluzji zaburza podstawową funkcję informacyjną języka tak, że widz w przynajmniej w kilku kwestiach fabularnych czuje się zdezorientowany.

Na szczęście obok takich fragmentów tekstu pojawiają się też inne - skrzące dowcipem, ironicznie zdystansowane lub autentycznie poetyckie. Jest bowiem w sztuce kilka scen świadczących o niemałym talencie dramatycznym autorki, jak na przykład dwa dialogi prowadzone przez kobiety przy studni (jeden zakończony obcięciem warkocza młodej Żydówce - w tradycji hebrajskiej pozbawia ją to mocy) lub znakomite monologi zakochanej Alicji czy rąbiącego drewno Jakuba. Takich perełek jest zresztą więcej i one sprawiają między innymi, że mimo wszystko spektakl może się podobać.

Nade wszystko jednak jest to zasługa mistrzowskiej inscenizacji - świetnej reżyserii i scenografii Eweliny Pietrowiak, znakomitej muzyki Łukasza Borowieckiego, udanych kostiumów Katarzyny Nesteruk. Zaletą przedstawienia jest też porządne aktorstwo.

Dobrym pomysłem jest przeniesienie widowni na scenę, co skraca dystans między publicznością a aktorami i pozwala na kameralny odbiór, akurat istotny przy tego typu tekście. Widz zasiada więc w centrum wydarzeń, na podwórku ograniczonym przez dwie izby symbolizujące dwa domy, których przestrzeń otwierają i zamykają przesuwane, drewniane konstrukcje, figura Matki Boskiej z jednej strony, a studnia z drugiej dopełniają dekoracji. Na scenie nie ma niczego zbędnego, każdy element scenografii jest ważny, gra. Prześwit między deskami pozwala nam zaglądać do wnętrza izb, nawet jeśli główna akcja toczy się na innym planie. Tak więc obserwując epizod toczący się w jednym domu, możemy na przykład podejrzeć niespokojny sen Jakuba w drugim - widz ma wszystko pod kontrolą.

Dobrze obsadzeni i poprowadzeni są aktorzy, a z szóstki odtwórców ról na szczególne wyróżnienie zasługują Ewa Sąsiadek i Ireneusz Pastuszak. Jej Alicja jest postacią wielowymiarową - jest intelektualistką rozważającą sekrety fenomenologii, realistką mocno stąpającą po ziemi i dbającą o bezpieczeństwo swoje i córki, jest w końcu dojrzałą kobietą namiętną i rozpaloną miłością do młodego chłopca. Odkrywając przed nami te różne oblicza granej postaci, Ewa Sąsiadek jest równie przekonująca, przez co stwarza bogaty i fascynujący kobiecy wizerunek. Z kolei Ireneusz Pastuszak, jako jednonogi Jakub, przede wszystkim wzrusza i zaskarbia sobie sympatię widowni. Na uznanie zasługuje jego precyzyjna i wyciszona na sposób filmowy gra, która wyjątkowo sprawdza się przy skróconym dystansie do widowni.

Reszta zespołu: Matylda Baczyńska (Basia), Zofia Zoń (Ewa), Kinga Piąty (Kalina) i Tomasz Wiśniewski (Stefan) kreują swe role poprawnie, choć bez fajerwerków. Może jedynie ten ostatni powinien głębiej przemyśleć koncepcję granej postaci, bo nieco ją upraszcza.

Dopełnieniem widowiska i ważnym jego atutem jest muzyka Łukasza Borowieckiego, w której pobrzmiewają motywy klezmerskie przechodzące w liryczny i nostalgiczny jazz, przeplatany energetycznym tangiem - słowem: brawa dla kompozytora.

Reasumując: "Bohaterowie" to nadmiernie udziwniony i nierówny tekst, który w inscenizacji Eweliny Pietrowiak może zafascynować. Zawiera kilka naprawdę po mistrzowsku skrojonych epizodów, na dodatek świetnie zagranych. Choć więc młoda autorka trochę przesadziła z nagromadzeniem wątków i piętrzeniem problematyki, miłośnicy teatru dostrzegą i docenią walory spektaklu.

Beata Stelmach-Kutrzuba
Temi
7 lutego 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia